[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Devon nie potrafiła zdobyć się na otwartość. Stwierdziła jedynie, że
nie czas na razie mówić o wszystkim. I one to zrozumiały.
Zaproponowały serdeczne wsparcie, co znaczyło dla nieszczęsnej
Devon bardzo wiele.
Sara wkrótce wyszła, tłumacząc się, że odciąga Devon od pracy.
Uścisnęła ją na pożegnanie i zapewniła, że jest zachwycona suknią
ślubną.
173
RS
Po jej wyjściu Devon zebrało się na płacz. Zwalczyła łzy,
rzucając się w wir pracy. Kiedy przeglądała szkicownik
i natrafiła na rysunek  karaibskiej" sukni ślubnej, znów
wspomnienia nastroiły ją do płaczu. Nakazała samej sobie wziąć się w
garść. Gdybyż jeszcze serce, złamane przez Tristana, tak bardzo nie
bolało...
Liz i Holly, nie zapowiedziane, zjawiły się tego wieczoru u
Devon. Liz trzymała dwie paczki ze świeżutką, gorącą pizzą. Holly
przyniosła dwie butelki wina.
- Doszłyśmy do wniosku, że potrzebujesz towarzystwa dziś
wieczór - oznajmiła Holly, machając energicznie swym rudym
końskim ogonem. - Chyba nas nie wyrzucisz?
Devon uśmiechnęła się.
- Przecież wiecie. Wchodzcie.
- To pomysł Holly - broniła się Liz. - Pomyślałam jednak, że
całkiem niezły.
- Cieszę się, że przyszłaś - przyznała Devon. - %7łe obie
przyszłyście - dodała, zerkając na Holly.
- A więc prowadz do kuchni - poleciła Holly wesoło. - Umieram
z głodu, a zapach pizzy doprowadza mnie do szału.
Devon spojrzała na zegarek i zmarszczyła brwi.
- Zaraz nadadzÄ… w telewizji codziennÄ… korespondencjÄ™ Tristana -
zauważyła.
- Urządzimy sobie piknik na podłodze w sypialni i razem
obejrzymy dziennik - zaproponowała Liz. - Ty wez obrus, a Holly
kieliszki do wina. Muszę położyć gdzieś pizzę, bo mdleją mi ręce.
174
RS
Po dziesięciu minutach trzy przyjaciółki siedziały przed
telewizorem w sypialni Devon. Podłogę zaścielał zielono-biały obrus,
a na nim stały papierowe talerze, pizza i serwetnik. W srebrnym
wiaderku z lodem chłodziło się wino. Pod drzwiami leżały w nieładzie
trzy pary butów.
- Przypominają mi się przyjęcia na niby, które urządzaliśmy w
dzieciństwie - odezwała się Holly z ustami ubrudzonymi sosem.
Natychmiast go zlizała.
- Na przyjęciach dziecięcych piliście wino? - spytała Devon,
wymachując na wpół opróżnioną szklanką.
Holly zachichotała.
- Podkradaliśmy dorosłym piwo. A ja nienawidziłam piwa i
nigdy nie mogłam wypić nawet jednej puszki. Wciąż nie znoszę
zapachu piwa. Przyprawia mnie o mdłości.
- A moi przyjaciele urządzili prywatkę tuż przed maturą -
wspomniała Liz z figlarnym uśmiechem. - Rzuciliśmy się jak dzicy na
rum z colą. Większą część nocy spędziliśmy w łazience, no i do końca
tygodnia czuliśmy się podle. Moi rodzice się wściekli, a Neal śmiał
się ze mnie. Zrobił mi potem długi braterski wykład na temat
dojrzałego zachowania i skutków nadużywania alkoholu.
Przekonałam go, że alkohol mnie nie pociąga, zaś upijanie się
uważam za odrażające i powodujące okropnego kaca.
- Na mojej ostatniej szkolnej prywatce jedliśmy prażoną
kukurydzę i piliśmy gorącą czekoladę - powiedziała Devon. - W
telewizji pokazywano  Wichrowe wzgórza". Oglądaliśmy film leżąc
175
RS
w śpiworach, a potem porównywaliśmy powieść i ekranizację. Nad
ranem zasnęliśmy.
- I to miała być szaleńcza noc? - szydziła Holly.
- Uhm. Obchodziliśmy wtedy urodziny przewodniczącej
samorządu szkolnego. Była moją najlepszą przyjaciółką w liceum.
Teraz jest adwokatem w Bostonie. Absolwentka Harwardu. - Devon
spojrzała zamyślona na szklankę z winem. - Smak alkoholu poznałam
dopiero na ostatnim roku college'u. Nigdy się nie upiłam. Miałam
dwadzieścia dwa lata, kiedy poszłam do łóżka z Wade'em, i to w trzy
miesiące po zaręczynach. Podczas dwuletniego narzeczeństwa
spędziliśmy razem może dwanaście nocy.
Liz otarła usta serwetką.
- Nie żałujesz, że nie wybrałaś swobodniejszego stylu życia? -
spytała z powagą.
Devon spojrzała z uśmiechem prosto w życzliwe oczy
przyjaciółki.
- Ani trochę - odparła cicho. - Wiem teraz, że jestem stworzona
do spokojnego, tradycyjnego życia. Lubię drobne przyjemności, jak
na przykład zjedzenie pizzy w towarzystwie przyjaciół. Lubię
odwiedzać mamę i babcię w niedzielne popołudnie. Lubię spacery po
parku, dobre książki, nastrojową muzykę i romantyczne filmy. Brandy
zanudziłaby się na śmierć, robiąc to co ja, lecz wątpię, czy jest ode
mnie szczęśliwsza.
Błysnął pierścionek zaręczynowy Liz. Wzniosła toast.
- Za udane życie. Za rodzinę, przyjaciół i sukcesy. Holly
pokiwała głową i ciężko westchnęła.
176
RS
- Ty przynajmniej masz Chance'a - przypomniała. - Ja mam
przyjaciół i pracę, lecz chciałabym mieć też rodzinę.
Holly nie ukrywała, że marzy o posiadaniu własnych dzieci.
Miała dwadzieścia pięć lat i za wszelką cenę chciała urzeczywistnić te
marzenia. Wyznawała przy tym dość konserwatywne poglądy.
Twierdziła, że przed urodzeniem dzieci trzeba wziąć ślub z ich
przyszłym ojcem. Jednocześnie nie chciała wyjść za mąż za
mężczyznę, którego by nie kochała.
Serce Devon ścisnęło się z bólu, bo w duchu zgadzała się z
Holly. Potrzebowała kogoś, z kim dzieliłaby codzienne radości i
kłopoty. Przez własną głupotę mogła stracić tego jedynego, którego
naprawdę pragnęła.
Jak gdyby w odpowiedzi na jej rozważania z ekranu padło
nazwisko Tristana. Devon natychmiast złapała pilota, aby nastawić
głośniej.
- Tristan Parrish nagrał dzisiejszą relację w obozie dla rodzin
rebeliantów, którzy żyją tam w opłakanych warunkach. Pokazujemy
państwu tę taśmę w całości, bez montażu. Ostrzegamy, że są tam
bardzo drastyczne sceny.
Na ekranie pojawiła się twarz Tristana - znużona i posępna
wskutek ogromu cierpień, których był świadkiem w ciągu minionych
dwóch tygodni. Kobiety, dzieci i starcy, wszyscy w stanie otępienia,
siedzieli na gołej ziemi w zaimprowizowanym obozowisku. Pustym
wzrokiem patrzyli w obiektyw kamery ekipy zagranicznych
reporterów. Poważny głos Tristana opisywał postępy krwawej
177
RS
rewolucji i okropności, jakie przeżywali członkowie rodzin i
sympatycy rebeliantów.
Tristan uklęknął przy popłakującym berbeciu o rozdętym
brzuszku, nóżkach jak patyki, spękanych ustach i zamglonym wzroku.
Reporter wyjaśniał, że kilka miesięcy tyranii i zachłanności rządu
doprowadziło do ograbienia najuboższych warstw ludności. Biedacy
ginęli z głodu i wycieńczenia.
- Niezliczone dzieci, takie jak to, umierają z głodu na brudnych
siennikach, kiedy żywność, która mogłaby ją ocalić, gnije w
magazynach kontrolowanych przez rząd - stwierdził Tristan, usiłując
zachować obiektywny ton.
Devon nie była w stanie przełknąć śliny. Patrzyła, jak
mężczyzna, którego kochała, dotykał brudnych, pokrytych wrzodami
pleców dziecka. Zastanawiała się, czy telewidzowie nie znający bliżej
Tristana dostrzegą, że głos załamywał mu się ze wzruszenia. Reporter [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl