[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozwoli jej odejść i nigdy jej nie opuści. I zrobi wszystko,
żeby już zawsze byli razem.
- Dobrze siÄ™ czujesz? - zapytaÅ‚, kiedy już mógÅ‚ zaczerp­
nąć powietrza.
- Uhm.
Przytuliła twarz do jego piersi.
- Ale chyba nie zrobiłem ci krzywdy?
- Uhm.
Objął ją mocniej, oparł policzek na jej głowie.
- Czy jeszcze kiedyÅ› ze mnÄ… porozmawiasz?
Skinęła głową.
- W takim razie powiedz coÅ›. Cokolwiek. Jak siÄ™ czujesz?
Czego teraz chcesz?
- Jeszcze trochę... - wymruczała, gładząc go po plecach.
Podniosła głowę i popatrzyła na niego z uśmiechem.
Przepełniło go radosne uczucie ulgi.
- Och, kochanie, ale ty jesteÅ›... - szepnÄ…Å‚. - A ja tak
strasznie się bałem...
- Bałeś się? Ale czego?
- %7łe mnie znienawidzisz. Nigdy nie mówiliśmy o tym
PAPIEROWE MAA%7Å‚ECSTWO 115
aspekcie naszego związku. Wolałem nie ryzykować. A kiedy
powiedziaÅ‚aÅ›, że nie ma mowy o wspólnej sypialni, zrozumia­
Å‚em to jednoznacznie.
Megan westchnęła, opuściła głowę na jego pierś.
- Bo sama nigdy o tym nie myślałam. Wiesz, to wszystko
jest takie dziwne. To małżeństwo miało być tylko na niby, ale
ten Å›lub, wesele, Å›lubna suknia i plany... StaraÅ‚am siÄ™ prze­
konać innych, że to wszystko jest autentyczne, i powoli chyba
zaczęłam sama w to wierzyć.
Pocałował ją czule. Popatrzył na nią.
- Cieszę się, bo sam zawsze tego chciałem... żeby to było
normalne małżeństwo.
Zamrugała powiekami z niedowierzaniem.
- NaprawdÄ™?
- Tak.
- To dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
- Powiedziałem. Poprosiłem cię o rękę.
- Ale nie dlatego, że mnie kochasz - sprecyzowała.
- Nigdy nie powinnaś wątpić w moje uczucia. Megan.
Kocham ciÄ™, naprawdÄ™. I to od czasów, kiedy nosiÅ‚aÅ› warko­
cze do pasa. Jak myślisz, dlaczego tak ci dokuczałem? Po
prostu chciałem, żebyś mnie zauważyła.
- Och, i to ci się udało!
- Ale przez to zaczęłaś mnie nie cierpieć. A to nie miało
tak być.
- Och, Travis... - pocaÅ‚owaÅ‚a go. - Tak trudno to wszy­
stko pojąć. Nie potrafię zrozumieć własnych uczuć.
- Jest dobrze, kotku. Nie musisz niczego tÅ‚umaczyć. Wy­
starczy, że mogę cię kochać i być przy tobie, kiedy uda mi się
wrócić do domu. O nic więcej nie proszę. Nie chcę niczego
zmieniać w twoim życiu. Wszystko będzie takie jak było.
Pogładziła go czule.
116 PAPIEROWE MAA%7Å‚ECSTWO
- NiezupeÅ‚nie. Nigdy wczeÅ›niej nie widziaÅ‚am rozebrane­
go mężczyzny i nie wiem, czy zdołam to zapomnieć!
Travis uśmiechnął się.
- Mam nadziejÄ™, że przywykniesz do tego widoku. - Pod­
niósł się i wziął ją na ręce. - A teraz pokażę ci, jak przyjemnie
nurkuje siÄ™ bez kostiumu!
Było już ciemno, kiedy dotarli do domu. Travis został na
podwórzu, by odprowadzić Daisy. DÅ‚ugo patrzyÅ‚ za odcho­
dzÄ…cÄ… Megan.
Z biegiem lat coraz bardziej uświadamiał sobie, że zupełnie nie
rozumie kobiet. NaprawdÄ™ byÅ‚y niepojÄ™te. Reakcja Megan caÅ‚ko­
wicie go zaskoczyÅ‚a. DaÅ‚by gÅ‚owÄ™, że bÄ™dzie na niego zÅ‚a. W do­
datku wyznał jej swoje uczucia. A ona była tylko zdumiona.
Teraz żałował, że wpłacił wpisowe na kolejne zawody.
Wolałby zostać z nią w domu, nie zostawiać jej samej.
Chociaż z drugiej strony może lepiej, jeśli oboje w spokoju
ochłoną. W ich związku od samego początku wszystko szło
inaczej, niż to zwykle bywa. Dlaczego teraz miałoby się to
zmienić?
Już sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć i jaki
powinien być kolejny ruch.
Mollie i Maribeth siedziały w kuchni.
- Cześć, Travis! - radoÅ›nie powitaÅ‚a go Maribeth. - Mu­
simy się przyzwyczaić, że teraz jest z nami mężczyzna. To
trochę dziwne, ale też miłe. Jak długo tu będziesz?
Zdjął kapelusz i powiesił przy drzwiach.
- Wyjeżdżam jutro rano. - StaraÅ‚ siÄ™, by jego gÅ‚os za­
brzmiał normalnie. - A gdzie jest Megan?
- Poszła na górę - odrzekła Mollie. - Powiedziała, że cały
dzieÅ„ jezdziliÅ›cie konno i dlatego wszystko jÄ… teraz boli. Chy­
ba bierze kąpiel, żeby rozgrzać mięśnie.
PAPIEROWE MAA%7Å‚ECSTWO
117
Z trudem zachował spokój. Co jej zrobił? Przecież sama
chciała...
- Hmm, chyba też już pójdę do siebie. Dobranoc.
- Nie jesteś głodny? - zawołała za nim Mollie.
- Nie, dziękuję. Mieliśmy ze sobą sporo jedzenia.
- W takim razie dobranoc.
Wszedł na górę. Wszędzie panowała zupełna cisza. No cóż,
zobaczy siÄ™ z Megan jutro przed wyjazdem. Musi jeszcze
z nią porozmawiać, przekonać ją, że nie chciał jej skrzywdzić.
OtworzyÅ‚ drzwi do swojego pokoju. Na nocnej szafce pa­
liła się lampka, a łóżko było rozesłane. Z łazienki dochodził
szum płynącej wody. Drzwi były otwarte.
- To ty, Travis? - rozległ się głos Megan.
- Tak. Przepraszam. Zapomniałem, że często korzystasz
z tej łazienki. Poczekam na dole. Nie śpiesz się. Zaraz...
- Nie wygłupiaj się. Przecież to twój pokój. Wejdz.
UderzyÅ‚ czoÅ‚em o Å›cianÄ™. Powoli wszedÅ‚ do Å‚azienki. Me­
gan siedziała zanurzona po szyję w pianie.
- JeÅ›li chcesz, to możesz do mnie doÅ‚Ä…czyć - zapropono­
wała. - Miejsca jest aż nadto.
Serce zabiÅ‚o mu mocniej. CzegoÅ› takiego siÄ™ nie spodzie­
wał.
- Nie przeszkodzÄ™ ci?
- Nie zapraszałabym cię, gdyby tak było. - Uśmiechnęła
się. - A może jesteś nieśmiały? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl