[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie zdały egzaminu z powodu
zimna. Oblodzone walonki suszyło
się w nocy nad taką żelazną
beczką rozpaloną do czerwoności.
Trochę odtajały, ale nie
wysychały do końca, więc zawsze
się miało mokre nogi. Ja nie
bardzo radziłem sobie. Ze
smutkiem sobie przypominam tę
zimę, ponieważ fizycznie nie
sprawdziłem się. Dosłownie
padałem z nóg. Bardzo byłem
chudy, to jedzenie mnie jakby
nie odtwarzało, nie odtwarzało
sił, które traciłem. Podczas gdy
obok dziewczyny z kołchozu takie
rozrosłe, przysadziste, cycate -
dawały sobie radę. I to mnie
straszliwie męczyło. Ja do
wyrębu w ogóle się nie
nadawałem, nie radziłem sobie,
nie umiałem zresztą rąbać lasu.
Byłem takim podręcznym w
brygadzie, gdzie były trzy
dziewuchy. Zwalały te drzewa,
piłowały pnie, a do moich
obowiązków należało oczyszczać
te pnie z gałęzi i palić je w
ognisku. Ta czystość miejsca
wyrębu była dosyć przestrzegana,
aby na wiosnę nie miały w czym
wylęgać się szkodniki. Trzeba
było nadążyć za dziewuchami.
Mnie to szło rozpaczliwie, nie
mogłem rano rozpalić ogniska, bo
drzewo było mokre i dziewuchy
musiały mi pomagać, trochę
klęły, trochę śmiały się ze
mnie; miały do mnie stosunek
taki lekceważąco_litościwy. A
byłem właściwie w ich wieku. Nie
było to dla mnie miłe przeżycie,
nie miałem przecież (chociaż to
głupio zabrzmi) poczucie pewnej
własnej wyjątkowości, wartości
jakby swojej osoby. Dlatego
byłem bardzo zmęczony
psychicznie, bo tu okazywała się
moja niemoc.
E.: - A nie dlatego tak ci zle
szło, że męczyła cię ta
niedotrzymana data, ten dzień, w
którym kończył się wyrok i
miałeś wyjść na wolność, ale nie
wyszedłeś?
O.: - Tak, możliwe, że z tego
powodu, ale poza tym istniało
czysto fizyczne wycieńczenie.
No, nie dawałem rady.
E.: - A jak te dziewczyny?
O.: - To były dziewczyny,
które tam żyły od małego,
pracowały za parę ziemniaków.
Wiesz, w tamtych warunkach
znalezienie sobie baby
miejscowej rozwiązywało wiele
problemów. Miało się gdzie
mieszkać, miało się co jeść, bo
na ogół taka baba miała krowę.
No, miało się punkt stałego
pobytu na tej ziemi. I dlatego
wśród zesłańców nastąpiło w
sposób naturalny rozwarstwienie.
E.: - Na tych, którzy znalezli
babę i na tych, którzy jej nie
znalezli?
O.: - Niekoniecznie. Raczej na
zaradnych i niezaradnych. Osoby
zaradne znalazły sobie miejsce w
życiu. Na przykład, taki Witalij
Deul, o którym wspomina
Sołżenicyn w końcu pierwszej
części "Archipelagu Gułag",
szesnastoletni uczeń szkoły
plastycznej. Trafił do nas, nie
do Karagandy, jak pisał
Sołżenicyn. Od razu wzięli go do
takich napisów: "Uwaga, wyrąb
lasu"; malował te spadające
drzewa, pisał czerwonymi
literami. Na pewno na tym
terenie nikt nie umiał tego tak
ładnie robić jak on. I stał się
przy tych plakatach jakimś
"uczotczikom", on już to drzewo
przyjmował, wklepywał numerki w
to drzewo, już nie musiał o
szóstej rano wychodzić do lasu w
śniegu po pas, tylko przyjeżdżał
w dzień. To już była lepsza
sytuacja. Tak samo było, jeśli
ktoś miał jakieś medyczne
wykształcenie. Była taka
kobieta, która robiła opatrunki,
prowadziła punkt medyczny. To
już było coś, jakiś sposób na
przeżycie, na zakotwiczenie się
w nowej sytuacji. Albo Olga
Iwanowna, taka miła pani, kiedyś
była nauczycielką rosyjskiego w
Moskwie, potem siedziała. Bardzo
serdecznie się do mnie odnosiła,
opiekowała się mną. Ją wzięli do
biura jako sprzątaczkę - myła
podłogi, sprzątała. To też było
coś - w cieple, w pomieszczeniu,
i ludzkie stosunki tam były,
pracownicy ją szanowali, miała
wyższe wykształcenie, umiała
pisać na maszynie. Ja nie miałem
nic poza sobą samym. Moja
formalna sytuacja przedstawiała
się następująco: byłem nikim,
nie miałem podstaw, żadnych
talentów, żeby znalezć jakąś
pracę niefizyczną. Musiałem
wykonywać pracę czysto fizyczną,
natomiast nie miałem do niej sił
- i to była właśnie moja
tragiczna sytuacja.
E.: - I co zamyślałeś?
O.: - Nic nie zamyślałem. W
takich sytuacjach się nie myśli.
Ja po prostu rzuciłem ten
"lespromchoz". Do dziś jestem im
winien 300 rubli, w tych starych
rublach. Bo na konto pensji,
która mi się należała, dostałem
waciak, walonki, spodnie
watowane, jakieś wyżywienie, za
które miałem zapłacić. Już im
nigdy nie oddałem tych
pieniędzy. Tłumaczyli mi w
biurze, że tyle, ile oni na mnie
łożą, ja nie wyrabiam. Bo trzeba
by płacić za barak, za ubranie,
za wyżywienie. Nie wyrabiałem na
to wszystko. Więc nie miałem
grosza pieniędzy. A nagle
zachciało mi się być w miejscu
bardziej cywilizowanym, wśród
większej liczby ludzi, gdzie
może dla mnie znajdzie się mniej
ciężka praca i będę się mógł
utrzymać. Więc rzuciłem ten
"lespromchoz", trochę na wariata,
nie miałem żadnych konkretnych
pomysłów. Poszedłem sobie do
takiej wsi, która była
kilkanaście kilometrów od
"lespromchozu". Nazywała się
Kreszczenka. Jak domyślam się,
nazwa pochodziła od słowa
"krzyż" - nie wiem, jak by to po
polsku brzmiało. Nic o niej nie
wiedziałem poza tym, że idąc do
tego "lespromchozu" w
listopadzie, przechodziliśmy
przez nią. Zapamiętałem, że
istnieje taka duża wieś, z dużą
piętrową szkołą - drewniany
budynek, potężny, dziesięć okien
na każdym piętrze. Stała na
brzegu rzeki. Więc poszedłem do
tej wsi. Szedłem, szedłem, mróz
był spory, mróz był, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona startowa
- Ewa wzywa 07 098 Barcz Andrzej Randez vous w hotelu 'Royal
- Ewa wzywa 07 096 Łohutko Marian Pętla bieszczadzka
- Bialolecka Ewa Tkacz Iluzji
- Dragonlance Bohaterowie 02 Ostrze Burzy Berberick Nancy Varian
- Courths Mahler Jadwiga NiewiernośÂć Urszuli
- Roberts Nora Gwiazdy Mitry 02 Schwytana gwiazda(1)
- Harvey Sarah Wichrowe śÂć ki
- 160. Schuler Candace Kochankowie i nieznajomi
- H.P. LOVECRAFT Die Katzen von Ulthar
- Gwiezdne Wojny 156 Przeznaczenie Jedi V Sojusznicy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- skromny19.pev.pl