[ Pobierz całość w formacie PDF ]

półkolisko, wysunął się ku Stadnickiemu.
Tu dopiero i kapitana szwoleżerów jakaś detonacja naszła, bo choć sobie nie imaginował
żadnych personatów zobaczyć w osobach sekundantów jakiegoś dymisjowanego szwoleżera,
atoli ani mu w głowie było spotkać się z takimi zakazanymi figurami.
Załuski skrzywił się gniewnie, pokręcił wąsa i zawołał surowo do Stadnickiego:
 Cóż to za ichmościów przyprowadziłeś waćpan?!
 Pokaż waćpan swoich, to się dowiesz!
 W moim domu muszę wiedzieć, z kim mam honor.
 No, jeżeli honor... Tedy pozwól, panie Pietrze...
 Jędrzej, Józinku!  poprawił półgłosem wachmistrz.
 Milcz, psia! Właśnie, panie Pietrze, imć adwersarz Załuski!... Imć pan Motwiłł, posesor
sejneński, patron trybunału.
Babecki, potrącony przez porucznika, skłonił się uniżenie. Załuski skinął niedbale głową.
 Motwiłł... hm, Motwiłł i patron trybunału!  powtarzał kapitan, nieco uspokojony.  No,
a wasze? Jakże acan?
Wańka, do którego pytanie zostało zwrócone, poczerwieniał i, zanim Stadnicki zdążył od-
powiedzieć, ozwał się ze służbistością:
 Pokornie melduję, że... pęka!
Stadnłcki zachwiał się z pasji. Załuski nie zrozumiał pomieszania i powtórzył niecierpli-
wie:
 Ja acana pytam o nazwisko!
 Starykoń, Bełtowicz... głuchy!  poprawił się Wańka ze spazmatyczną szybkością.
 Co? Co?
 Dobrze mówi! Bełtowicz jest, psia... i ten! Waszmość Załuski, a on ten... Starykoń! I nie
lubię! Nie na rodowody przyszedłem! Stawaj acan, kiedyś wyzywał, bo nie lubię, i ten!
 Nie śpiesz się, kawalerze, bo nie wiesz do czego.
 Kapitanie!  rzekł pułkownik po francusku.  Szkoda pańskiej ręki!... Hołota!... Przypa-
trzże się tym sankiulotom! Do prezenty stanie ci Prebendowski!
 Nie wykaże się! Na ostre trzeba!
 Lecz taki ci nie strzyma placu!
 Zobaczymy... służył! Iwończanin, broń!
Z ciżby wysunął się sługa kapitana z pękiem pałaszy i rozłożył je na stojącym pod ścianą
stole. Załuski skinął ku Stadnickiemu.
 Wybierz sobie waćpan! Który ci do ręki przypada? Ja ten sobie upatrzyłem, lecz jeżeli-
byś mniemał, że mi dać może przewagę, bierz go sam!
 Nie trzeba, psia, mam swój!  odrzekł hardo porucznik, ochłonąwszy nieco z konfuzji.
41
 Jak się waści podoba!
Załuski odwrócił się do gości. Stadnicki szturchnął znów Babeckiego.
 Pałasze dawaj!  a gdy wachmistrz jął niezgrabnie przyniesioną broń z płachty odmoto-
wywać, dodał półgłosem:  Ruszaj się, do kroćset! Wstydu mi nie rób!
 De, leci, kochanieńki!
 Pasa zaciśnij! Draba mi pilnuj, bo, psia, chryja z tego będzie.
Babecki posłusznie do Wańki się przysunął. Załuski tymczasem pokazywał gościom wy-
brany przez siebie pałasz.
 Klinga angielska, prosta prawie, u końca ma ostre ścięcie  do nowej szkoły francuskiej
jedyna. Szkole tej żadna rąbanina nasza nie sprosta. Godzinami można odparowywać cięcia
bez zmęczenia, dziurawiąc na rzeszoto przeciwnika; jeden nieznaczny ruch, wobec długości
klingi, ogarnia całe koło.
 Prawda, prawda!  przyznano skwapliwie.
 Szeroka garda chroni dłoń; rzemień obejmuje kiść, czyniąc wytrącenie niemożliwym.
Załuski, dla poparcia słów, wywinął młynka pałaszem raz i drugi.
 Stawaj, mości szwoleżerze! Obaczymy, co umiesz! Może ci za ślisko? Iwończanin, pia-
sku mi rzuć trochę na podłogę!
Stadnicki dobył pałasza z pochwy, spojrzał po ostrzu, odgiął nieco rękawa, za czym,
wsparłszy się na pałaszu, zagadnął:
 Należy mi się prezentacja waszmościnych świadków.
Zaluski roześmiał się serdecznie.
 Dalipan, podobasz mi się acan. Hm, tedy prezentacja. Więc imć Dezydery Czupajłło, re-
jentowicz żmudzki, i imć pan Benedykt Putytonowicz, posesor zapiecki, herbu Młodykoń.
Dwaj najbliżsi stojący oficerowie skłonili się Stadnickiemu z komiczną powagą. Goście
wybuchem śmiechu powitali prezentację.
 Tedy ten jegomość w pułkownickim mundurze zwie się Putyfonowiczem? Cale stosow-
nie.
 Dosyć głupstw!  rozkazał Załuski. Broń się!
 Gdzie meta?
 Moja tu, gdzie stoję  odrzekł wyzywająco kapitan szwoleżerów  a waścina, kędy wo-
la... myślę, że pod ścianą. Broń się!
Załuski wyciągnął pałasz i natarł na Stadnickiego. Imć pan Józef dość niepewnie odbijał
skradające się ku niemu ostrze broni przeciwnika. Kapitan szwoleżerów tymczasem z ustami
złożonymi do uśmiechu, z nogą niedbale wygiętą ku przodowi parł z całą świadomością swej
przewagi.
 Boisz się acan żądła! Hm... nie obawiaj się, mocno cię nie skaleczę. Proszę waszmo-
ściów uważać  jedno drgnięcie i nie ma cięcia! Teraz okazuję obronę.
 Zwietnie! Znakomicie! Wiwat Załuski!
 Wina!  wołał rozochocony gospodarz.  Darujcie, że wam nie służę. Bądzcież mi radzi.
Dobrze, dobrze, mości Stadnicki! Uważaj, bo ci się pałasz skręca w ręku. Nic, długo cię mor-
dować nie będę. Cyrulika! Iwończanin, skocz po cyrulika? Widzisz acan, że tu nikt twej
krzywdy nie chce. Widzisz, już cię mogłem po obojczyku pogłaskać  ale nie, wolę ci boko-
brodę uciąć, abyś franta mi nie udawał. %7łal ci bokobrody! Zgolisz drugą albo jedną sobie bę-
dziesz hodował. Uważaj, bo świadkowi swemu na nogę nadepcesz!
Stadnicki na te przemówienia nic nie odpowiadał i ledwo że wytrzymał natarcia Załuskie-
go. Porucznikowi czegoś czczo było i nieswojo. Przymówienia atoli Załuskiego działały na
porucznika podniecająco, burzyły w nim krew  wracać mu zaczęły fantazję.
 Meta gdzie? Mety, sacrebleu, nie widzÄ™!  wrzasnÄ…Å‚ raptownie Stadnicki.
Załuski odrzekł zimno:
42
 Powiedziałem acanowi  moja meta tam, gdzie stałem, a twoja... pod ścianą! Broń się!
Czujesz metę plecami! Na środek, prosimy!
 Wiwat Załuski!
Stadnickiemu żyły na czole nabrzmiały. Pałasz opuścił i oparł się o ścianę, do której go
zapędził kapitan szwoleżerów.
 Nie ma co z nim robić! Skończ, kapitanie! Ledwie tchnie!  ozwały się głosy.  Gdzie
jemu do waszmości!
 Zgoda! Zaraz będzie koniec!  podchwycił Załuski.  Stawaj acan, zaczynamy!
 Wina!  huknął nagle Stadnicki. Zebrani powitali to życzenie porucznika wesołymi
okrzykami.
 Wybornie! Dać mu wina! Dać im wszystkim!
Stadnicki jednym tchem wychylił kielich wina, prychnął, otarł wąsy i, nie uważając na ja-
kieś przedłożenia, które mu chciał czynić Babecki, stuknął pałaszem i zawołał do Załuskiego:
 Stawaj, mości szwoleżerski kapitanie!
Goście zarechotali. Kapitan się skrzywił i, wskazując poza siebie, odrzekł:
 Widzisz acan cyrulika? Tyle z ciebie wezmie krwi, ileś wypił wina.
 Broń się!
 Którą bokobrodę ci zostawić? Może tę z lewej?
 Baczność, caramba, bo nie lubię!  ryknął porucznik i z taką furią zawinął pałaszem, że
kapitana wtłoczył między oficerów.
Ten niespodziewany wynik drugiego starcia zmieszał nieco gości, zalterowal Załuskiego.
 Widzicie, waszmościowie  objaśnił kapitan  mój adwersarz ma rozmach! Umyślnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl