[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie mógł już tego znieść. Pragnął, by wyjechała jak
najszybciej. By jak najprędzej mógł zacząć wymazywać ją z
pamięci. Obrócił się na pięcie. Spojrzał jej prosto w oczy.
- Jeszcze nie zrozumiałaś? Nie ufam temu wszystkiemu. -
Zatoczył szeroko rękoma. - Nie ufam ci!
Skurczyła się, jakby ją uderzył. Patrzył na nią ze
ściśniętym gardłem.
- To nieuczciwe - powiedziała słabym głosem.
Uśmiechnął się.
- Bardzo mi przykro, kochanie, że musiałem ci to
powiedzieć. Ale życie jest właśnie takie.
Potoczyła dookoła przerażonym spojrzeniem. Jakby
oczekiwała skądś rady czy pomocy. Zatrzymała wzrok na
walizkach. Chwyciła je i wybiegła. Drzwi zamknęły się za nią
z przerazliwym trzaskiem.
- Raj utracony - szepnął Riley żałośnie.
ROZDZIAA JEDENASTY
Miguel nieprzytomnie potrząsał głową.
- Już to kiedyś mówiłem - powiedział. - I powiem to
jeszcze raz. Kompletnie zwariowałeś.
Riley nie zareagował.
- Miej tylko oczy szeroko otwarte - powiedział. - Jeśli ją
zauważysz, będziemy musieli przyczaić się gdzieś tutaj. -
Pociągnął Miguela do ogrodu na tyłach Biblioteki Whitneya,
gdzie mieściła się wystawa sztuki współczesnej.
- Tak przypuszczałem, że tylko po to tu przyjechaliśmy.
Nie widziałeś Eden już trzy tygodnie i nie mógłbyś przeżyć
kolejnego bez sprawdzenia, czy jeszcze żyje.
- Do diabła, Miguelu, nie udawaj, że jesteś taki tępy!
Chodzi o to, żebyśmy zobaczyli ją, ale ona nas zobaczyć nie
może.
- Może powinniśmy byli wybrać jakieś mniej rzucające
się w oczy przebrania. - Miguel przesunął palcem po rondzie
swojej białej panamy. - Wyglądamy jak z filmu  Policjanci z
Miami".
Riley uderzeniem przygiął w dół rondo kapelusza
przyjaciela. Potem głębiej naciągnął na oczy swoją rybacką
czapkę z dużym daszkiem.
- To nie są przebrania. To są tylko... tylko...
- Bzdury? %7łarty? Głu...
- Ciii. - Ruchem oczu Riley wskazał na mijającą ich parę
staruszków, którzy przyglądali się im ze zdziwieniem. Pomysł
z nakryciami głowy wydawał się taki doskonały! Lecz park
wokół biblioteki byt tak zacieniony gęsto rosnącymi
drzewami, jakby spacerujący po nim ludzie bali się sztuki,
którą przyszli oglądać. Dlatego, z wyjątkiem pewnej damy w
olbrzymim kapeluszu i z torebką w stylu królowej Elżbiety,
tylko oni dwaj mieli nakrycia głowy.
- Tam jest.
Słowa Miguela poderwały Rileya. W panice rozglądał się
dookoła.
- Gdzie... gdzie?
Och! Głęboko nabrał powietrza. Ach! Siedziała przy
stoliku, pięćdziesiąt metrów dalej, zatopiona w rozmowie ze
starszą kobietą. To nie był sen. To była naprawdę ona. Te
same śliczne oczy, nos, uszy. Te same słodkie usta, których
smak pamiętał doskonale.
Krew gwałtownie popłynęła mu w żyłach. Boże, jakże za
nią tęsknił!
- Dziwnie wygląda.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał zdumiony
Riley. Miguel cofnął się niepewnie o pół kroku.
- Spokojnie. Chciałem tylko powiedzieć, że wygląda tak
jak wtedy, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Tylko się nie
wściekaj, ale wygląda trochę jak... stara ciotka.
- Stara ciotka?
- Właśnie. W niczym nie przypomina dziewczyny, którą
widziałem w  Casa Luna" ostatniego dnia. Tamta była pełna
życia, szczęśliwa.
- Skora do zabawy? - Riley znów spojrzał na Eden. Miała
na sobie długą, szarą sukienkę i praktyczne, ciężkie buty.
Włosy związała w koński ogon. Miguel miał rację. Wyglądało
na to, że to ona kryła się w przebraniu.
- Myślisz, że jest chora? - spytał.
- Z miłości - odparł Miguel.
Riley przewrócił oczami.
- Pytam poważnie.
- Ależ ja jestem jak najbardziej poważny. Poza tym nadal
twierdzę, że ty jesteś chory na głowę.
- Już to mówiłeś. - Riley przysiadł na stojącej z boku,
kutej w metalu ławeczce, skąd mógł nadal obserwować Eden.
- To może zacząłbyś wreszcie mnie słuchać? Riley
burknął tylko coś pod nosem.
- Warcz na mnie, dzikusie. Jak zawsze, kiedy nie chcesz
słuchać. Ale i tak ci powiem. Dlaczego uważasz, że ty i Eden
nie moglibyście być razem?
- Wiesz dlaczego!
- O, tak! - prychnął Miguel. - Pochodzicie z dwóch
różnych światów i nigdy nie będziecie mogli się pobrać. Dla
ciebie placki, dla niej ostrygi.
- Ona nie jada ostryg - wtrącił Riley, nie odwracając się.
Miguel uniósł w górę ręce.
- Tu cię mam! Sam widzisz, jak żałosne są twoje
argumenty.
- Nie możesz tego zrozumieć.
- Tak uważasz? - nie ustępował Miguel. - Mylisz się.
Rodzina mojej matki była bogata. Ojciec nie miał nic.
- Margarita i twój ojciec? - Riley wysoko uniósł brwi ze
zdziwienia. - Zawsze mówiła, że jej małżeństwo było
cudowne i wspaniałe.
- Bo było. Choć postąpiła wbrew woli rodziny.
Zignorowała ich pieniądze i wyjechała z moim ojcem do
Kalifornii. Zaczynali tam od zera. Prawdę mówiąc, nigdy nie
mieli wiele więcej. Ale byli najszczęśliwszą parą na ziemi.
Nim Papa umarł.
Riley siedział bez słowa. Patrzył przed siebie
niewidzącym wzrokiem. Wtem jakaś postać zatrzymała się tuż
przed nim.
- Riley Smith - odezwał się mężczyzna. - Mam rację, czyż
nie?
Riley wstał i odruchowo wyciągnął rękę. Zanim
spostrzegł, że stał przed nim Ralph Waldo Whitney, ojciec
Eden. Pan Whitney mocno ścisnął dłoń Rileya.
- Dobrze, że pana widzę - powiedział serdecznie. -
Przyjechał pan zobaczyć się z Eden?
Zaskoczony Riley mrugał nerwowo.
- Ja... hm... nie, proszę pana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl