[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I to był koniec walki. Jeszcze nie wierzyłem. Jeszcze mięśnie same napinały
się, oczekując nowych wysiłków. Mieszkaniec jaskini nie żył, ale uzmysłowił mi
to dopiero zabarwiony cierpieniem, niewyrazny przekaz od Pożeracza Chmur:
 Zdejmij ze mnie. . . to ścierwo. . . 
Z trudem spełniłem tę prośbę. Ten samiec lamii był naprawdę wyjątkowym
okazem. Pożeracz Chmur przetoczył się powoli na brzuch i usiłował wstać. Po-
mogłem mu usiąść. Sięgnął do lewego ramienia, rozmazując krew, która w tym
oświetleniu zdawała się czarna.
 Ukąsił mnie. . . 
Kontakt urwał się, jak ucięty nożem. Głowa Pożeracza Chmur opadła do ty-
łu. Zalało mnie lodowate przerażenie, wymiatające z głowy wszelkie myśli prócz
tej jednej, że oto trzymam w ramionach martwe ciało. A potem zrodził się bunt
i zaprzeczenie. Nie, nieprawda, to niemożliwe. Nie Pożeracz Chmur! Na pewno
nie ten radosny, uparty, niezniszczalny dzieciak! Takie rzeczy się nie zdarzają. Po
prostu nie mogą się zdarzać, bo to niesprawiedliwe. Zwyczajnie niesprawiedliwe!
Gdzieś na dnie kołatała się we mnie jeszcze iskierka absurdalnej nadziei, że Po-
żeracz Chmur za chwilę otworzy oczy i wyśmieje mój strach:  Nic mi nie jest.
Dałeś się nabrać! Kto by tam bał się takiej lamii. To tylko większa jaszczurka!
Lecz nic takiego się nie wydarzyło.
Wywlokłem bezwładne ciało młodego smoka na zewnątrz. Pod tarczę słoń-
ca. Nie potrafiłem uwierzyć w jego śmierć. I rzeczywiście. Przekonałem się, że
Pożeracz Chmur nie opuścił jeszcze tego biednego, poranionego ciała. Jeszcze
oddychał, ale coraz słabiej. Jego dusza zbliżała się ku Bramie Istnień.
Nie mogłem pozwolić, by ją przekroczył. Nie teraz. Nie w tym wieku, który
dla smoka był zaledwie początkiem życia. A co ze mną? Jak ja mógłbym żyć bez
162
Pożeracza Chmur?
Zlady po zębach lamii były dwoma okrągłymi otworami, wysoko na barku,
prawie u nasady szyi. Okolica już napuchła. Paskudne miejsce, gdzie nie da się
zastosować żadnego ucisku. Nóż do wycinania dżungli też niezbyt nadaje się na
narzędzie chirurga, lecz nie miałem nic innego. Naciąłem głęboko rany, pozwala-
jąc spływać krwi swobodnie. Wyssałem nacięcia, tak, jak uczono mnie w domu.
Aamią to nie wąż piaskowy, ale zasady ratunku zawsze są te same.
Człowiek już by nie żył, lecz Pożeracz Chmur na szczęście nie jest człowie-
kiem. Smoki twardo trzymają się życia. Ratowałem go, jak mogłem. Dawałem mu
własny oddech, rozcierałem zimną skórę, podtrzymując krążenie krwi.
Ciągnąłem go za jedną rękę do świata żywych, a Pani Strzał za drugą, ku so-
bie. Trwałem w zapiekłym uporze, nie licząc czasu i nie dbając o to, że może nara-
żam się tej groznej bogini. Pożeracz Chmur, choć nieprzytomny, również walczył
z własnym, opornym ciałem, nakazując mu następny oddech, następne uderze-
nie serca. Po raz pierwszy i ostatni w życiu zobaczyłem, jak Pożeracz Chmur się
poci. Grube krople wystąpiły na jego skórze, łącząc się w strumyczki, ściekając,
jakby ktoś oblał go wodą. Potem doszły przerażająco gwałtowne skurcze. Wy-
glądało to tak, jakby miał się wywrócić na lewą stronę. Trzymałem mu głowę,
gdy wymiotował, wyrzucając z prawie pustego żołądka jego mizerną zawartość
 mętny, wodnisty płyn. Mój niepokój wzrósł, gdy torsje przedłużały się nad-
miernie. Ileż w końcu można z siebie wyrzucić? Pożeracz Chmur wydawał się nie
mieć dna. Wreszcie zrozumiałem, że bronił się w ten sposób przed trucizną, zdra-
dliwie biorącą w posiadanie jego organizm. Wypacał ją, wypłukiwał z siebie, ale
jednocześnie w zastraszającym tempie tracił wodę. Z lękiem myślałem, jak długo
jeszcze wytrzyma, goniąc resztkami sił.
Nie jestem w stanie określić, ile to trwało. Dla mnie  całe stulecia, wypeł-
nione męką Pożeracza Chmur i moim lękiem o niego. Potrzebowaliśmy pomocy,
lecz jak miałem ją sprowadzić, nie pozostawiając Pożeracza Chmur samego?
 Matko Zwiata, ratuj go  modliłem się bezładnie.   O, Pani Strzał,
oszczędz go. Złożę dla ciebie ofiarę z krwi. . . Władco Przestworzy, który prze-
wodzisz skrzydlatym. . . 
Któreś z nich musiało się zlitować i zesłało ratunek. Nagle splątane zarośla
przy jaskini zatrzęsły się, roztrącone gwałtownie i przedarła się przez nie. . . Jago-
da. (Potem miałem się dowiedzieć, że spotkał ją Zbieracz Kolców.) Była spocona,
zziajana, policzek przecinały jej czerwone krechy świeżych zadrapań. Ubranie
miała w nieładzie, podarte na ramieniu. Wyglądała, jakby biegła bardzo długo,
nie dbając o to, przez jak trudny teren się przedziera. Padła na kolana przy wi-
jącym się w drgawkach Pożeraczu Chmur i zerwała z ramienia bukłak, gruby od
wypełniającej go wody. Co za ulga. Niczego nie musiałem tłumaczyć Obserwa-
torce. Zanim jeszcze tu dotarła,  sięgnęła ku nam swym talentem i zorientowała
się, czego najbardziej potrzebujemy. Błogosławieństwo bogów, nic innego.
163
Pożeracz Chmur był już bardzo odwodniony, aż skóra napięła się na nim tak
ciasno, że można by na nim uczyć się anatomii. Poiliśmy go na zmianę z Jago-
dą. Powolutku, używając złożonych dłoni jak miseczek. Przełykał, zwracał, znów
przełykał i tak to trwało. . . i trwało. W końcu jego wymęczony żołądek zaczął
przyjmować wodę. I dopiero wtedy Jagoda zdołała nakłonić mnie, bym także się
napił.
Najgorsze minęło. Pożeracz Chmur przeżył i to było najważniejsze, ale zapła-
cił ogromną cenę. Jagoda myła go jak dziecko, ścierając krew i brud z pokale-
czonej skóry, a on nawet się nie poruszył. On, który uważał mycie za wyszukaną
torturę! Azy zapiekły mnie pod powiekami. Pomogłem Jagodzie odwrócić Po-
żeracza Chmur, tak, by mogła zająć się jego grzbietem, który chyba najbardziej
ucierpiał od szponów lamii. Mimochodem zastanowiłem się, czy tyle męskiej na-
gości nie krępuje młodziutkiej dziewczyny. Jagoda rzuciła mi tylko pogardliwe
spojrzenie, nie przerywając oczyszczania długich, poszarpanych szram.
Chyba ten nowy ból sprawił, że Pożeracz Chmur ocknął się na chwilę.  Ka-
myk. . . 
Pochyliłem się nad nim. Powieki mu drgały, jak w niespokojnym śnie.
 Zapalisz dla mnie stos?
Wielka kula stanęła mi w gardle.
 Nie. W żadnym razie. Wyzdrowiejesz.
Odpływał z powrotem w nieświadomość, lecz jeszcze rozpaczliwie czepiał się
jawy.
 Stos pogrzebowy. . . Ja wiem. . . Pieczony będę smaczniejszy. . . 
I zasnął, z głową na mych kolanach. Jagoda, nieświadoma naszej wymiany
myśli, patrzyła oczami okrągłymi ze zdumienia, zupełnie nie rozumiejąc, dlacze-
go płaczę i śmieję się jednocześnie, jakbym postradał rozum.
Drugi Krąg
Osłabiony jadem lamii organizm Pożeracza Chmur nie ,był w stanie zregene- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl