[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co to za człowiek?
- Jest klucznikiem w ratuszu. To zacny, dobry obywatel, zwolennik prezydenta
podobnie jak jego brat, dozorca mego domu. Wypatruje tylko chwili, kiedy Juarez stanie siÄ™
panem Chihuahua. Doło\y wszelkich starań, by ją przyspieszyć. To on mnie powiadomił, \e
oficerowie zebrani sÄ… u komendanta.
- Przypuszcza pani, \e mógłby umo\liwić mi wejście do ratusza i odwrót?
- Z pewnością. Ma przecie\ wszystkie klucze.
- Doskonale. Nie traćmy więc czasu.
- Zawołam dozorcę, a on zaprowadzi pana do brata. Omówiwszy szczegóły, Sternau
opuścił dom w towarzystwie
dozorcy. Minęli kilka ulic. Dzięki ciemnościom, które tu panowały, nikt ich nie
zauwa\ył. Kiedy zatrzymali się przed jakąś bramą, dozorca wyjaśnił:
- Jesteśmy przed wejściem do ratusza od tyłu, senior.
- Tu zapewne będzie pan na mnie czekać? - upewnił się Sternau.
- Tak. Teraz odejdę na chwilę, aby porozmawiać z bratem.
Znikł za rogiem ulicy, Sternau pozostał przed bramą. Wrócił po jakimś kwadransie.
- No i co? - dopytywał się Sternau.
- Zgodził się, proponuje tylko inną drogę. Słyszy pan kroki? To on.
W zamku zgrzytnął cicho klucz, drzwi się otworzyły.
- Wejdzcie - usłyszeli szept.
Najpierw wszedł Sternau, za nim dozorca. Drzwi zamknęły się bezszelestnie.
Klucznik wyciągnął z kieszeni latarkę, oświetlił Sternaua i powiedział:
- Brat przyniósł wiadomość, w którą trudno mi wprost uwierzyć. Czy to prawda,
senior, \e Benito Juarez jest w pobli\u miasta?
- Tak.
- Niech pana Bóg błogosławi za tę nowinę! Brat uprzedził mnie,
O co chodzi. Zaprowadzę pana na górę, a on tu poczeka. Minąwszy cztery pokoje,
zatrzymali siÄ™ przed piÄ…tymi drzwiami
1 klucznik zaczął nasłuchiwać.
- Nie ma nikogo - wyszeptał. - Niech pan popatrzy - uchylił nieco drzwi.
Sternau ujrzał słabo oświetlony korytarz, w którym istotnie nie było nikogo.
Naprzeciw znajdowało się główne wejście.
- To za tymi drzwiami - wyjaśnił klucznik - siedzą oficerowie. Będę tu czekał na pana.
Jeśli zajdzie konieczność ucieczki, przekręci pan klucz w zamku i przybiegnie do mnie. Po
jakimś czasie otworzę im, ale pana ju\ tu nie będzie. Uciekając, pozamyka pan za sobą
wszystkie inne drzwi i zbiegnie po schodach. Klucze od głównej bramy i latarkę odda pan
bratu.
- Doskonale. A więc do dzieła! - ucieszył się Sternau.
- W imiÄ™ Bo\e, senior!
Sternau zszedł po schodach do czekającego nań dozorcy i udał się na drugą stronę
budynku. Główne wejście zastali otwarte, szeroki korytarz był oświetlony. Przed ratuszem nie
było posterunku. Uchylone drzwi wartowni wychodziły na korytarz. Gdy Sternau chciał je
minąć, zjawił się w nich podoficer i zapytał uprzejmie:
- Przepraszam, monsieur, dokÄ…d pan idzie?
- Czy mogę mówić z komendantem?
- O tak póznej porze?
- To moja sprawa! Pytam: czy jest komendant? Ostry, zdecydowany ton zrobił swoje.
- Tak, monsieur - odparł podoficer.
- Zechce mnie pan zameldować, senior?
- Jakie mam podać nazwisko?
- Nazywam siÄ™ doktor Sternau.
- ProszÄ™ za mnÄ….
Oficerowie, zgromadzeni w du\ej sali, popijali ananasowy poncz i prowadzili
zwyczajem francuskim lekką i wesołą rozmowę o polityce, gdy wszedł podoficer i
zameldował:
- Jakiś pan chce mówić z panem komendantem.
- O tak póznej porze? - zdziwił się pułkownik. - Któ\ to taki?
- Powiada, \e nazywa siÄ™ doktor Sternau.
- Niemieckie nazwisko. To zapewne felczer lub chirurg jakiegoÅ› belgijskiego albo
cesarskiego pułku. Niech wejdzie!
Oczy wszystkich skierowały się ku drzwiom. Zamiast pokornego eskulapa, którego
spodziewali się oficerowie, wyrosła przed nimi wysoka, potę\na postać ubrana w bogaty strój
meksykański.
- Dobry wieczór panom - powiedział Sternau, skłoniwszy się
uprzejmie.
Wstali i odpowiedzieli ukłonem.
- Skierowano mnie do komendanta Chihuahua.
- To ja nim jestem. Pozwoli pan, \e przedstawię mu panów
oficerów.
Przy ka\dym nazwisku Sternau skłaniał lekko głowę. Gdy zaś komendant wymienił
nazwisko pułkownika Laramela, spojrzał nań
badawczo. Wreszcie usiadł.
- Czemu mam przypisać zaszczyt odwiedzin pana doktora?
- zapytał komendant.
- Zawdzięczam to przypadkowi, który zaskoczył mnie równie niespodzianie, jak
panów moja wizyta. Jestem Niemcem...
- Domyśliłem się tego - przerwał chłodnym tonem komendant.
- Z przyczyn, które do sprawy nie nale\ą, przebywałem dłu\szy czas nad
południowymi morzami. Względy rodzinne zmusiły mnie do przyjazdu stamtąd do Meksyku.
Wybrałem drogę, idącą w kierunku granicy Nowego Meksyku.
- Eh, bien! - zaciekawił się Francuz.
- Podczas pewnego postoju spotkała mnie nieoczekiwana przyjemność: poznałem
człowieka, którego imię jest ściśle związane z historią Meksyku. Domyślacie się zapewne,
panowie, o kim mówię?
- Tam do licha, chyba o Juarezie! - zawołał pułkownik Laramel, zrywając się z
krzesła. - Czy zgadłem?
- Tak, panie pułkowniku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl