[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ja tam wolę futbol.
 Lubisz futbol?  Tego Rick się po niej nie spodziewał.  To
przecież brutalna gra, a ty jesteś pacyfistką. Pamiętam, jaką mi zrobiłaś
awanturę o to, że się biłem.
 Nie znoszę przemocy, ale futbol lubię. Wiem, że to dziwne, ale ty
bez przerwy powtarzasz, że nie postępuję logicznie, więc jak na razie
wszystko się zgadza.
 Nikt nie może cię oskarżyć o nadmiar logiki w postępowaniu 
zgodził się Rick.  Nawet kiedy masz zły dzień.
 Mówimy oczywiście o tym powszechnie akceptowanym przez ludzi
podejściu do logiki, bo na swój własny sposób oczywiście rozumuję
logicznie.
 Jak sobie życzysz.
 %7łyczę sobie, żebyś skręcił w prawo. Zwolnij... O, tutaj.
 Ale to nie jest droga. Nawet bruku nie ma, nie mówiąc o asfalcie.
 Dlatego właśnie jedziemy samochodem z napędem na cztery koła,
a nie twoim sportowym cackiem. Jedz powoli, a wszystko będzie dobrze.
Rick prowadził samochód powoli i bardzo ostrożnie. Po kilku
minutach wjechali w las.
 Jesteśmy na miejscu  powiedziała Holly.
 Tu będziemy obozować?  zdziwił się Rick.
 Tu zostawimy samochód. Resztę rzeczy musimy przenieść do
obozowiska.
103
 Mamy iść na piechotę?  przeraził się Rick.
 Niecały kilometr. Zobaczysz, że ci się tam spodoba.
 Przynajmniej ty tak twierdzisz  westchnął Rick.
Holly poszła przodem, a obładowany pakunkami Rick za nią. Przez
całą drogę zastanawiał się nad tym, czy ktokolwiek przy zdrowych
zmysłach narażałby się na takie przyjemności jak noszenie na plecach
ciężarów i szwendanie się między drzewami.
 Jesteś pewna, że na tym kempingu nikogo prócz nas nie będzie? 
zapytał Rick.
 Absolutnie pewna. To własność prywatna. Nikomu nie wolno tu
wchodzić.
 To dlaczego my weszliśmy?
 Bo to moja ziemia. A raczej nie moja, tylko Instytutu Twórczego
Rozwoju. A ponieważ przyszedłeś tu z dyrektorem tego instytutu, to nie
musisz się niczego obawiać. Jedyne, czego trochę się boję, to trujący
bluszcz, chociaż nigdy go tu jeszcze nie widziałam.
 Ten hotel coraz bardziej mi się podoba  mruknął Rick.
 W żadnym hotelu na świecie nie jest ani tak pięknie, ani tak
cicho jak tutaj. Tam miałbyś zakurzony dywan i zle pomalowany sufit, a
tu masz łąkę pod nogami i niebo nad głową. Do tego tyle czystego
powietrza, ile dusza zapragnie.
Zanim dotarli na miejsce, Rick poczuł się jak prawdziwy odkrywca.
W duchu nawet zgodził się z Holly, że życie na łonie natury jest
fantastyczne.
 Ty przygotujesz kolację, a ja rozbiję namiot  powiedział do Holly,
kiedy wreszcie pozwoliła mu się zatrzymać.
 Czy na pewno dasz sobie z tym radę?  zapytała.  Chyba nigdy
przedtem nie rozbijałeś namiotu.
 Myślę, że sobie poradzę. Nie będę przecież przeprowadzał operacji
na otwartym sercu, tylko rozbijał namiot.
Rick wkrótce doszedł do wniosku, że rozbijanie namiotu nie jest
104
wcale takie łatwe, jak mu się wydawało. Jednak nie miał zamiaru się do
tego przyznać. Za nic na świecie nie dopuściłby do tego, żeby jakiś
kawałek płótna i kilka patyków zmusiły go do kapitulacji.
 Na pewno nie trzeba ci pomóc?  dopytywała się mieszająca coś w
garnku nad ogniskiem Holly. Zdążyła już nazbierać drew, rozpalić ogień
i przygotować potrzebne do kolacji produkty, a on wciąż walczył z
namiotem.
 Nie trzeba  powiedział.
I rzeczywiście w końcu udało mu się ten przeklęty namiot postawić.
Usiedli przy ognisku na zwalonym pniu drzewa. Zjedli kolację,
potem trochę sobie porozmawiali, a w końcu zaczęli się całować.
Holly drżała na całym ciele. Właściwie jeszcze nic się między nimi
nie zaczęło, a ona już czuła łomot w skroniach, już nie mogła się
doczekać, kiedy wreszcie będzie się mogła połączyć z Rickiem. I nie
chodziło jej wyłącznie o seks. Od wczorajszego popołudnia kochali się
już przecież wiele razy, a ona wciąż nie miała dosyć. Pragnęła Ricka, a
nie tylko jego ciała. Chciała każdego ranka budzić się rano u jego boku,
opiekować się nim w chorobie i sprawić, żeby już nigdy w życiu nie czuł
się samotny.
Holly przezornie ułożyła połączone ze sobą śpiwory w pobliżu
ogniska. Z kłody, na której siedzieli, było do nich bliziutko. Kochali się i
patrzyli w gwiazdy, a potem znów się kochali i słuchali szumiących w
nocnej ciszy sosen. I nic więcej do szczęścia nie potrzebowali.
Był jasny dzień, kiedy Rick się obudził. Holly krzątała się po
obozowisku. Rick odetchnął z ulgą, kiedy poczuł unoszący się znad
kociołka zapach kawy. Obawiał się, że na łonie natury Holly zechce go
poić sławnymi ziołowymi herbatami Skye.
Wstał, obmył w pobliskim strumyku twarz i ręce, a potem przebrał
się w czyste spodnie i białą koszulę. Teraz mógł pokazać się na oczy i
światu, i kobiecie, która poprzedniej nocy wielokrotnie wykrzykiwała, że
105
go kocha.
 Co robisz?  zapytał Rick, widząc skuloną na kocu Holly.
 wiczę jogę  odparła i odetchnęła głęboko.  To moja poranna
gimnastyka. Właśnie skończyłam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl