[ Pobierz całość w formacie PDF ]

świata. Każdy ma to, czego nie chce, a to, czego chce, mają inni.
Małżonkowie mają małżonki i wyraznie ich nie chcą, młodzi kawalerowie zaś
wypłakują sobie oczy za kandydatką na żonę. Ludzie ubodzy, którym i tak brakuje na
chleb, mają ośmioro dzieci o wilczych apetytach. Bogate stare małżeństwa, po
których nie ma kto dziedziczyć majątku, umierają bezdzietne. Wezmy teraz panny,
które mają zalotników. Panny, które mają zalotników, nie chcą ich. Na co im oni,
tylko się naprzykrzają, lepiej by się poszli pozalecać do panny Smith czy panny
Brown, które są brzydkie, podeszłe w latach i nie mają zalotników. One zalotników
nie chcą. Nie zamierzają wychodzić za mąż. Nigdy.
Skończmy już z tym tematem. Serce się człowiekowi kraje, gdy o tym myśli.
U nas w szkole był chłopak, którego nazywaliśmy Sandford i Merton.
Naprawdę nazywał się Stiwings. Nigdy nie spotkałem takiego chłopaka. On chyba
naprawdę lubił się uczyć. Ciągle dostawał burę za siedzenie po nocach i naukę greki,
a od francuskich czasowników nieregularnych po prostu nie dało się go oderwać.
Roiły mu się w głowie różne przedziwne i wyrodne myśli, że przynosi chlubę
rodzicom i zaszczyt szkole. Wszystko, czego pragnął, to zdobywać nagrody i
wyrosnąć na mądrego człowieka, nie licząc innych poronionych pomysłów. Było to
najdziwniejsze stworzenie, jakie znałem, ale zupełnie nieszkodliwe, jak nie narodzone
dzieciÄ™.
Chłopak rozchorowywał się gdzieś ze dwa razy na tydzień i nie mógł chodzić
do szkoły. Nikt tak łacno nie chorował jak Sanford i Merton. Jeśli w promieniu
dziesięciu mil trafiła się jakaś choroba, Sandford i Merton zawsze się na nią załapał, i
to w najcięższej postaci. W największe upały cierpiał na bronchit, w Boże Narodzenie
na katar sienny. Po sześciu tygodniach suszy zapadał na rwę kulszową, a w mglisty
listopadowy dzień wychodził na dwór i wracał z udarem słonecznym.
Pewnego roku znieczulili biedaka gazem rozweselajÄ…cym i wyrwali wszystkie
zęby (wstawili sztuczne), takie miał straszne boleści; przerzuciło mu się na nerwobóle
i rwanie w uchu. Przeziębienie go nie opuszczało, nie licząc dziewięciu tygodni,
kiedy przechodził szkarlatynę; nawet wtedy nie ustąpiły jednak odmrożenia.
Epidemia cholery w 1871 roku jakimś cudem ominęła naszą parafię. Zanotowano
tylko jeden przypadek: był nim młody Stiwings. Kiedy był chory, musiał zostawać w
łóżku, jeść rosół z kury, budyń i szklarniowe winogrona. Leżał tak i szlochał,
ponieważ nie pozwalali mu odrabiać ćwiczeń z łaciny i odbierali podręcznik do
gramatyki niemieckiej.
Tymczasem my, jego koledzy, którzy poświęcilibyśmy dziesięć semestrów
szkolnego życia dla jednego dnia choroby i nie mieliśmy najmniejszej ochoty dawać
naszym rodzicom żadnych powodów do dumy, nie potrafiliśmy się zdobyć nawet na
bóle karku. Siedzieliśmy w przeciągach, co dodawało nam tylko wigoru; jedliśmy
różne świństwa, żeby się zatruć, lecz to tylko zaostrzało nam apetyt i tyliśmy jedynie.
Nie potrafiliśmy wymyślić nic, co by nas wpędziło w chorobę, dopóki nie zaczęły się
wakacje. Wtedy, w dniu rozdania świadectw, łapaliśmy grypę, krztusiec i różne inne
dolegliwości, które nie ustępowały aż do początku nowego roku szkolnego. Jeśli w
ostatnie dni wakacji zdążyliśmy się opamiętać i przestawaliśmy brać lekarstwa,
przechodziło nam samo, jak ręką odjął.
Takie jest życie; a my czymże się różnimy od trawy, którą kosi się i suszy na
siano?
Wracając do rzezbionego dębu, nasi dziadowie musieli mieć znakomite
poczucie artyzmu i piękna. Bo przecież wszystkie nasze dzisiejsze skarby sztuki to
tylko wykopane z ziemi najzwyczajniejsze w świecie przedmioty, tyle że sprzed
trzystu albo czterystu lat. ZadajÄ™ sobie pytanie, czy w tych wszystkich starych
miskach, kuflach i szczypcach do świec rzeczywiście tkwi jakieś samoistne piękno
czy też nadaje im w naszych oczach powabu nimb starożytności który je otacza.
Naczynia ze  starej porcelany , którymi pozawieszane są dla ozdoby nasze ściany,
kilka stuleci temu były w normalnym, codziennym użyciu, a różowi pastuszkowie i
żółte pastereczki, które pokazujemy wszystkim znajomym, spodziewając się
zachwytów, pełniły funkcję bezwartościowych bibelotów na kominku, które wiek
temu matka dawała dziecku do ssania, gdy płakało.
Czy w przyszłości będzie tak samo? Czy dawna tandeta zawsze musi trafiać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl