[ Pobierz całość w formacie PDF ]

płonącej wiedzmy. Ta, której kazń mieliśmy okazję obserwować, dokonała przed
egzekucją pokornego wyznania win oraz modliła się żarliwie o to, by najsroższy
Bóg zmiłował się nad jej grzeszną duszą. W nagrodę, co miała wcześniej
obiecane, kat, zanim podpalił bierwiona, uderzył ją polanem w skroń i jak
sądziliśmy, pozbawił natychmiast życia.
Dlatego też kiedy płomienie doszły do włosów i sukni czarownicy, nie wiła się
ona w męce, lecz tkwiła przy słupie z opuszczoną głową, pozwalając bez
najmniejszego ruchu, by otoczył ją wir płomieni. Zgromadzonej wokół stosu
gawiedzi nie podobał się taki sposób zakończenia widowiska, a tu i tam rozległy
się przekleństwa oraz gwizdy. Cóż, przyzwyczailiśmy się, że plebs najbardziej
lubił jak najdłużej trwające egzekucje, połączone dodatkowo z jak
najboleśniejszym cierpieniem skazanego. Dlatego też przy karze spalenia na
stosie największą popularnością wśród ludu cieszył się taki sposób jej
wykonywania, w którym ofiarę przywiązywano do słupa na dziesięciostopowym
łańcuchu i pozwalano swobodnie biegać wśród płonących polan. Zręczna i silna
ofiara potrafiła tak uciekać nawet przez kilka godzin, jeśli tylko kat nie przesadził
z ilością podłożonego na raz drewna. Widzom dostarczało to długiej oraz
satysfakcjonującej rozrywki, lecz my inkwizytorzy nie przepadaliśmy za
podobnym rozwiązaniem. A to z tego powodu, iż tradycja wymagała, byśmy
uczestniczyli w kazni od jej początku do szczęsnego końca. A wyobrazcie sobie,
mili moi, że Mordimer Madderdin, wasz uniżony i pokorny sługa, miał w życiu
lepsze rzeczy do roboty niż obserwowanie płonących ciał.
Zauważyłem, że Doppler przeniósł wzrok w stronę wschodzącego słońca, które
posmarowało chmury krwawą łuną niemal nad samym stosem, potem dopiero
spojrzał na mnie.
 Kim jesteś, inkwizytorze?  zapytał, przypatrując mi się bez mrugnięcia, bez
zainteresowania i bez sympatii.  Nie przypominam sobie, bym widział cię
kiedykolwiek wcześniej.
 Nazywam się Mordimer Madderdin, Teofilu  odparłem.  I pozwól, że
zamiast mnie lepiej wszystko wyjaśni list od mistrza Gregora Vogelbrandta, pod
którego zwierzchnictwem miałem zaszczyt służyć.
Wyciągnąłem zapieczętowaną kopertę w stronę Dopplera, lecz ten nie przyjął
jej, nawet nie spojrzał w jej stronę.
 Zwyczaj mówienia sobie po imieniu przez inkwizytorów, którzy nie mieli
wcześniej okazji spotkać się ani poznajomić, zawsze uważałem za niefortunny,
jeśli nawet nie wysoce niestosowny. Dlatego byłbym wdzięczny, gdybyście
zechcieli zwracać się do mnie  mistrzu Doppler  rzekł i przez cały czas tej
przemowy jego powieki nawet nie drgnęły.
 Oczywiście. Jak sobie życzycie, mistrzu Doppler  odparłem gładko,
ponieważ od tego człowieka zależała moja przyszłość i jeśli zechciał, mogłem
nazywać go nawet cesarzem mórz południowych.
Teraz dopiero opuścił wzrok i wziął pismo z moich palców. Dłoń miał
obleczoną w czarną aksamitną rękawiczkę, a na środkowym palcu prawej nosił
ogromny złoty sygnet.
 Stawcie się w mojej kancelarii, mistrzu Madderdin, za, powiedzmy... tydzień.
 Po raz pierwszy jego powieki drgnęły.  Zobaczę, co będę mógł dla was zrobić.
Starałem się nie okazać rozczarowania. Podróż do Hez-hezronu pochłonęła
znaczną część moich skromnych oszczędności i miałem nadzieję, iż jak
najszybciej zyskam możliwość zarobienia paru groszy. Na szczęście mogłem
zatrzymać się w siedzibie heskiego oddziału
Zwiętego Officjum i przynajmniej w ten sposób zapewnić sobie dach nad głową
oraz wyżywienie. No ale z łaski braci inkwizytorów nie wypadało korzystać zbyt
długo.
 Pokornie dziękuję, mistrzu Doppler  rzekłem.
Zagmerał przy pasie, po czym wyciągnął na dłoni dwa złote dukaty.
 Przyjmijcie to w charakterze zaliczki, mistrzu Madderdin, bo rozumiem, że w
tym liście Yogelbrandt nakłania mnie, bym dał wam jakąś robotę, czyż nie?
 Nie czytałem pisma, lecz z rozmowy z Gregorem mogę wnioskować, że taka
właśnie jest treść.
Oczywiście nie sięgnąłem w stronę monet, ani nawet nie zatrzymałem na nich
spojrzenia.
Spoglądałem prosto w twarz Dopplera.
 A więc za tydzień.  Doppler uśmiechnął się samymi kącikami ust i
zaczerpnął głęboko powietrza w płuca.  To już nie to  powiedział z niejakim
żalem w głosie.  Najpiękniejszy zapach jest dwie, trzy minuty po tym, jak
zaczynają płonąć...
Włożył z powrotem monety do sakiewki, gestem tak naturalnym, jakby w ogóle
nie wiedział, w jakim celu je wyciągnął. Ruszył w stronę ulicy, a tłum na jego
drodze rozstępował się niczym fale Morza Czerwonego przed Mojżeszem.
***
Kancelaria Teofila Dopplera mieściła się na parterze okazałej kamienicy i
zajmowała trzy obszerne pomieszczenia położone w amfiladzie. W ostatnim z
nich przyjmował interesantów sam inkwizytor. Kiedy wszedłem,
Doppler siedział przy biurku, którego blat lśnił tak mocno, iż byłem pewien, że
Teofil może podziwiać w nim niczym w lustrze swoje długie baki i zadbaną,
przyciętą w równy prostokąt brodę.
 Czym mogę wam służyć, inkwizytorze?  Spojrzał na mnie znad biurka, a w
jego pustym, obojętnym wzroku nie wyczytałem, by mnie rozpoznawał.
 Nazywam się Mordimer Madderdin i pozwoliłem sobie przekazać wam w
zeszłym tygodniu, mistrzu Doppler, listy od Gregora Vogelbrandta.
 Taaak.  Oszczędnym ruchem wskazał mi krzesło.
Otworzył szufladę i przez chwilę w niej grzebał, aż wreszcie wyjął dokumenty,
które mu dałem w czasie egzekucji. Zauważyłem, że nadal są zapieczętowane.
Doppler nie stropił się bynajmniej tym, iż musiał widzieć, że dostrzegłem
pieczęcie, a tym samym zrozumiałem, iż całkowicie zlekceważył naszą
poprzednią rozmowę. Chociaż  całkowicie może nie było dobrym słowem? Kto
wie czy nie powinienem być mu wdzięczny, iż po prostu nie wyrzucił pisma do
śmieci.
 Dajcie mi chwilę, mistrzu Madderdin  przykazał i rozerwał pieczęcie.
List składał się z jednej karty papieru, ale Doppler najwyrazniej nie spieszył się
z jej odczytaniem. Wodził wzrokiem tak, jakby miał kłopoty z czytaniem albo
jakby chciał kilkakrotnie przebiec wzrokiem każde zdanie. Ja w każdym razie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl