[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spytała.
- Dlaczego?
- %7łeby już nigdy więcej nie przyszło ci do głowy, że
była w tym jakaś twoja wina.
- Rozumiem - szepnęła Linda. - I dziękuję. Naprawdę
bardzo pani dziękuję.
- Bądz szczęśliwa, ciesz się życiem, bo naprawdę jest
się czym cieszyć. Popatrz tylko.
Obok ławki rósł krzak hibiskusa o dużych
szkarłatnych kwiatach. Kilka kolibrów, trzepocząc
skrzydełkami, właśnie spijało z nich nektar.
16
Idąc za wskazówkami pani Willis, Linda z łatwością
odszukała grób. Dziś była pierwsza rocznica śmierci Zacha,
więc grób tonął w kwiatach. Musiała je nieco rozsunąć, żeby
znalezć miejsce dla swoich plumerii.
Zdjęcie na nagrobku było sprzed kilku lat.
Uśmiechnięty, jedenasto - , może dwunastoletni chłopak z
nieco zadziorną miną i oczami, w których jeszcze nie było
tego błysku szaleństwa, jakie skaziło je potem.
Ponad kwadrans stała przy grobie i próbowała go
sobie przypominać właśnie takiego. Czuła ulgę. Pożegnała
się z Zachem i dopiero idąc do bramy, zdała sobie sprawę,
jak bardzo to pożegnanie było jej potrzebne.
Kiedy wyszła z cmentarza, do przyjazdu dziadka
została jeszcze ponad godzina. Umówili się, że będzie
czekać na niego pod bramą. Mogłaby przejść aleją i
zaczekać przy szosie, ale tam trudno byłoby znalezć
kawałek cienia, a tu był przyjemny chłód i stała ławeczka.
Usiadła i znów zaczęła się przyglądać kolibrom. Nie
wiedziała, czy to te same, czy może tamte odleciały, a
przyleciały inne, żeby się pożywić nektarem z żółtych
języków wystrzelających ze środków kwiatów.
Patrząc na nie, myślała o tym, co mówiła pani Willis o
cieszeniu się życiem.
Kiedy usłyszała warkot silnika, zerwała się i spojrzała
w głąb alejki, wypatrując samochodu dziadka. Ale zza
zakrętu wyjechał nie zielony chevrolet, tylko inny, nieznany
jej samochód. Spojrzawszy na zegarek, zrozumiała, że to nie
mógł być dziadek. %7ładną miarą nie zdążyłby w takim czasie
dojechać do Hilo, załatwić swoich spraw przy Banyan Drive
i wrócić tu po nią.
Przestała się interesować nadjeżdżającym sa-
mochodem i znów przyjrzała się kolibrom. Oderwała od
nich oczy dopiero, kiedy koło bramy zatrzymała się srebrna
terenowa toyota.
Zaparło jej dech w piersiach, gdy zobaczyła, że
wyskakuje z niej Ethan. Nie zauważył jej, nawet nie spojrzał
w stronę ławeczki. Nie zamknął za sobą drzwi samochodu i
wszedł na cmentarz.
Chciała go zawołać, pobiec za nim, ale zarówno głos,
jak i nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Dopiero po jakimś
czasie wstała i podeszła do bramy. Widziała, że Ethan
właśnie doszedł do grobu Zacha. Postał tam chwilę - nie
dłużej niż trzy minuty - a potem zaczął się rozglądać, jakby
czegoś albo kogoś szukał.
Kiedy napotkała jego wzrok, pomyślała, że sprawia
takie wrażenie, jakby szukał właśnie jej. Natychmiast
jednak odrzuciła tę głupią myśl, bo niby skąd miałby
wiedzieć, że tu jest, nawet gdyby z jakiegoś powodu jej
szukał.
Szedł w jej stronę.
Przez chwilę się zastanawiała, czy ruszyć mu
naprzeciw, czy poczekać. Zdecydowała się zostać, nie
dlatego, że próbowała odwlec to spotkanie. Chodziło jej o
coś zupełnie innego - nie chciała, żeby do niego doszło
między grobami.
Cofnęła się więc o kilka kroków i czekała przy
samochodzie, którym przyjechał. Dopiero teraz
przypomniała sobie, że tym wozem jezdził kiedyś jego
ojciec.
Wydawało jej się, że minęła cała wieczność, zanim
znalazł się na tyle blisko, by mogła zobaczyć jego twarz.
- Cześć, Ethan - powiedziała drżącym z przejęcia
głosem.
- Linda... - Głośno przełknął ślinę. - Szukałem cię...
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Twoja mama powiedziała mi, że pojechałaś zawiezć
komuś kwiaty. Pamiętałem, że dzisiaj mija rok od śmierci
Zacha, więc poskładałem wszystko do kupy.
- Dobrze cię widzieć - powiedziała Linda, uśmiechając
się.
On też się uśmiechnął, ostrożnie, tak jakby się
obawiał, że nie powinien, że mu nie wolno.
- Wiesz, wczoraj w szkole, kiedy cię zobaczyłem/tak
kompletnie zgłupiałem, że... - znów musiał przełknąć ślinę,
ponieważ głos zachrypł mu z emocji - że nie wiedziałem,
ani co powiedzieć, ani jak się zachować.
- Ethan, jeśli ktokolwiek powinien tu przepraszać, to
ja.
- Za co?
- Za to, co powiedziałam wtedy na plaży.
- Daj spokój, byłaś w szoku. Nie wiedziałaś, co mówisz.
Nigdy, ani przez chwilę, nie miałem ci tego za złe.
- Masz rację, byłam w szoku i nie wiedziałam, co
mówię. Tylko że od tego czasu minął rok, a ja byłam tak
skupiona na sobie, na swoim poczuciu winy, że nie przyszło
mi do głowy, że inni też czują. - Uśmiechnęła się, gdy
uświadomiła sobie, że bezwiednie powtórzyła słowa matki
Zacha.
- Dlaczego się tak dziwnie uśmiechasz?
Opowiedziała mu swą rozmowę z panią Willis.
- Wiesz, na co patrzyła, kiedy mówiła, żebym cieszyła
się życiem, bo jest się czym cieszyć? - dodała na koniec.
- Nie mam pojęcia.
- Na to. - Linda wskazała ręką na kolibry przy krzaku
hibiskusa. - I wiesz co? Chyba posłucham jej rady.
Ethan patrzył na nią. Jego twarz przez chwilę
rozjaśniał uśmiech, odważny, niczym niezmącony. Ale
potem znów spoważniał.
- Wiesz, co mnie najbardziej męczyło przez ten rok? -
spytał.
Pokręciła głową.
- To, że wtedy, u ciebie na werandzie, wykorzystałem
to, że byłaś przygnębiona i bezradna.
- Myślisz o...
Czuła, że się czerwieni. Słowo  pocałunek jakoś nie
chciało jej przejść przez usta. W ciągu minionego roku tyle [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl