[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kłopotów i to się musi skończyć.
- To chyba dobrze? - Czemu więc jego intuicją podpowiada mu, że mają
poważniejszy problem?
- Wspaniale. - Uśmiechnęła się niepewnie. - W tej sytuacji nie będę potrzebowała
twoich usług.
- Prawie dałem się nabrać. - Ręce na kierownicy zbielały, tak mocno je zaciskał.
R
L
T
- Madam cię zatrudniła, bo moje roztargnienie mogło mnie wpędzić w tarapaty.
Teraz wreszcie przejrzałam. Wiem, gdzie jest zródło wszystkich problemów.
Chętnie by jej zarzucił, że się upiła, ale nie tknęła alkoholu poza pierwszym
kieliszkiem wina przed kolacją. Ktoś jej coś powiedział i Luc zamierzał dotrzeć do
prawdy.
- Jestem twoim prezentem urodzinowym, pamiętasz? Wcześniej nie możesz mnie
rozpakować ani zwrócić.
- Jeśli się uprzesz, możesz mnie niańczyć przez pięć tygodni. Masz po swojej
stronie Nonnę i Madam, a ja jestem jedna. - Uśmiechnęła się słabo. - Jednak zapewniam
cię, że tego nie potrzebuję. Nigdy w życiu nie miałam jaśniejszego oglądu sytuacji.
- A co cię tak olśniło? - spytał, wpatrując się w drogę.
- Dzisiejszy wieczór pomógł mi określić, jakie mam priorytety. Najważniejsza jest
rodzina. Zrobię wszystko, żeby ją chronić.
- To chyba dobrze? - Do licha, wcale nie.
- Zamierzam cały swój czas poświęcić na przejęcie Billingsa. - Miała tak zacięty
wyraz twarzy, jakiego jeszcze u niej nie widział.
- Cały czas i całą uwagę?
- Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
- To wniosek płynący z czegoś, co usłyszałaś dziś u moich dziadków?
- Owszem.
Nie wiedział, którego z krewniaków ma udusić, ale któryś z nich wyraznie nagadał
jej głupot. Kiedyś on także poświęcał się pracy bez reszty, ryzykując życiem, i omal go
to nie zabiÅ‚o. DosÅ‚ownie. Teraz obserwowaÅ‚ podobny syndrom u Téi. Już wczeÅ›niej
pracowała po wariacku, usiłując pogodzić zobowiązania wobec firmy z rodzinnymi.
Teraz to się pogorszy. Ktoś za to zapłaci, bo nie da się bezkarnie eksploatować własnego
organizmu.
Nie chciaÅ‚, by Téa na wÅ‚asnej skórze przekonaÅ‚a siÄ™ o konsekwencjach.
W poniedziaÅ‚ek rano Luc obserwowaÅ‚, jak Téa wdraża swoje postanowienia w
życie. Wkroczyła do okazałego gabinetu Conwaya Billingsa, zatrzaskując Lucowi drzwi
R
L
T
przed nosem. Rozmawiali dłuższy czas i chyba w niezbyt przyjemnej atmosferze, bo wy-
wyszła od kuzynka, zagryzając wściekle wargi. Kolejne trzy godziny spędziła w swoim
gabinecie, analizując sprawozdania, przez które przegryzała się w minionym tygodniu.
Miała minę jak chmura gradowa.
W pewnym momencie poprosiła Luca, by zostawił ją samą i wykonała szereg
telefonów. Coś się działo, a on tu tkwi jak kołek. Nie był przyzwyczajony do
bezczynności. Wyciągnął z kieszeni komórkę, sprawdził listę adresową i wybrał jedno
nazwisko.
- Juice? Tu Luc. Chciałbym, żebyś sprawdził dla mnie kogoś. Interesuje mnie
wszystko, czego siÄ™ dokopiesz.
- A gdzie się podziało dzień dobry"? - rozległ się w uchu bas dawnego wspólnika.
- Zawsze miałeś dość dobrych manier, żeby mnie zapytać, co słychać. Traktujesz mnie
przedmiotowo. Najpierw ze mnÄ… porozmawiaj, potem przejdz do interesu.
- Zaproponuj to panienkom, które podrywasz w barze na jedną noc - odciął się Luc.
Zreferował przyjacielowi swoje podejrzenia. - Pośpiesz się. Zależy mi na czasie.
- Tego moje laski mi nie mówią.
- Za to ja będę rano cię szanował. I zadzwonię do ciebie drugi raz, kochanie.
- Wypchaj się - parsknął śmiechem Juice i rozłączył się.
- SkoÅ„czyÅ‚eÅ›? - Luc odwróciÅ‚ siÄ™ i zobaczyÅ‚ TéÄ™, która wyszÅ‚a ze swego gabinetu i
stała z zawziętą miną.
- Tak - potwierdził.
- Wyjeżdżam w interesach. Masz wolne przez parę dni.
- To znaczy, że ja także jadę w podróż służbową.
- Wykluczone! W grę wchodzi tajemnica służbowa.
- Mam dyskrecjÄ™ w genach.
- Tym razem jadę sama. Connie naciska, a ja jestem zmuszona ustąpić.
- Ach, skoro Connie naciska... - Poczuł znajome mrowienie na karku.
Niebezpieczeństwo. Zmusił ją do wycofania się do pokoju, zamknął szczelnie drzwi i
dopiero wtedy skończył. - W takiej sytuacji jadę z tobą. Bez dyskusji.
R
L
T
WidziaÅ‚, że Téa hamuje siÄ™ ze wszystkich siÅ‚, by nie wybuchnąć, ale niespodziewa-
nie uśmiechnęła się i ustąpiła.
- W porządku. - Wzruszyła ramionami. - Możesz jechać.
- Gdzie i kiedy się umawiamy? - Nie potrzebował dzwonków alarmowych w
mózgu. Téa nie potrafiÅ‚a kÅ‚amać, wiÄ™c jej podstÄ™p szyty byÅ‚ grubymi nićmi.
- W środę rano.
- W porzÄ…dku. Jutro jak zwykle?
- Oczywiście. - Wykrzywiła się w nieszczerym uśmiechu.
Oczywiście.
Zgodnie z przewidywaniami Luca Téa miaÅ‚a zamiar wymknąć siÄ™ z domu we
wtorek o świcie.
Już na nią czekał. Opierał się o ceglany mur strzegący szeregowej wiktoriańskiej
kamieniczki należącej do rodziny de Luców. Gdy podniosÅ‚y siÄ™ drzwi garażu i Téa
ostrożnie wycofywała z niego samochód, zablokował jej przejazd.
Dostrzegła go w lusterku i wcisnęła hamulec. Zgasiła silnik i wyskoczyła z auta.
Jej obcasy energicznie stukały po chodniku. Nie wyglądała na uszczęśliwioną.
- Powinnam wiedzieć - wycedziła.
- Powinnaś - zgodził się i wyciągnął rękę. - Kluczyki.
- Nie jedziesz.
Ale Luc nie bawił się w żadną polemikę czy próbę przekonywania. Stał tam,
nieugięty jak skała.
- Dobrze, ale ja prowadzÄ™.
Nawet się nie poruszył. Wyciągnięta ręka była wystarczająco wymowna.
- Pewnie są jakieś przepisy, że ochroniarz powinien mieć wolne obie ręce do
trzymania broni - burczała gniewnie, ale się poddała. - Dobrze, będę pilotowała.
- Zwietna decyzja.
- Nie miałam wyboru.
- Zawsze jest wybór.
- Niby jaki? Miałam odwołać wyjazd?
- Owszem. - Uśmiechnął się ukradkiem.
R
L
T
OtworzyÅ‚ pilotem bagażnik, wrzuciÅ‚ swojÄ… torbÄ™ obok walizki Téi. Nie traciÅ‚a cza-
su. Siedziała już w środku z nosem w atlasie samochodowym.
Luc dostosował ustawienie fotela kierowcy do swoich nóg, ustawił lusterka,
przekrÄ™ciÅ‚ kluczyk. Silnik zamruczaÅ‚ cicho. ZnajÄ…c TéÄ™, byÅ‚ pewny, że co trzy tysiÄ…ce mil
odstawia wóz do warsztatu na przegląd okresowy.
Nie potrzebował instrukcji, w jaki sposób dostać się na obwodnicę, ale lepiej
bÄ™dzie, gdy uwaga Téi skupi siÄ™ na trasie. Może wtedy zapomni, że przejrzaÅ‚ jÄ… i
zniszczył misterny plan samotnego wymknięcia się w tę podróż.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała, gdy wyjechali z miasta.
- Znam cię. - Spojrzał na nią wymownie. - Jesteś beznadziejną kłamczuchą, bo
wszystko po tobie widać. Pewnie brak ci praktyki.
- Mówisz tak, jakby to była wada. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona startowa
- Dziedzictwa planety Lorien Księga 1 Jestem numerem cztery Lore Pittacus
- Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo 07 Wiatry przeznacz
- 168. ABY 0040 Dziedzictwo Mocy 7 Furia
- 674. Gordon Lucy Ocalone dziedzictwo
- Creswell Jasmine Doskonała narzeczona
- Boswell Barbara Fikcyjna narzeczona
- Elizabeth Sites Tęczowa narzeczona
- Leclaire Day Bracia Salvatore 03 Noc cudĂłw
- Leclaire Day Bracia Salvatore 02 Gotowa na wszystko
- Podpalacze ludzi t.2
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- skromny19.pev.pl