[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ranczo nie powinno być dalej niż kilka mil stąd.
Gillian zmusiła się do uśmiechu. Oczywiście miał rację. Wszystko, co
musieli zrobić, to trzymać się razem. I mieć się przed sobą na baczności.
- Pojadę pierwszy, będę przecierał szlak - ciągnął Bryce rzeczowo. -
Uważaj, żeby jechać po moich śladach i utrzymywać stałe tempo, inaczej się
zakopiesz w zaspie.
Nie poczuła się urażona tym, że wydawał jej polecenia. Dobrze wiedziała,
jak łatwo można ugrzęznąć w głębokim śniegu podczas jazdy po bezdrożach. I
że wykopanie maszyny z zaspy wymaga ogromnego wysiłku, a czasami jest w
ogóle niewykonalne. Gdyby mieli takiego pecha, musieliby spędzić noc na tym
pustkowiu, czekajÄ…c na pomoc.
- Gotowa? To w drogę - zakomenderował Bryce, wkładając kask.
Ruszyli przez las. Po pewnym czasie drzewa przerzedziły się i wyjechali
na rozległą łąkę. Gillian z ulgą stwierdziła, że rozpoznaje to miejsce. Kiedy
wspięli się na łagodne wzgórze i w oddali zamajaczyły drewniane zabudowania
- 37 -
S
R
rancza, serce Gillian zalała fala wzruszenia. Kochała ten dom. To było centrum
jej wszechświata.
W miarę, jak się zbliżali, poprzez gęsto sypiący śnieg widać było coraz
wyrazniej zarys domu i smugę dymu unoszącą się z komina. A więc nawet jeśli
lawina odcięła elektryczność i telefon, jej ojciec był bezpieczny i miał się czym
ogrzać. Gillian nie mogła się doczekać, kiedy sama będzie mogła zrzucić
przemoczony skafander i usiąść w cieple kominka.
Siedzibę właścicieli  Przeklętego Księżyca" wzniesiono z grubych bali.
Jej najstarsza część była wpisana do rejestru zabytków. Jako że prawie każde
pokolenie Baronów zostawiło po sobie ślad w postaci pomysłowych
dobudówek, dom miał naprawdę niepowtarzalny charakter. Zdaniem Gillian był
piękny.
Postawili skutery przy starym miejscu do wiÄ…zania koni. Gdyby nie
skrajne zmęczenie, na pewno doceniliby zaskakujące zestawienie tradycji i
nowoczesności. Teraz jednak ruszyli jak najprędzej w stronę drzwi
wejściowych, które otworzyły się na oścież, zanim jeszcze zdążyli zapukać.
- A niech mnie! - huknął wysoki, siwy mężczyzna, stając w progu. Jego
pooraną zmarszczkami twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Udało wam się.
Właśnie miałem dzwonić do pogotowia górskiego, żeby zaczęli was szukać.
- Niewiele brakowało, żebyśmy potrzebowali ich pomocy - przyznał
Bryce, strzepując śnieg z butów.
Nawet jeśli John Baron przygarbił się trochę od ostatniego razu, kiedy
ściskał swoją najmłodszą córkę na powitanie, nadal był postawnym mężczyzną,
zahartowanym latami pracy w ostrym klimacie prerii. Gillian miała wrażenie, że
ojciec zgniecie ją w swoim słynnym niedzwiedzim uścisku. Pachniał tytoniem
fajkowym, wodÄ…  Old Spice" i domem.
- Tato! - wyjąkała przez ściśnięte wzruszeniem gardło. Pocałowała go w
szorstki policzek, walcząc ze wzbierającymi łzami. Wystarczyło, że przestąpiła
- 38 -
S
R
próg, by poczuła się znowu jak mała córeczka tatusia. Tutaj nie mogło jej do-
sięgnąć żadne niebezpieczeństwo.
Jak mogła żyć z dala od tego miejsca? Z dala od domu?
- Wchodzcie, nie stójcie w przejściu. Zimno leci - ponaglił ich gospodarz.
Kiedy posłusznie weszli do sieni, John i Bryce uścisnęli sobie dłonie.
Gillian zobaczyła, jak oczy ojca błyszczą z radości, kiedy wymieniał z jej byłym
mężem gest oznaczający przyjazń i szacunek. W tych stronach krzepki uścisk
dłoni wciąż wart był tyle co podpis pod umową.
- Tak się cieszę, że jesteście. Zwięta bez rodziny są zupełnie do niczego.
Te słowa ogrzały Gillian skuteczniej niż najlepszy piec.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że się obawiała spotkania z ojcem.
Kiedy widzieli się ostatnio, w ostrych słowach wypomniał jej, że popełniła
wielki życiowy błąd, rozwodząc się z mężczyzną, którego uważał za syna.
- Dlaczego jesteście tak pózno? - John najwyrazniej puścił w niepamięć
gorzkie słowa, które padły między nim a córką.
- Mieliśmy podróż z przygodami. Wszystko ci opowiemy, ale najpierw
chętnie byśmy się napili czegoś gorącego - powiedział Bryce.
John pokiwał skwapliwie głową i podreptał do kuchni, zapowiadając, że
przygotuje najlepszy grog, jaki kiedykolwiek zdarzyło im się pić. Gillian
podeszła do kominka, w którym buzował ogień, i z westchnieniem ulgi zrzuciła
z siebie mokry kombinezon. Była pewna, że Bryce pójdzie za jej przykładem,
ale on nawet nie zdjął butów, tylko wyłuskał z kieszeni telefon komórkowy i
podchodząc do okna, wybrał numer.
- Hej, kochanie, to ja - odezwał się po krótkiej chwili. Gillian nie musiała
podsłuchiwać, żeby słyszeć każde słowo, bo trzaski na linii sprawiały, że trzeba
było prawie krzyczeć do telefonu. - Przede wszystkim chciałem ci powiedzieć,
że bezpiecznie dotarliśmy na ranczo. Ale niestety mam też złą wiadomość. W
okolicy zeszła lawina i jesteśmy teraz dosłownie odcięci od świata. Nie wiem,
czy zdążę do domu na święta. Bardzo, bardzo mi przykro z tego powodu.
- 39 -
S
R
Słysząc smutek w głosie Bryce'a, Gillian poczuła, że ma ochotę wyjąć mu
słuchawkę z ręki i prosić Vi o wybaczenie. To przecież z jej powodu Bryce nie
będzie mógł spędzić Bożego Narodzenia z nią i jej małym synkiem. Ogarnęły ją
gorzkie wyrzuty sumienia.
- Obiecuję, że wrócę tak szybko, jak tylko będzie to możliwe - ciągnął
Bryce. - Ale wiesz, że muszę się upewnić, że tutaj wszystko jest w porządku,
zanim zostawię Johna samego. No i nie wiem, jak prędko szlak będzie znowu
przejezdny. Ja też cię kocham - dodał po chwili, kończąc rozmowę. Minę miał
tak wniebowziętą, jakby właśnie miał objawienie świętej Vi, pomyślała Gillian,
przypatrując mu się ukradkiem. Kiedy schował z powrotem telefon, odwróciła
się do kominka. Nie była zazdrośnicą, ale na widok jego szczęścia ból ścisnął jej
serce i poczuła się nagle rozpaczliwie samotna.
Kiedy ojciec wrócił do salonu z trzema parującymi kubkami, Gillian
próbowała rozmasować ścierpnięte z zimna pośladki. Była pewna, że Vi nigdy
nie pozwoliłaby sobie na takie zachowanie w towarzystwie ani na paradowanie
w niedbałym stroju. Była wdzięczna, że Bryce nie wyśmiewa się z jej grubych,
bawełnianych i z pewnością niezbyt kobiecych kalesonów.
Przysłuchując się, jak Bryce opowiada Johnowi o ich wariackiej ucieczce
przed lawiną, zachodziła w głowę, jak ma wybadać ojca o stan jego zdrowia, nie
wzbudzając jego złości i nie wywołując kolejnej kłótni.
- Macie szczęście, że nie zasypało was na amen - oświadczył John, kiedy
Bryce skończył opowiadać.
Gillian odstawiła kubek. Nie było sensu czekać na lepszy moment.
- Tato, jeśli już mówimy o niebezpiecznych sytuacjach... bardzo się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl