[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dosiadła konia, którego jej podarowałem, ja jechałem na moim zwierzęciu, chłopcy musieli
iść pieszo. Byłbym im chętnie odstąpił swojego konia, gdyby to się dało pogodzić z
godnością Old Shatterhanda . Im również nie byłoby przyszło do głowy, nawet we śnie,
przyjąć taką propozycję.
Jechałem na przodzie; oni postępowali za mną w pewnym oddaleniu. Byłoby mi
przyjemniej z nimi rozmawiać, atoli psychika i obyczaje czerwonych absolutnie wykluczały
fakt, ażeby wojownik tej miary, co ja, gwarzył z chłopcami! Wszyscy Mimbrenjowie
załamaliby ze zdumienia ręce, gdyby się o tym dowiedzieli!
W Ures nie chciano mnie zapewne odstraszać, dlatego powiedziano, że do hacjendy jest
dzień drogi; tymczasem dopiero dzisiaj, to jest drugiego dnia po południu, zobaczyliśmy
przed sobą owe lesiste góry, które mi opisano. Niebawem wjechaliśmy w las. Chłód, który
panował pod drzewami sprawił nam wielką ulgę po niesłychanym gorącu, w jakim po prostu
smażyliśmy się przez całe przedpołudnie. Opis drogi, według której się kierowałem był
rzeczywiście dobry, tylko czas podano mi o wiele krótszy. Na dwie godziny przed wieczorem
dotarliśmy do małego jeziora, do którego uchodził strumyk Arroyo. Tutaj znowu miałem
sposobność widzieć jakie trudy potrafią znieść Indianie. Obydwaj chłopcy nie zostali ani razu
w tyle i wcale nie można było po nich poznać, że są zmęczeni tak długa drogą przebytą
pieszo. Chętnie bym zsiadł przy strumieniu, ażeby napić się orzezwiającej, czystej jak
kryształ wody, gdyby nie wstyd przed tymi pacholętami, które zdawały się nie widzieć fal
błyszczących i nie słyszeć ich miłego szemrania.
Jezioro leżało u krańca doliny gęsto pokrytej lasem, niebawem wjechaliśmy na rozległe,
bujne łąki, porosłe tu i ówdzie kwiecistymi krzakami. Tutaj pasły się liczne trzody bydła i
koni, strzeżone przez pieszych i konnych pasterzy; zaraz z pierwszego rzutu oka zauważyłem,
że mało było tych ludzi w stosunku do pasących się zwierząt. Podeszli do nas pozdrawiając
przyjaznie; dowiedziałem się od nich, że Melton ze swoją karawaną jeszcze nie przybył. Nie
było w tym, zresztą nic dziwnego, gdyż mormon nie mógł się spieszyć z powodu ciężkich
wozów i zwierząt jucznych.
Po pewnym czasie łąki ustąpiły miejsca polom uprawnym. Widziałem bawełnę i trzcinę
cukrową, stojące w długich i szerokich rzędach; miejscami rosło indygo, kawa, kukurydza i
pszenica, a wszędzie rzucał się w oczy brak robotników i co za tym idzie brak opieki nad
roślinami. Wkrótce ujrzeliśmy ogromny sad, w którym znajdowały się prawie wszystkie
drzewa owocowe Europy i Ameryki; na widok ich zdziczenia i wegetacji po prostu żal
chwytał za serce. Skoro przejechaliśmy przez ten ogród, zobaczyliśmy wreszcie leżące przed
nami zabudowania hacjendy.
W owych okolicach, z powodu niepewnych stosunków, stawia się najczęściej większe
hacjendy i estancje na podobieństwo obronnych twierdz i fortów. Gdzie tylko pod dostatkiem
kamieni, otacza się mieszkanie murem o takiej wysokości, ażeby ewentualni napastnicy nie
mogli się nań wedrzeć. Jeżeli nie ma tego materiału zasadza się grube i gęste płoty z
kaktusów i innych roślin kolczastych i pozwala się im rosnąć jak najwyżej; takie żywopłoty
bywają zwykle uważane za wystarczającą ochronę; a jednak inteligentny napastnik nie uzna
wcale takiego ogrodzenia za niezwyciężoną przeszkodę.
Hacjenda del Arroyo leżała w górach, było zatem tyle kamieni do dyspozycji, że właściwie
zle się wyraziłem mówiąc, iż zobaczyliśmy leżące przed nami zabudowania hacjendy. W
rzeczywistości widzieliśmy tylko płaski dach głównego budynku; reszta była zakryta murem,
wysokim przynajmniej na 5 metrów. Zciany tego wielkiego, regularnego czworoboku były
zwrócone dokładnie na cztery strony świata. Czworobok przecinał strumyk wpływając pod
murem północnym, a opuszczając dziedziniec stroną południową. Jednopiętrowy dom
mieszkalny stał, jak pózniej spostrzegłem, prawie w środku dziedzińca, tuż przy strumyku,
przez który prowadził mostek w kierunku zachodnim, gdyż po tej stronie znajdowała się w
murze wielka brama wjazdowa. Oprócz tego stały mniejsze domki w których mieszkała
obecna służba; tam mieli również zamieszkać oczekiwani robotnicy; następnie długi, niski
magazyn do przechowywania płodów rolnych i ogrodowych a wreszcie wiele otwartych
stodół które składały się tylko, z dachów, spoczywających na drewnianych słupach.
Przeznaczono je na pomieszczenie dla zwierząt wewnątrz murów, w razie ewentualnego
napadu. Wielka brama wjazdowa sklecona z bardzo grubego drzewa, obita była z obu stron
blachą żelazną.
W chwili naszego przybycia brama stała otwarta, więc nic nam nie przeszkadzało dostać
się na dziedziniec. Pomimo budynków czynił on wrażenie sierocego pustkowia; był to
właśnie skutek braku odpowiedniej ilości ludzi w hacjendzie. Nie zauważyliśmy na podwórzu
żywej duszy.
Zsiedliśmy z siodeł. Jeden z chłopców przytrzymał mojego konia, ja zaś zwróciłem się ku
domostwu. W chwili gdy przechodziłem przez most otwarły się drzwi domu i ukazał się w
nich człowiek, którego nabrzmiała i ospowata twarz nie budziła we mnie zachwytu. Nie mam
bynajmniej uprzedzenia do ludzi, oszpeconych przez ospę, gdyż najlepszy nawet człowiek
może na ospę zapaść; tutaj jednak owe blizny tworzyły ostatni ton w dysharmonii całego
oblicza, które i bez nich byłoby odstraszające. Człowiek ten spojrzał na mnie z góry i
krzyknÄ…Å‚:
Stój! Przez most wolno przechodzić tylko caballerrom! Czego chcesz? Pomimo tych
słów szedłem dalej. Gdy miałem już most poza sobą i stanąłem przed nim odpowiedziałem:
Czy sennor Timoteo Pruchillo jest w domu?
Sennor?! Jego się nazywa don! Zapamiętaj to sobie! Tytuł sennor mnie się należy.
Jestem sennor Adolfo, majordomus z tej hacjendy. Wszystko tu podlega moim zarzÄ…dzeniom!
Czy hacjendero też?
W pierwszej chwili nie wiedział, co odpowiedzieć; następnie rzucił mi spojrzenie, które
miało być druzgocące i rzekł:
Jestem jego prawą ręką, ujściem jego myśli i wcieleniem jego życzeń. Zatem on jest
don, a ja sennor! Zrozumiano?!
Przyznaję, że miałem wielką ochotę odpowiedzieć grubiańsko, jedynie wzgląd na obecne
stosunki i okoliczności oraz moja niepoprawna dobroduszność, zmusiły mnie do
najuprzejmiejszego tonu:
Według rozkazu, sennor! Więc czy będzie pan tak dobry i powie mi czy don Timoteo w
domu?
W domu!
Więc zapewne można się z nim widzieć?
Nie; z takimi ludzmi don nie rozmawia! Jeżeli masz jakąś prośbę to jedynie mnie
możesz ją przedłożyć. Niechże się dowiem nareszcie czego chcesz!
Proszę o przytułek na tę noc dla mnie i dla tych trojga Indian, z którymi tu przyszedłem.
Przytułek?! Zapewne z jadłem i napojem. Tego by jeszcze brakowało! Tam, w polu,
poza granicami hacjendy dość miejsca dla takiej hołoty; wynoście się stąd co żywo i to nie
tylko poza obręb murów, ale poza granice hacjendy! Rozkażę jednemu z pasterzy iść za wami
i zastrzelić was natychmiast, gdybyście okazali ochotę przenocować na obszarze naszej
posiadłości!
To zbytnia surowość, sennor. Niech pan pomyśli, że niebawem zapadnie wieczór i że
my potem&
Milczeć! przerwał mi jesteś wprawdzie białym, ale widać po tobie od razu jaki z
ciebie ptaszek. A do tego jeszcze czerwoni. Nasza hacjenda nie jest gospodÄ… dla band
rozbójniczych.
Dobrze, sennor, odchodzę! Nie wiedziałem, że posiadam twarz rozbójnika, a sennor
Melton, który przyrzekł mi miejsce buchaltera w hacjendzie nie mniemał chyba, że będzie to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona startowa
- Dickens Karol Opowieść Wigilijna
- 03. May Karol Skarby I Krokodyle
- 10. May Karol Benito Juarez
- 05. May Karol Piram
- Jacek Piekara Ja, inkwizytor Bicz Bośźy
- sade justine
- Fritz Leiber FGM 6 Swords and Ice Magic
- Gwiezdne Wojny 156 Przeznaczenie Jedi V Sojusznicy
- Heinlein, Robert A. Weltraum Piloten
- Jana Downs His Guardian Angels 02 Angelic Ties
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- skromny19.pev.pl