[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niebezpieczny, mo\e nie a\ tak zły jak Katherine, ale jednak
zły. Zabił bez skrupułów, dla samej przyjemności zabijania.
Zabił pana Tannera, nauczyciela historii, w Nawiedzonym
Domu w czasie charytatywnej imprezy z okazji ostatniego
Halloween. Mo\e w ka\dej chwili znów zabić. Mo\e właśnie
dlatego Bonnie czuła się teraz jak myszka zahipnotyzowana
przez lśniącego czarnego wę\a, kiedy na niego patrzyła.
Kiedy ju\ byli sami w samochodzie Meredith, dziew-
czyny wymieniły spojrzenia.
- Stefano nie powinien był go ze sobą zabierać  stwier-
dziła Meredith.
- Mo\e tak sobie po prostu przyjechał  podsunęła
Bonnie. Jej zdaniem Damon nie był taką osobą, która
gdziekolwiek dawała się zabierać.
- Ale po co? Przecie\ nie po to, \eby nam pomagać.
Matt nic nie mówił. Chyba nawet nie zauwa\ał napięcia
panującego w samochodzie. Wyglądał przez przednią szybę,
pogrą\ony we własnych myślach.
Niebo się chmurzyło.
- Matt?
- Daj mu spokój, Bonnie  powiedziała Meredith.
Cudownie, pomyślała Bonnie, czując \e przygnębienie
przygniata jÄ… jak ciemny koc. Matt, Stefano i Damon, wszy-
scy rozmyślający o Elenie.
Zaparkowali za starą stodołą, obok niskiego czarnego
samochodu. Kiedy weszli do środka, Stefano stał tam sam.
Obrócił się i Bonnie zobaczyła, \e zdjął przeciwsłoneczne
okulary. Przeszył ją lekki deszcz, poczuła \e włoski na ra-
mionach i karku leciutko jej siÄ™ unoszÄ…. Stefano nie przy-
pominał \adnego ze znanych jej dotychczas facetów. Oczy
miał tak bardzo zielone, zielone jak liście dębu na wiosnę.
Ale teraz te oczy były podkrą\one.
Na moment zrobiło się niezręcznie; ich trójka stała tro-
chę z boku i wpatrywała się w Stefano bez słowa. Tak jakby
nikt nie wiedział, co ma powiedzieć.
A potem Meredith podeszła do niego i podała mu rękę.
- Chyba jesteś zmęczony  zagadnęła.
- Przyjechałem najszybciej, jak się dało. - Objął ją ra-
mnieniem w szybkim, niemal niepewnym uścisku. Kiedyś ni-
gdy by sobie na coś takiego nie pozwolił, pomyślała Bonnie.
Kiedyś był pełen rezerwy.
Podeszła, \eby te\ dać się uściskać. Pod T-shistem, skó-
ra Stefano zdawała się chłodna i Bonnie musiała wysiłkiem
woli zapanować nad ogarniającym ją dr\eniem. Kiedy się od-
sunęła, w oczach jej się ćmiło. Co czuła teraz, kiedy Stefano
Salvatore wrócił do Feel's Church? Ulgę? Smutek ze względu
na wspomnienia, które ze sobą sprowadził? Strach? Na pew-
no mogła stwierdzić jedynie to, \e chciało jej się płakać.
Stefano i Matt spojrzeli na siebie. No to siÄ™ zaczyna, po-
myślała Bonnie. To było niemal zabawne, ale mieli takie same
miny. Zbolali, zmęczeni i próbujący to ukryć. Niezale\nie od
wszystkiego Elena zawsze będzie stała między nimi.
Wreszcie Matt wyciągnął rękę, a Stefano ją ujął. A potem
obaj cofnęli się o krok, z takimi minami, jakby czuli ulgę, \e
jest ju\ po wszystkim.
- Gdzie jest Damon? - chciała wiedzieć Meredith.
- Kręci się w pobli\u. Pomyślałem, \e lepiej będzie po-
rozmawiać kilka chwil bez niego.
- Przydałoby nam się kilka dekad bez niego  wypaliła
Bonnie, zanim zdą\yła ugryzć się w język.
Meredith dodała:
- Stefano, jemu nie wolno ufać.
- Moim zdaniem się mylisz  odparł cicho Stefano. -
Mo\e być bardzo pomocny, jeśli będzie miał na to ochotę.
- W przerwach między zabijaniem po paru miejscowych
co noc? - prychnęła Meredith, unosząc brwi. - Stefano, nie
powinieneś był go ze sobą zabierać.
- Wcale nie musiał. - Głos dobiegł zza pleców Bonnie,
przera\ająco blisko. Bonnie podskoczyła i instynktownie
przysunęła się do Matta, który objął ją ramieniem.
Damon uśmiechnął się, unosząc tylko jeden kącik ust.
Zdjął okulary przeciwsłoneczne, ale jego oczy nie były zielone.
Były czarne jak przestrzeń kosmiczna pomiędzy gwiazdami.
On jest chyba przystojniejszy ni\ Stefano, Bonnie nie oparła
się tej myśli, szukając ręką palców Matta i mocno je ściskając.
- A więc teraz jest twoja, tak? - odezwał się Damon do
Matta swobodnym tonem.
- Nie. - Matt nie przestawał tulić Bonnie.
- Stefano cię tu nie przywiózł? - wtrąciła się Meredith
stojąca z drugiej strony. Zdawało się, \e z nich wszystkich
na niej pojawienie się Damona zrobiło najmniejsze wra\e-
nie, jakby najmniej się go bała i była najmniej podatna na
jego wpływ.
- Nie  odpowiedział Damon, patrząc na Bonnie. On
się nawet nie obraca jak inni ludzie, pomyślała. Po prostu
dalej patrzy tam, gdzie chce, niezale\nie od tego, z kim roz-
mawia. - Ty mnie sprowadziłaś.
- Ja? - Bonnie skuliła się w sobie, niepewna, co on mo-
\e mieć na myśli.
- Ty. Wypowiadałaś zaklęcie, prawda?
- Zak... - O cholera. Przed oczyma Bonnie mignÄ…Å‚
obrazek czarnych włosów na białej serwetce. Przyjrzała się
włosom Damona, delikatniejszym i bardziej prostym ni\
u Stefano, ale tak samo czarnym. Najwyrazniej Matt pomy-
lił się, sortując włosy.
Głos Stefano zabrzmiał niecierpliwie:
- Bonnie, przywołałaś nas tutaj. Przyjechaliśmy. Co się
dzieje?
Przysiedli na lekko podgniłych belach siana, wszyscy
poza Damonem, który wolał stać. Stefano pochylił się, opie-
rając dłonie na kolanach i patrząc na Bonnie.
- Powiedziałaś mi... Powiedziałaś, \e Elena skontakto-
wała się z tobą. - Zanim wypowiedział jej imię, wyraznie
przez chwilę się zawahał. Twarz mu stę\ała, usiłował zapa-
nować nad jej wyrazem.
- Tak. - Udało jej się do niego uśmiechnąć. - Stefano,
miałam sen, bardzo dziwny sen...
Opowiedziała mu o nim i o tym, co zdarzyło się póz-
niej. Długo to trwało. Stefano słuchał uwa\nie, a jego zielo-
ne oczy rozbłyskiwały za ka\dym razem, kiedy wspomina-
ła Elenę. Kiedy doszła do zakończenia imprezy u Caroline
i tego, jak znalazły ciało Sue w ogrodzie, krew odpłynęła mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl