[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Cassie uśmiechnęła się zadowolona.
- My to wiemy, ale tutejsze dzieciaki nie mają o tym pojęcia. Dlatego
zdecydowaliśmy, że przekształcimy starą świetlicę w centrum muzyczne. Skoro
góra nie przyszła do Mahometa...
52
R S
Zatrzymały się przed niskim, pokrytym kolorowymi napisami budynkiem.
Wąskie okienka, choć chronione kratami, były wszystkie wybite.
- Nie myślisz chyba o tym miejscu? - spytała przerażona.
- Dokładnie o tym. - Cassie wzięła się pod boki, rozejrzała wokół
gospodarskim wzrokiem i powiedziała: - Trzeba tu tylko trochę zamieść i
sprzątnąć. Szklarz i stolarz przyjdą jutro, a my zaraz łapiemy się za pędzle.
Mamy tydzień, żeby doprowadzić to miejsce do względnego porządku.
Kiedy Cassie otwierała drzwi baraku, Serena przesunęła wzrokiem po
okolicznych blokach. Serce biło jej mocno.
To były bloki Jake'a. Nie wiedziała, który dokładnie, ale była pewna, że to
właśnie te wysokie budynki pokazywał jej tamtego dnia w parku.
- Wchodzisz czy zostajesz podziwiać widoki? - zapytała Cassie,
Ledwie przekroczyła próg, przyjaciółka od razu wcisnęła jej parę żółtych
rękawic roboczych.
- Wyniosę te stare meble na zewnątrz, a ty tu zamieć - komenderowała.
Serena posłusznie wzięła miotłę opartą o ścianę. To było doskonałe
zajęcie, przyznała w duchu. Proste i nie wymagające myślenia.
Obie były tak pogrążone w pracy, że kilka godzin minęło jak chwila. W
końcu usiadły na rozklekotanych stołkach i zrobiły sobie chwilę przerwy.
- Patrz, ten chłopak z drugiego piętra musi być bardzo towarzyski -
odezwała się Serena, wskazując balkon stale oblegany przez młodych ludzi. -
CiÄ…gle ktoÅ› go odwiedza.
Cassie wyjrzała przez dziurawe okno.
- Chyba wiem, czyje to mieszkanie. I zapewniam cię, że to nie jest
najbardziej lubiany facet na osiedlu.
- Dlaczego więc ma tylu gości?
Przyjaciółka popatrzyła na nią z niedowierzaniem i pokręciła głową.
- Ty naprawdę żyjesz w wieży z kości słoniowej. To jest diler.
Narkotyków - podkreśliła ostatnie słowo.
53
R S
Serena oniemiała.
- Ale przecież tam przychodzą same dzieciaki. Niektóre pewnie nawet nie
skończyły podstawówki.
- I dlatego właśnie są takie przydatne - niewiele im grozi. Na razie tylko
przenoszą towar, a za kilka lat staną się częścią sieci dystrybucji. Ciągle nie
mogła w to uwierzyć.
- Ale dlaczego te dzieciaki w ogóle dają się w to wkręcić? O co chodzi?
Przez chwilę Cassie nie odpowiadała. Potem wstała, pociągnęła ją za sobą
i wyprowadziła przed budynek.
- Widzisz to czarne bmw? - wskazała na parking. - Należy do jednego z
większych dilerów. W takich miejscach dzieciaki dorastają bez żadnych
perspektyw na lepszą przyszłość. Pewnego dnia spotykają faceta w modnych,
markowych ciuchach, połyskującego grubą złotą bransoletą, zajeżdżającego
wystrzałowym samochodem. Chcą dla siebie tego samego, bo to jedyny wzorzec
sukcesu, jaki znajÄ….
- To takie przygnębiające - westchnęła z bólem.
- Właśnie. - Cassie wcisnęła jej szmatę w rękę. - I dlatego nasz projekt
jest bardzo ważny. To niewiele, ledwie skromny początek, ale musimy im
pokazać, że są jeszcze inne perspektywy, że można robić w życiu coś innego!
- No, to do dzieła! - zawołała ożywiona. - Co mam teraz robić?
- Widzisz tę małą kuchnię?
Z zawziętością szorowała brudne szafki. Nie mogła przestać myśleć o
tych dzieciakach w kapturach na głowie, którym wydaje się, że jedyną szansą na
lepsze życie jest handel narkotykami.
Jej dzieciństwo nie było może sielanką, ale przecież zawsze wiedziała, że
rodzice ją kochają. Wcześnie straciła matkę, ale przeżyły razem wiele
szczęśliwych lat, a pózniej Mike też otaczał ją miłością.
54
R S
Skrobała przypalone palniki i wściekała się na siebie w duchu.
Zmarnowała mnóstwo czasu, użalając się nad sobą, podczas gdy powinna raczej
dziękować losowi za wszystko, co dostała.
Po godzinie kuchnia błyszczała czystością, a Serena z rękami na biodrach
podziwiała efekty swojej pracy.
- Muszę odetchnąć świeżym powietrzem! - zawołała, ocierając czoło
ramieniem.
Cassie pojawiła się obok ze szczotką i pełną szufelką.
- A ja marzę o czymś zimnym do picia. Może przeszłabyś się do
sklepiku?
Kiwnęła głową, włożyła kurtkę i wyszła na zewnątrz. Szła dziarskim
krokiem, starając się nie rozglądać za bardzo na boki, kiedy poczuła, że ktoś za
nią idzie. Niezbyt blisko, jednak trochę ją to zaniepokoiło. Zwolniła, żeby dać
się wyprzedzić, ale ten ktoś również zwolnił.
Serce łomotało jej mocno i odruchowo znowu przyspieszyła.
Rzuciła wzrokiem przez ramię, modląc się, żeby z tyłu szła drobna
staruszka w ciepłym paletku.
Ale nie, to był mężczyzna.
Więcej i tak nie mogła dostrzec. Miał czapkę naciśniętą na oczy, brodę i
usta ukrył za szalikiem. Kiedy spojrzała na niego, jeszcze bardziej wtulił głowę
w postawiony kołnierz szarego płaszcza.
Nie robił nic przerażającego, nie zbliżał się do niej, ale mimo wszystko
czuła narastający niepokój.
Zanim zdążyła pomyśleć, co robi, niemal biegiem wpadła do jednego z
bloków. Pchnęła obdrapane drzwi, przebiegła przez klatkę schodową i nerwowo
naciskała guzik windy. Hol śmierdział jak toaleta publiczna.
55
R S
Nie słyszała, żeby mężczyzna też wszedł do bloku, ale czuła, jak ogarnia
ją panika. Winda nie przyjeżdżała. Serena ponownie nacisnęła guzik, ale już nie
czekała, pobiegła do schodów i szybko pokonywała kolejne stopnie. Jej kroki
dudniły w zamkniętej przestrzeni.
Zatrzymała się w końcu na jednym z pięter i wstrzymała oddech. Nie
słyszała nic podejrzanego.
Ale co teraz? Może ten facet nadal stał przy wejściu?
Spojrzała w górę. Czternaste piętro, jak wspomniał Jake. Znowu podjęła
marsz po schodach, ale tym razem już trochę wolniej.
W końcu tam dotarła. Wzięła głęboki oddech i rozejrzała się wokół.
Nie miała pojęcia dlaczego, ale wyobrażała sobie, że wszystko wokół
będzie niemal krzyczało:  Jake tu mieszkał!". Tymczasem stała na korytarzu,
który niczym nie różnił się od tych mijanych wcześniej. Podeszła do okna i
spojrzała z góry na świat Jake'a. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl