[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siÄ™ z niesmakiem.
 Ja nie słodzę.
 Dzisiaj słodzisz. Nie chcemy, żebyś wpadł we
wstrząs. Zmierzę ci ciśnienie.  Zawahała się i nie-
śmiało dotknęła jego policzka.  Zaraz mi tu zama-
rzniesz. PrzyniosÄ™ koc.
 Lucy, nie mogę pozwolić, żebyś...
 Dobra, dobra. Przyprowadziłeś mnie tu, ale te-
raz ja dowodzę. Pokaż tę rękę.
Obmyła ją najdokładniej, jak potrafiła, i założyła
szwy. Następnie opatrzyłają i umieściła na temblaku.
 Jeszcze tylko coś przeciwbólowego i kończymy
 oznajmiła.
Znowu pobladł. Wiedziała, żetozbólu, choć prze-
cież starała się być delikatna. Mimo to burknął:
 Nie trzeba.
 Trzeba. Znam się na bólu jak mało kto, w końcu
jestem położną. Podam ci diamorfinę. Nie ma sensu
niepotrzebnie cierpieć, to głupota.  Zrobiła mu
zastrzyk.  A teraz połóż się i odpoczywaj. Będę
u Helene. Zawołam cię, gdybyś był potrzebny.
Wróciła do dziewczyny i odetchnęła z ulgą: poród
postępował prawidłowo. Nagle światła przygasły,
dom zadrżał w posadach. Helene krzyknęła ze stra-
chu, Lucy dodała jej otuchy spokojnym uśmiechem
i potrząsnęła głową. Zaabsorbowana Markiem i He-
lene zapomniała, że w każdej chwili może zejść lawi-
na. Pobiegła do kuchni: Marc wypatrywał czegoś za
oknem, przyświecając sobie latarką.
 Zeszła  powiedział krótko.  Zobacz, widać
nawet którędy. Mieliśmy szczęście, następnym razem
może skończyć się znacznie gorzej. Lucy, nie narażaj
się bez potrzeby. Sama mówiłaś, że nie ma żadnych
komplikacji. Zostanę odebrać poród, a ty trzymaj się
tej ścieżki i jakoś...
 Wiesz co?  przerwała mu.  Wpełni się z tobą
zgadzam. Nie powinniśmy ryzykować. Ty zejdziesz
do wsi, a ja zostanÄ™ tu z Helene.
 To śmieszne!
 Dlaczego? Moim zdaniem to bardzo sensowne.
 Zmierzyła go wzrokiem.  Marc, uważam cię za
względnie szczerego człowieka, więc też będę szcze-
ra. Mniejsza o to, że chcesz pokazać, jaki jesteś
macho, i opiekować się mną choćby i za cenę włas-
nego życia. Co nam grozi, jeśli się stąd nie ruszymy?
 Jeśli zejdzie następna lawina, możemy zginąć.
 Skoro tak, to póki jeszcze żyjemy, pozwólmy
sobie na odrobinę szaleństwa  oznajmiła, przyciąg-
nęła do siebie jego twarz i mocno pocałowała go
w usta.  Nie wiemy, co się za chwilę wydarzy, więc
cieszmy się życiem, póki trwa. Wiem, że masz
problemy, że ciążą na tobie obowiązki. Ale chcę,
żebyś jedno wiedział: Marc, ja cię kocham! Kocham
cię, dobrze słyszałeś. %7ładne z nas nie wypowiedziało
dotąd tego słowa, ale jeśli dzisiaj przyjdzie mi umie-
rać, odejdę, myśląc o tobie.
 Lucy, Lucy!  zawołała zza ściany Helene.
 No tak, najpierw praca.
Kiedy po kwadransie wróciła do kuchni, Marc już
spał. Chwała Bogu za leki przeciwbólowe. Lucy
nakryła go kocem i wróciła do Helene. W nocy dom
znowu zatrząsł się w posadach, jak gdyby coś w niego
uderzyło, ale Helene i Lucy były zbyt zajęte, by się
tym przejmować. Helene mówiła, że chce jechać do
szpitala, lecz poród przebiegł szybko, toteż chwilę
pózniej siedziała z nowo narodzonym synkiem w ra-
mionach i płakała ze szczęścia. Lucy także uroniła
łezkę: ten moment zawsze szczególnie ją wzruszał.
Pózniej zabrała się za sprzątanie, dumna, że tak
dobrze się spisała pomimo spartańskich warunków,
i dziwnie spokojna. Wyjrzała przez okno i po raz
pierwszy od przyjazdu do Montreval ujrzała czyste
niebo, na którym lśniła samotna gwiazda. Powoli
wstawał nowy dzień. Wszystko skończyło się dobrze.
Lucy przyciągnęła sobie krzesło do łóżka Helene,
usiadła i ziewnęła szeroko. Czuła się bardzo zmęczo-
na, więc na chwilę przymknęła oczy.
Obudził ją potworny ryk. Chyba nie tylko ją, bo
usłyszała, że noworodek zanosi się płaczem. Hałas
potężniał z każdą chwilą, Helene też już nie spała,
wołała coś po francusku. Lucy pobiegła do kuchni.
Ryk stał się wręcz ogłuszający, po czym nagle zapad-
ła cisza. Lucy podbiegła do Marca, który stał przy
oknie, i wyjrzała na dwór przerażona.
 Przybyła pomoc  stwierdził spokojnie.
I rzeczywiście, w odległości niecałych pięćdzie-
sięciu metrów od domu wylądował helikopter, z któ-
rego wysiadali właśnie ludzie w kombinezonach.
Lucy wyszła przed dom i rozejrzała się uważnie:
niecały metr od budynku ciągnęła się szeroka wstęga
błota. Lawina zeszła tuż-tuż! Pomyśleć tylko, co by
się stało, gdyby trafiła w dom!
Załoga helikoptera działała nad wyraz sprawnie.
W mgnieniu oka Helene wraz z dzieckiem znalazłysię
na pokładzie, czekającnaprzewiezieniedonajbliższe-
go szpitala. Lucy podeszładoMarca, który rozmawiał
z jednym z ratowników, pokazując mu zranioną rękę.
 Niech cię zabiorą do szpitala, musi to zobaczyć
specjalista  powiedziała.  Oboje wiemy, że nie
obejdzie siÄ™ bez wizyty u neurologa.
 A ty?
 Mnie się nic nie stało. Jesteś lekarzem, musisz
mieć sprawne obie ręce.
 Poleć ze mną!
 Nie ma takiej potrzeby. Claude zaraz tu będzie,
zaprowadzi mnie do zamku.
 Musimy poro...
Zamknęła mu usta przyjacielskim pocałunkiem.
 Zapomnij, co wczoraj mówiłam. Byłam przera-
żona, wygadywałam niestworzone rzeczy. Tego po
prostu nie było. Idz już, nie każ Helene i jej dziecku
czekać. Zmykaj.
Schodząc ścieżką w kierunku wioski, czuła na
sobie jego wzrok. Pięć minut pózniej usłyszała ogłu-
szający hałas. Helikopter wzbił się w powietrze, ale
ona nawet się nie obejrzała.
Claude nie znał angielskiego. Widział helikopter
i umierał z niepokoju, lecz Lucy szybko rozwiała jego
obawy. Uśmiechnęła się szeroko, próbując sobie
przypomnieć kilka francuskich słów.
 Petit garçon, chÅ‚opczyk. Helene heureuse, He-
lene szczęśliwa. Tous bien, wszystko dobrze.
Zrobiła taki gest, jakby kołysała w ramionach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl