[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Coś tu jest inaczej niż zazwyczaj - odezwał się. - Już
wiem, nigdzie nie sÅ‚ychać waszej dziewczynki. Gdzie Hea­
ther?
Annette Broadrick
94
- Jest w miasteczku, u koleżanki. U wnuczki rejestratorki
z kliniki, z którą Ashley się przyjazni.
- Aha... No a jak z imieniem dla syna? - Jude zadał to
pytanie, gdy byli już na piętrze i kiedy otwierały się właśnie
drzwi od sypialni. Na ich progu pojawiła się Ashley.
- Jude! - zawołała, podbiegając do szwagra. - Jak dobrze
cię widzieć. Oczywiście jest imię, a nawet dwa.
-I jakież to?
- Joseph Kenneth. Nazwaliśmy małego po obu dziadkach.
- Bardzo rozsÄ…dnie. To co, obejrzymy teraz Josepha Ken­
netha?
Ashley zawahała się.
- Z trudem go uśpiłam. Może pózniej, jak się obudzi.
Mężczyzni spojrzeli po sobie.
- Dobra, w takim razie potem - powiedział Jake. - To
wracajmy do kuchni, pogadamy sobie.
Zasiedli na dole. Na stole pojawiła się mała karafka nalewki.
Spełniono toasty. Następnie Jake sięgnął po telefon i zadzwonił
do rodziców, zawiadamiając ich o przyjezdzie Judea.
Po półgodzinie matka z ojcem już wchodzili do kuchni.
Zaczęły się uściski, powitania i bezładna rozmowa.
- Jak długo zostajesz? - pytała matka.
- DziÅ› niestety krótko. Ale za jakiÅ› czas odbieram dru­
gą część urlopu i wtedy posiedzę u was tydzień albo dwa
- przyrzekał Jude.
Wizyta trwaÅ‚a, panie przyrzÄ…dzaÅ‚y lunch, panowie rozma­
wiali o polityce. Kiedy na górze zapÅ‚akaÅ‚ maÅ‚y Joseph Ken­
neth, Ashley go przyniosła i Jude miał okazję wreszcie zoba-
Urocza pianistka 95
czyć, jak wygląda najmłodszy z Crenshawów. Cóż, niemowlę
jak niemowlę, pomyślał.
- Wykapany tatuÅ› - powiedziaÅ‚. - Ale do mamusi też po­
dobny.
Kiedy nadeszÅ‚a pora odjazdu, z ociÄ…ganiem szedÅ‚ do sa­
mochodu. Rodzinny dom to rodzinny dom. CzÅ‚owiek nie­
chętnie go opuszcza.
Jechał z powrotem dość powoli, a i tak znalazł się w San
Antonio przed siódmÄ…. I przyszÅ‚o mu do gÅ‚owy, że może jed­
nak zapuka do Cariny? Pewnie będzie wściekła, może nawet
wyrzuci go za drzwi. Jednak warto zaryzykować. Nie wie­
dziaÅ‚ jeszcze, co jej powie. CoÅ› tam powie. SkrÄ™ciÅ‚ z autostra­
dy i zaczął kluczyć ulicami miasta.
Zaparkowawszy, wbiegł na drugie piętro. Długo naciskał
dzwonek, ale nikt mu nie otwierał. Czyżby gdzieś wyszła?
Poczuł się nagle zły. Spędzili ze sobą w niedzielę całą noc,
a ona już w środę popędziła na spotkanie z kimś innym. Po
chwili uznał, że osądza ją bezprawnie, że w ogóle wtyka nos
w nie swoje sprawy i jeśli ktoś tu jest nie w porządku, to na
pewno nie Carina.
Być może pojechaÅ‚a zresztÄ… po prostu do rodziców, bar­
dzo to prawdopodobne. Zadzwoni do niej jutro. Jutro spró­
buje jÄ… udobruchać. W koÅ„cu sÄ… chyba przyjaciółmi? Przy­
jaciele wiele sobie wybaczajÄ…. Parodniowe milczenie nie jest
wykroczeniem przekreślającym przyjazń.
ROZDZIAA DZIEWITY
Carina ćwiczyła na fortepianie po trzy, cztery godziny
dziennie i robiÅ‚a tak od lat. Od ostatniego poniedziaÅ‚ku gra­
Å‚a jeszcze wiÄ™cej. Skupienie, jakiego wymagaÅ‚a muzyka, od­
wracaÅ‚o jej myÅ›li od innych spraw, choćby od nagÅ‚ego zaÅ‚a­
mania znajomości z Jude'em.
ZadzwoniÅ‚ telefon, ale prawie go nie zauważyÅ‚a. GraÅ‚a da­
lej. Telefon jednak nie przestawał dzwonić.
W końcu podniosła się od klawiatury.
- SÅ‚ucham?
- Cześć.
Usłyszawszy Jude'a, przysiadła na krzesełku. Położyła rękę
na piersi, aby uspokoić nagle rozpędzony puls.
Nabrała powietrza.
- Witaj, Jude.
- Ja... - urwał. - Pomyślałem, że zapytam, co u ciebie?
- U mnie? Jako tako.
- No to dobrze. - UmilkÅ‚. - To bardzo dobrze - powtó­
rzył. - Jezdziłem teraz do swojej rodziny, wiesz. Wróciłem
wczoraj wieczorem.
Urocza pianistka
97
A wiÄ™c nie byÅ‚o go w mieÅ›cie. Cóż, ale to wciąż nie tÅ‚uma­
czy tak nagłego zamilknięcia.
- Pewnie się ucieszyli, że cię widzą? A jak synek twego
brata?
- Ucieszyli się. No a mały, jak mały. Niemowlę.
- Aha. A dlaczego teraz dzwonisz?
OdchrzÄ…knÄ…Å‚.
- Zdaje się, że trochę nagle zniknąłem w poniedziałek rano.
- Zdaje ci siÄ™. Ale nie jesteÅ› pewien?
- Prawda jest taka, że... Naprawdę, to... A do licha. Nie
ma o czym mówić. W takim razie przepraszam, że ci zawra­
całem głowę i...
- Jude! Poczekaj.
-Tak?
- Może jednak powinniśmy się zobaczyć i wyjaśnić sobie,
co się stało?
- Co się stało... Stało się! Nie ma co wyjaśniać. Prawda jest
taka, że strasznie chciaÅ‚bym siÄ™ z tobÄ… kochać. Po prostu skrÄ™­
ca mnie od tamtej nocy! - Wyrzuciwszy to z siebie, umilkł. -
Chyba nie powinniśmy się byli tak angażować. Tym bardziej że
przecież wkrótce rozstajemy się, opuszczamy San Antonio.
- Jak to opuszczamy? Ja jadÄ™ na studia, a ty?
Cisza. Brak odpowiedzi.
-Jude?
- Ja? Hm, właściwie nie jestem pewien. Chyba pojadę
znowu do rodziny, a potem myÅ›laÅ‚em o odwiedzeniu kum­
pla z wojska, na Wschodnim Wybrzeżu.
-Aha.
Annette Broadrick
98
- No wÅ‚aÅ›nie. Ale teraz mogÅ‚abyÅ› siÄ™ jeszcze ze mnÄ… umó­
wić. Daj się przeprosić.
- Tamto w poniedziałek nie było ładne...
- Nie było. Uciekłem jak tchórz.
Musiała się uśmiechnąć.
- No dobrze. Przeprosiny przyjęte.
- Naprawdę? To świetnie - ucieszył się. - W takim razie
co: może zaraz przyjadę? Na co miałabyś ochotę, jakiś lunch
czy coÅ› innego?
- Zastanawiam się, co by mogło być to  coś innego"?
Zaśmiał się.
- Co zechcesz. Dośpiewaj sobie sama.
- Oj, Jude. No dobra, wobec tego czekam.
- A ja już jadę. - Odłożył słuchawkę.
Wpatrywała się w aparat, kręcąc głową. A więc on jej
pragnie, i to nawet  strasznie". Aadne rzeczy. yle oceniała
i jego, i siebie. Chociaż - właściwie nie wiadomo, cieszyć się
z tego wszystkiego czy nie? Zadawanie siÄ™ z Jude'em jest rze­
czÄ… tak czy owak ryzykownÄ…. Może jednak warto z nim jesz­
cze trochÄ™ pobyć. ZwÅ‚aszcza że jest doÅ›wiadczonym kochan­
kiem; sporo można się od niego nauczyć. Z Dannym stawiali
dopiero pierwsze kroki w miÅ‚oÅ›ci. NaprawdÄ™ kobietÄ… poczu­
ła się teraz - dokładnie w niedzielę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl