[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozgrzejesz głowę.
 Dobrze. Idziemy  odparła.  Niech się Dziedziczka teraz opala.
WysmarujÄ™ jÄ… olejkiem.
110
 Tylko nie nakładaj go za dużo. I oblej mi głowę wodą.
 Masz chyba wystarczająco mokre włosy  zdziwiła się Katarzyna.
 Tak, ale mam ochotÄ™ na taki prysznic.
 Wez wiaderko. Davidzie, wejdz jak możesz najdalej w głąb i przynieś zimnej
wody  zwróciła się do niego Katarzyna.
David polał Maricie głowę przezroczyste zimną morską wodą, po czym wraz z
Katarzyną pozostawili ją leżącą na brzuchu, z twarzą ukrytą w ra-mionach, i
wypłynęli daleko w morze. Poruszali się lekko i zwinnie, ni-czym jakieś nieznane
morskie stworzenia. W pewnej chwili Katarzyna odezwała się:
 Byłoby nam wspaniale razem  powiedziała  gdybym była nor-malna.
 Jesteś zupełnie normalna.
 Może, ale nie dziś. Może akurat nie teraz. Czy moglibyśmy wypły-nąć dalej?
 Jesteśmy już bardzo daleko, Diablico.
 No to wracajmy. Och. jak ja lubię być na głębokiej wodzie.
 Czy chciałabyś zanurkować jeszcze raz, zanim wrócimy na plażę?
 Jeden raz  zgodziła się.  Tu. na tej wielkiej głębokości.
 Dobrze, popłyniemy w głąb do granicy wytrzymałości.
Rozdział szesnasty
Obudził się, kiedy zaczęło świtać, i spojrzał w okno na blade sylwetki sosen, ledwo
rysujące się na tle nieba. Wstał bardzo ostrożnie, uważając, by nie obudzić Katarzyny,
nałożył szorty i rus/ył na bosaka po wilgotnych od rosy płytach chodnika, ciągnącego
się wzdłuż fasady hotelu do drzwi swojego pokoju pracy. Gdy je otworzył, znowu
poczuł powiew morskiej bryzy zapowiadającej pogodę.
Gdy siadał przy stole, słońce jeszcze nie wzeszło, więc pomyślał, że
może odrobi trochę straconego czasu w swoim opowiadaniu. Ale kiedy
przeczytał to, co napisał poprzedniego dnia tym swoim starannym wy-
raznym pismem, i własne słowa zaprowadziły go w głąb własnej opowieści
i w głąb tamtego kraju, stracił to. co mu się zdawało, że zyskał, i znowu
znalazł się twarzą w twarz z tym samym problemem. Toteż gdy słońce wyło-
niło się z morza, dla niego był już od dawna dzień i znajdował się w połowie
przeprawy przez smutne, szare, wyschnięte koryta jezior. Buty miał białe
111
od soli alkalicznej, upalne słońce przygniatało mu czaszkę, ramiona i plecy. Mokra
od potu koszula przylegała do ciała, pot spływał po plecach i między udami. Kiedy
prostował się. żeby odpocząć, koszula odrywała się od skóry i zwisając luzno schła w
błyskawicznym tempie. Przyglądał się bia-łym plamom potu. Czuł to wszystko
bardzo dojmująco i widział samego siebie, stojącego wśród pustkowia, i wiedział, że
nie pozostaje mu nic in-nego, jak iść dalej.
O wpół do jedenastej miał już za sobą wyschnięte jeziora i jeszcze spory kawałek
drogi. Dotarł do rzeki i do figowego gaju. gdzie zamierzał rozbić obóz. Kora drzew
była zielonożółta, a ich gałęzie ciężkie od owoców. Pa-wiany najadły się dzikich fig i
pozostawiły na ziemi pawianie łajno i masę gnijącego owocu. Smród był paskudny.
Gdy przerwawszy pisanie spojrzał na zegarek, zobaczył, że jest godzina dziesiąta
trzydzieści.
Dziesiątą trzydzieści wskazywał zegarek, jaki nosił na ręku, gdy sie-dział przy stole
w pokoju owianym lekkÄ… morskÄ… bryzÄ… wdzierajÄ…cÄ… siÄ™ przez otwarte okna. ale
prawdziwy czas był inny. W opowiadaniu zapadał już wieczór, a David siedział na
ziemi wparty plecami w żółtozielony pień drzewa ze szklanką whisky w ręku. Kazał
pozamiatać gnijące figi. Tragarze ćwiartowali antylopę Kongoni, którą udało mu się
upolować, gdy zbliżając się do rzeki dotarli do pierwszego zacienionego kawałka
rozmokłego gruntu.
Zostawię ich teraz z tym mięsem, pomyślał, i dzisiaj będą szczęśliwi, niezależnie od
tego, co przytrafi im się jutro. Poskładał więc ołówki i brulio-ny, zamknął walizkę na
klucz i stąpając po ciepłych już teraz płytach chodni-ka wyszedł na patio hotelu.
Dziewczyna siedziała przy jednym ze stolików i czytała. Miała na sobie pasiastą
rybacką bluzę, tenisową spódniczkę, a na nogach espadrile. Kiedy go zobaczyła,
odłożyła książkę. Zarumieni się, pomyślał David, ale widać opanowała ten odruch i
powiedziała:  Dzień dobry, Davidzie. Dobrze ci się pracowało?
 Tak. moja śliczna  odparł.
Wstała, pocałowała go na powitanie i dodała:  No to jestem zado-wolona.
Katarzyna jest w Cannes. Kazała mi jechać z tobą na plażę.
 Czy nie wolała zabrać cię ze sobą do miasta?
 Nie. Wolała, żebym została. Powiedziała, że wstajesz strasznie wcześnie do
pracy i że kiedy skończysz, poczujesz może brak towarzystwa. Co ci zamówić
na śniadanie? Nie powinieneś się głodzić.
Poszła do kuchni i powróciła niosąc oeufs au plat avec jambon i dwa słoiki
musztardy.
112
 Trudne było to, co dzisiaj pisałeś?  zapytała.
 Nic  odparł.  Pisanie jest zawsze trudne i łatwe. Szło mi całkiem niezle.
 Szkoda, że nie mogę ci pomóc.
 Nikt nie może mi w tym pomóc.
 Ale w innych sprawach jest to możliwe?
Chciał oświadczyć, że inne sprawy się nie liczą, ale powstrzymał się i powiedział:
 Naturalnie, przecież to robisz.
Kawałkiem chleba wytarł z płaskiego talerza resztę jajek i musztardy i wypił nieco
herbaty.
 Jak ci się spało?  zapytał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl