[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Tuan?  spytał szeptem.
Carter coś mu odpowiedział po ichniemu i Billy przestał tego słuchać, nie znając ani w ząb
tutejszego języka. Dawano im co prawda jakieś lekcje, ale nie mając zamiaru uczyć się żadnego
narzecza brudasów spał na nich z otwartymi oczami. Gdy wyszli na drogę, w świetle księżyca Billy
upewnił się, że ma do czynienia z typowym brudasem: niski, chudy, w turbanie i przepasce
biodrowej, z całym majątkiem zawiniętym w matę kurczowo ściskaną pod pachą. A sądząc po tym
jak się zachowywał, w dodatku z przerażonym brudasem.
 Wracamy do wozu  polecił Carter.  On tu nie będzie rozmawiał, bo za bardzo się boi, że
ci z wioski go znajdą.
Billy mocniej ujął M-16 i poszedł dwa kroki za nimi, rozglądając się uważnie. Pewnie, że
brudas się bał, miał do tego uzasadnione powody  podobnie jak każdy zdrajca.
* * *
Gdy wyjechali na drogę prowadzącą do obozu, brudas wyraznie się odprężył i rozgadał. Mówił
śpiewnie dość wysokim głosem, a kapitan, słuchając go uważnie, rysował plan wioski i okolicy na
kartce opartej o mapnik. Billy siedział znudzony z bronią między nogami, zastanawiając się, czy w
kantynie podoficerskiej uda mu się przekonać dyżurnego kucharza, by przyrządził mu jakiś stek lub
inne jajka. Brudas gadał jak najęty, plan obfitował w szczegóły, a Billy przysnął.
* * *
 Nie zgub własności rządowej, Billy  głos Cartera uświadomił Billy emu, że gdy drzemał,
broń wysunęła mu się z dłoni, ale kapitan ją złapał, zanim zdążyła opaść na deski.
Billy nie bardzo wiedział co powiedzieć, a potem nie musiał już nic mówić  oficer i tubylec
wysiedli i został sam. Zeskoczył na zalany błękitnym blaskiem lamp dziedziniec i przeciągnął się 
nawet po tym drobiazgu, za który Carter mógł podać go do raportu, nie był pewien czy go lubi, czy
nie.
* * *
Trzy godziny po tym, jak Billy Truscoe zwalił się na łóżko, w namiocie rozbłysły światła, a z
głośników buchnęło nagranie pobudki. Było nieco po drugiej, czyli środek nocy.
 Co tu się dzieje, do kurwy nędzy?  zdenerwował się czyjś zaspany głos.  Znowu jakieś
kretyńskie nocne ćwiczenia?
Zanim Billy zdążył go wyprowadzić z błędu, w głośnikach rozległ się głos dowódcy:
 Chłopaki, tym razem to na serio. Pierwsze oddziały ruszają za dwie godziny, a godzina G
przypada dokładnie na piątą piętnaście. Zanim ruszymy, dowódcy jednostek podadzą wam
szczegółowe rozkazy. Pełne wyposażenie polowe. Po to się szkoliliście i na to czekaliście, więc nie
dajcie się ponieść nerwom, to wasza praca, i nie wierzcie w plotki, zwłaszcza ci z was, którzy
jeszcze nie byli w akcji. Wiem, że najłagodniej określano was jako  bojowe dziewice , ale
zapomnijcie o tym. Teraz jesteście zespołem, a jutro już nie będziecie dziewicami.
Większość żołnierzy ryknęła śmiechem. Billy nawet się nie skrzywił  stare patriotyczne
pierdoły poznawał na pierwszy zgrzyt w uchu i nie dawał się na nie nabrać. Miał robotę, więc ją
wykona, i nikt mu nie musi wciskać żadnej ciemnoty.
 Dalej, chłopaki, ruszać się!  sierżant odrzucił połę namiotu osłaniającą wejście. 
Grzebiecie się jak muchy w świeżym gównie. Jazda!
Billy uśmiechnął się  znów wszystko po staremu: z sierżantem człowiek przynajmniej wie,
czego ma się spodziewać.
 Spakować ciaśniej tornistry!  polecił podoficer.  Cackacie się z nimi jak z nieświeżymi
jajami!
Sierżant jakoś nigdy nie wziął sobie do serca rozmaitych głupawych rozkazów dziennych o
przestrzeganiu czystości języka na służbie, wychodząc z rozsądnego założenia, że pisała je jakaś
nieżyciowa ofiara.
Noc była gorąca i parna, toteż spocili się jeszcze przed wyjściem z namiotu, skąd półbiegiem
udali się do stołówki i szybkim marszem wrócili z powrotem po posiłku. A potem, już z
oporządzeniem, ruszyli do zbrojowni, aby wymienić broń. Zmęczony kumpel odfajkował przyjęcie
M-16 od szeregowca Truscoe po sprawdzeniu numeru seryjnego broni i wydał mu nowiutki M-13
wraz z bandolierem ładunków. Broń ważyła znacznie więcej niż automat, do którego był
przyzwyczajony, i Billy omal jej nie wypuścił.
 Jak zgnoisz gnata, to postawię do raportu  warknął odruchowo kapral, obsługując już
następnego klienta.
Ledwie tamten się odwrócił, Billy pokazał mu  wała i wyszedł z baraku. Pod pierwszą lampą
obejrzał uważnie nowy nabytek  miotacz gazu opracowany specjalnie na wypadek nadzwyczajnych
zamieszek. Zaprojektowany i wyprodukowany w zakładach Cosmoline, z magazynkiem na pięć
pojemników gazu, miotacz ważył osiemnaście funtów i charakteryzował się szeroką kolbą i grubą
lufą. W razie czego mógł doskonale robić za maczugę.
 Do szeregu!  rozległ się ryk sierżanta.  Zbiórka!
Zgodnie z rozkazem stanęli w dwuszeregu i czekali. Wojsko zawsze składało się z dwóch
rzeczy: pośpiechu i oczekiwania. Billy stał w drugim rzędzie, toteż spokojnie zajął się gumą do żucia.
Po długich jak wieczność minutach podeszli w końcu do czekających helikopterów. I do kapitana
Cartera.
 Ostatnia sprawa przed załadunkiem  przypomniał oficer.  Jesteście plutonem
uderzeniowym i macie najgorsze zadanie, więc chcę, abyście cały czas byli za mną w luznym szyku i
mieli oczy dookoła głowy, czyli uważali na siebie i na mnie równocześnie. Należy się spodziewać
kłopotów, ale cokolwiek by się wydarzyło, nie działajcie samowolnie, tylko czekajcie na moje
rozkazy. To ma być pokazówka i nie chcemy strat. Wy dwaj, przytrzymajcie ten szkic, żeby reszta
mogła go zobaczyć... dobrze. Przyjrzyjcie się uważnie, bo to nasz dzisiejszy cel. Wioska leży nad
rzeką, od której oddzielają ją pola ryżowe. Od tej strony dotrą poduszkowce z desantem, tamtędy nikt
nie ucieknie. To jedyna droga przez dżunglę i będzie dokładnie zablokowana, podobnie jak wszystkie
ścieżki. Tubylcy, jeśli chcą, mogą pryskać na przełaj, ale wtedy będą musieli wycinać sobie drogę,
więc złapiemy ich bez trudu. Wszyscy wyznaczeni do tych zadań będą na miejscu o piątej piętnaście i
wtedy przyjdzie nasza kolej. Nadlecimy nisko i wylądujemy na tym placu w środku wsi, zanim
ktokolwiek zdąży się zorientować, że jesteśmy w drodze. Jeśli wszystko dobrze zgramy, to jedyny
opór jakiego możemy oczekiwać, stanowią psy i kury.
 Psy odstrzelić, kury do pasa  skomentował któryś z tylnych szeregów i wszyscy parsknęli
śmiechem.
Kapitan uśmiechnął się lekko i wrócił do mapy:
 Gdy wylądujemy, ruszą pozostałe jednostki. Wodzem wioski, o, tu stoi jego dom, jest stary
cwaniak o wojskowej przeszłości i o cholerycznym usposobieniu. Jeśli nie nakaże oporu, to reszta
będzie zbyt zaskoczona, by się bronić. Jego biorę na siebie. Są pytania...? Nie ma...? Też dobrze. W
takim razie: do helikopterów!
Transportowe maszyny o dwóch wirnikach siedziały na lądowisku, czekając aż pododdziały
wejdą do wnętrza po rampach załadunkowych. Ledwie wojsko znalazło się w środku, potężne
wirniki drgnęły i operacja się zaczęła.
* * *
Lecieli nisko naprzeciw wstającego świtu, muskając prawie kołami wierzchołki drzew. Lot nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl