[ Pobierz całość w formacie PDF ]

korbowody. Bójka z nim była równoznaczna z bójką ze zgarniar-
ką czy parowozem, sztuczki d la Wilk Larsen (wziąć, powiedz-
my, surowy ziemniak i zmia\d\yć go w pieści do stanu brudnego
puree) demonstrował z uśmiechem. Miał trzy \ony i chyba sze-
ścioro dzieci. W swoich czasach ukończył Instytut Hercena, ale
jako nauczyciel pracował tylko kilka lat, na ugorach, a potem
z niewiarygodną energią i pasją wpadł w szał zmiany zawodów
i posad, jakby chciał wszystkiego spróbować. Osiągnął szczyt ory-
ginalności, pracując jako specjalista od określania płci kurcząt
w brojlemi, to zawód bardzo rzadki, jest tu potrzebny specjalny
talent, który miał, a płacili niezle, ale teraz, jak to dysydent, uczył
się całkiem zwyczajnej pracy operatora kotłowni ("...jasna dro-
ga: od brojlera do bojlera") i w ogóle wyglądało na to, \e się ustat-
kował: Zofia - mała, cicha, prosta i twarda jak przydro\ny ka-
myczek - urodziła mu dwie dziewuchy i trzymała go miękko, ale
mocno, na krótkiej smyczy - trochę się jej bał.
.. .Otó\, do pięćdziesiątego ósmego wszyscy oni byli, jak się
okazało, złośliwymi i niebezpiecznymi głupcami ("Wielki Cel
uświęca ka\dy środek", lub "Jak to cudownie być okrutnym").
Od pięćdziesiątego ósmego do sześćdziesiątego ósmego przekształ-
cali się w głupców złagodniałych, rozmiękczonych, wra\liwych
("Wstyd - plamić Wielką Ideę krwią i brudem", lub "W drodze do
Wielkiego Celu dojrzeliśmy, dojrzeliśmy"). A po sześćdziesiątym
ósmym ich fanaberie rozwiały się i wreszcie zniknęły, ale za to
Wielki Cel - te\. Teraz mieli za plecami piętrzące się stosy zabi-
tych bez winy, dookoła - zapaskudzone i śmierdzące ruiny wiel-
kich idei, a przed sobą - w ogóle niczego ju\ nie mieli. Historia
skończyła swój bieg...
To wszystko było czystą prawdą i właśnie to było szczegól-
nie irytujące. Pokłócili się - głównie Stanisław z Siemionem. Na-
tomiast Wikont słuchał, ale i nie słuchał... wychodził co chwilę
- albo nastawić wodę, albo do toalety, albo do kogoś tam za-
dzwonić, albo zaparzyć świe\ą herbatę. Jego twarz stała się nie-
obecna, oczy były skierowane wewnątrz, był tutaj, ale jednocze-
śnie gdzieś jeszcze - daleko, w jakichś przestrzeniach... Nawet
nie było wiadomo, czy jest za, czy przeciw.
- Nie rozumiem, czy jesteś gotów się przyznać, \e jesteś ab-
solutnym gównem, jak on nas wszystkich określa? - zapytał go
Strona 48
Strugaccy A i B - Poszukiwanie przeznaczenia(txt)
w pewnym momencie całkiem ju\ zirytowany Stanisław.
- Człowiek jest kałem i gnojem... - pokornie odezwał się
Wikont, który na moment wynurzył się ze swojej nirwany i był
gotów od razu, z powrotem się w nią zanurzyć.
- I ty się zgadzasz, \e ka\dy z nas to albo szuja, albo głupiec?!
- Czemu? SÄ… te\ warianty.
- Na przykład?
- Na przykład poeta
- Coś ty, znęcasz się nade mną?
- Nie denerwuj się, mój Staku, wątroba ci pęknie...
- Poeta w Rosji to ktoś gorszy od szui... - dolewał oliwy do
ognia Siemion. - Je\eli jest szują, oczywiście... I jest gorszy od
głupca.
- A Soł\enicyn?!
- Po pierwsze, napisałem tylko o naszym pokoleniu. Po dru-
gie, tak, jest lista... Dwadzieścia znanych nazwisk i być mo\e
jeszcze dwieście nikomu nie znanych, oprócz KGB. O nich te\
lie mówię...
- Popełniasz wielki grzech! - powiedział Stanisław, stara-
ąc się uspokoić. - Uwa\asz wszystkich niebohaterów za szuje.
To nieuczciwie, Siemionie. I okrutnie. To grzech. A kim ty w koń-
cu jesteÅ›?
- Jestem sługą bo\ym, spragnionym prawdy, je\eli wolisz
wyra\ać się w ten sposób. Nienawidzę kłamstwa. I to wszystko
jest o mnie.
- A skąd wiesz, \e ludzkość potrzebuje prawdy? - nagle
i zdecydowanie powiedział Wikont i od razu zaczął się śpieszyć
do domu. Wstał, nie patrząc na nikogo, zakrzątnął się, zaczął szu-
kać rękawiczek.
Wieczór był zepsuty i nawet nie wiadomo dlaczego. Niby się
nie pokłócili... trochę się posprzeczali, oczywiście... ale przecie\
w miarę, w miarę... bez urazy! Jednak zostało poczucie, jakby po-
jawiło się z ciemności coś dławiącego i obcego, zrobiło się przy-
kro i obrzydliwie i od razu przypomniała się Aariska - le\y teraz
w wilgotnej duchocie sali, dookoła jęczą we śnie i chrapią obce
baby, a ona jest sama, oczy ma otwarte i nie mo\e zasnąć - wsłu-
chuje siÄ™ w strachu i nadziei w to, co siÄ™ dzieje wewnÄ…trz niej...
Za oknem była cicha noc, błyszczał śnieg, był młody, czysty,
głupi; zgarbiony mały Wikont pospiesznie biegł na przełaj przez
ten śnieg, po trawniku, do swojej klatki schodowej, zostawiając
za sobą głęboką bruzdę...
I nie wiadomo dlaczego Stanisław pomyślał ze smutkiem, \e
ten rok, to ostatni spokojny rok w jego \yciu, ju\ więcej takich
nie będzie, i zostawało mu tego spokoju trzy niepełne dni.
Jak się okazało, nie zostały mu nawet trzy dni spokoju: naza-
jutrz (niespodziewanie, bez wypowiedzenia wojny) wtargnęła na
jego teren droga teściowa z miasta Mińska, Waleria Antonow-
na - naturalnych rozmiarów i ze wszystkimi manierami.
Właściwie Stanisław był lojalny wobec swojej teściowej, odno-
sił się do niej z widocznym szacunkiem, przy czym robił to bez spe-
cjalnego trudu. Jego teściowa była młoda, wesoła ("zwariowana")
i bez \adnego (podkreślanego w odpowiednich anegdotach) maru-
dzenia i nudziarstwa. Dokładniej mówiąc, marudzenie i nudziarstwo
(jakby mógł starszy człowiek od nich uciec) były kompensowane
zadzierzystym, wesołym uporem i dziarskością w traktowaniu oto-
czenia. Aariskę urodziła w wieku siedemnastu lat (z głupiego za-
chwytu i niedoświadczenia), tak \e teraz miała tylko lat pięćdziesiąt
nęć. Włosy farbowała na platynowy kolor, o makija\u wiedziała
vszystko i potrafiła wprawić w prawdziwy zachwyt ka\dego sza-
lującego się faceta w wieku od czterdziestu do osiemdziesięciu lat
co czasem robiła - na postrach i dla nauki bliskich).
Niestety, lubiła sobie pogadać, i praktycznie wszystkie te mo-
lologi składały się z opowiadań o jej zwycięstwach. Zawsze od-
losiła zwycięstwo. Nad sprzedawczynią. Nad sekretarzem ko-
nitetu miasta. Nad bandą hipisów. Nad sąsiadem z góry. Nad
iąsiadką z dołu. Nad mę\em...
Szczególnie olśniewające i bezwzględne były jej zwycięstwa
lad mę\em. Pewnie dlatego, \e jej mą\, Iwan Daniłycz, nigdy nie
Strona 49
Strugaccy A i B - Poszukiwanie przeznaczenia(txt)
zauwa\ał tych zwycięstw ani nawet samych walk. Był to ogromny
Facetz du\ą gębą, wyglądał jak prawdziwy człowiek z awansu par-
yjnego - bardzo mądry, pracowity, prawdziwy inteligent. Miał na
yle charakterystyczną i budzącą zaufanie twarz (i sam był na tyle
dobroduszny, pewny i zgodny w kontaktach z ludzmi), \e przy ka\-
iej okazji awansowali go, wyró\niali i nagradzali, choć nie tylko
nie był członkiem partii, ale nawet za młodu jakoś potrafił nie wstą-
pić do Komsomołu. Opamiętali się, gdy przyszła pora mianować
go - doktora nauk, kawalera orderów, zasłu\onego działacza, hono-
rowego członka itp. - dyrektorem instytutu..., Jak to - nie członka
partii?! Co wy tam wszyscy na dole zwariowaliście? Dyrektorskie
stanowisko w tym instytucie naukowo-badawczym to nomenklatu-
ra KC, nie waszego marnego republikańskiego, a Du\ego, Wszech-
związkowego! Natychmiast wszystko wyjaśnić!"No i musiał wstą-
pić. Potraktował ten akt tak samo, jak nieuniknioną wizytę
u dentysty - ponarzekał, pomarudził i poszedł... I miał teraz in-
stytut, najnowszy, najświe\szy, strasznie utajniony, wyposa\ony
w najnowocześniejszą (kradzioną) amerykańską komputerową
technologię. Zajmowali się tam głównie modelowaniem ekono- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl