[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jon nic nie wie? - zapytała z niepokojem Cindy.
- Chciałam go odwiedzić. Ale mnie nie wpuścili.
- Jon nic nie widział - powiedziała Ann. Gregory pokręcił głową sfrustrowany, a potem
skrzywił się.
- Mówię wam jeszcze raz: uważajcie!
- Będziemy uważać - obiecała Cindy.
- Wszyscy mnie ostrzegają, żebym nie chodziła do klubu - mruknęła Ann.
- Ja nie mogę sobie pozwolić na unikanie klubu - powiedziała Cindy. - Ale w klubie nic się nie może stać.
Niebezpieczna jest droga z i do klubu.
- To racja - zgodziła się Ann i zamilkła, nie chcąc niepokoić Gregory'ego. Pogładziła go po policzku. -
Tak się cieszę, że pan z tego wyszedł! No, muszę już iść, bo pan, tak jak Jon, musi odpocząć.
Pocałowała go ostrożnie w policzek.
- Cindy, idzie pani?
- Och, tak. Gregory musi odpocząć. A ja muszę iść do pracy.
Wstała i wraz z Ann wyszła z pokoju.
- Wie pani, April chciała mi coś powiedzieć przez telefon, a potem zmieniła zdanie i poprosiła, żebym
przyszła do klubu. Nie wie pani, co miała na myśli?
- Przykro mi, ale nie wiem.
- A co do klubu, to chyba ma pani rację, że w środku nic nikomu nie grozi, bo zawsze są tam ludzie.
Niebezpieczeństwo czyha, kiedy się tam idzie albo stamtąd wychodzi. Proszę powiedzieć April...
- Tak?
- Proszę jej powiedzieć, że zobaczę się z nią jutro. Cindy kiwnęła głową. A potem chrząknęła, dając
Ann znak oczami, że powinna uważać na kogoś, kto właśnie się zbliża.
Ann odwróciła się szybko i zobaczyła Marka.
Cindy uśmiechnęła się do niego.
- Cześć. Czy to nie cudowne? Gregory czuje się dobrze... i Jon Marcel odzyskał przytomność!
- No tak, jest świetnie - odrzekł Mark. - Odwiedzałyście Gregory'ego?
Cindy kiwnęła głową.
- Ann uważa, że powinien odpocząć.
- Pewnie ma racjÄ™.
- A ja muszę iść do pracy.
- ZajrzÄ™ na chwilÄ™ do Gregory'ego, a potem ciÄ™ podwiozÄ™.
- Zwietnie - powiedziała Cindy. Mark wszedł do pokoju Gregory'ego.
Wiem, że on się wścieka na panią za to, że pani chodzi do klubu - szepnęła Cindy. - Czy powinna pani...?
 Nie jestem aresztowana. On nie może mi dyktować, co mam robić. - No tak. Chyba tak. Ja...
Przerwała. Mark już wyszedł od Gregory'ego. - No to jak, moje panie, pojedziemy? Poszły za nim
sterylnie czystymi szpitalnymi korytarzami.
Otworzył im drzwiczki samochodu. Ann usiadła z przodu, a Cindy na tylnym siedzeniu. Pojechali do
klubu, wymieniajÄ…c uwagi na temat wyglÄ…du Gregory'ego i stanu Jona. Kiedy dojechali na miejsce, Mark
zaparkował przed wejściem.
- Idz, Cindy. Nie odjadę, dopóki nie otworzysz drzwi i nam nie pomachasz.
- Dobrze. Dziękuję, Mark.
- Nie ma o czym mówić. Idz. Cindy podeszła do drzwi, otworzyła je, zajrzała do środka, a potem obejrzała
się, machając ręką z uśmiechem.
Kiedy zniknęła, Mark zwrócił się do Ann, grożąc jej palcem.
Trzymaj się z daleka od klubu. Ann odepchnęła jego palec.
- A ty przestań się zachowywać jak gestapowiec. - Czyżbyś pragnęła śmierci?
- Nie powiedziałam, że mam zamiar tu przyjść.
- Nie powiedziałaś też, że nie masz takiego zamiaru.
- Ale powiedziałam, że nie masz prawa mi niczego zabraniać ani rozkazywać.
- Ja próbuję cię tylko ochronić. Nie chcę, żeby ktoś cię zranił nożem, udusił albo....
- Albo co?
Zaklął, włączając się w ruch uliczny. Ann nie miała pojęcia, dokąd jadą, dopóki nie wjechali do budynku
wyglądającego jak stara wozownia. Mark wysiadł zatrzaskując drzwiczki i pomógł wysiąść Ann. A potem
otworzył bagażnik i wyjął z niego jakieś torby. Ann poczuła wspaniały zapach i uświadomiła sobie, że jest
bardzo głodna.
- Co to jest? - zapytała.
- Coś cajuńsko chińskiego. Zaczęła się śmiać.
- Naprawdę - zapewnił ją.
Wyszli z wozowni zamienionej na garaż, przeszli przez ogród otoczony murem i płotem z kutego żelaza,
minęli fontannę i znalezli się na werandzie. A potem weszli do bardzo ładnego starego domu, liczącego
sobie pewnie ze dwieście lat. Pod ścianami w salonie stały półki z książkami, a przed kominkiem
wygodne, obite skórą kanapy.
Wnętrze było piękne i wygodne. Przechodząc z salonu do jadalni, Ann usłyszała, że Mark krząta się już w
kuchni. Weszła tam. Kuchnia była duża, z belek sufitu zwisały miedziane rondle, a w kącie urządzona
była wygodna nisza śniadaniowa. Mark nalewał właśnie mrożoną herbatę i rozstawiał talerze na stole w
niszy.
- Domyślam się, że to jest twój dom.
- Tak. UsiÄ…dz.
- Czy to rozkaz?
- To zaproszenie.
Usiadła. Mark otworzył pojemniki z jedzeniem. Był tam kurczak w ostrym sosie, ryż, czerwona fasola, lo
mein, wołowina, fasola mung i brokuły. Wszystko to stanowiło ucztę złożoną z różnych smaków i
pochodziło z Cajunsko-Chińskiej Restauracji Wonga Sartesa, której nazwa widniała na torbie.
- Przyjaznię się z Wongiem - powiedział Mark. - Jest świetnym kucharzem. Zresztą sama zobaczysz. Jego
ojciec to Cajun z mokradeł, a matka jest Chinką.
Ann poczuła, że musi się uśmiechnąć. - Czy ty znasz osobiście wszystkich restauratorów
w Nowym Orleanie? - Znam wielu. Wyglądało na to, że i Mark jest bardzo głodny. Nałożył sobie kopiasty
talerz i jadł z apetytem, obserwując Ann, która najpierw spróbowała wszystkiego po trochu, a potem
zaczęła też jeść z zapałem.
Skoro już tu jestem, pomyślała, to zrobię sobie przyjemność. Kuchnia Wonga Sartesa jest zdecydowanie
lepsza niż kuchnia szpitalna.
- Więc jakie masz plany? - zapytał Mark.
- Plany?
- No tak, plany na ten wieczór.
- Chcesz przez to powiedzieć, że... wolno mi stąd wyjść? Myślałam, że jestem zakładniczką. Skoro
znalazłam się u ciebie, a ty masz skłonność mi rozkazywać.
- Gdybym ci kazał tu zostać, zostałabyś?
- No wiesz... nie sądzę, że jest właściwa pora na to, żebym wplątywała się w związek z tobą.
- Naprawdę? Więc gdybym cię poprosił, żebyś została nie poskutkowałoby to?
- Powiedziałam ci...
- A co, gdybym próbował cię zatrzymać dla twojego własnego dobra? Czy wiesz, że Gregory nie został
ogłuszony przez upadające drzewo?
- Wszystko to jest wciąż jedną wielką niewiadomą. A ty w każdej chwili możesz aresztować Jona.
Mark odłożył widelec i wypił herbatę. A potem wstał, wyciągnął ręce, zmusił ją, żeby i ona wstała, i
przyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… do siebie.
Więc nie wplątuj się w nic ze mną.
- Ale... ale ty mnie obejmujesz.
O Boże, tak, obejmował ją. A ona czuła się tak, jakby materiał jej sukienki rozpłynął się w powietrzu.
Czuła ciepło jego ciała, czuła, jak bardzo on jej pragnie. Jego palce błądziły w jej włosach. Odchylił jej
głowę. Jego usta zbliżały się do jej ust.
- Nie wplątuj się ze mną w nic oprócz seksu - powiedział.
- Nie chcÄ™...
Jego usta. Spotkały się z jej ustami. Otwarte, zniewalające. Jego język wniknął głęboko, poruszał się, jego
dłonie...
Ann poczuła nagle, że nie stoi już na podłodze. Poczuła, że się unosi i zmienia miejsce. A potem nagle [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl