[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zatrzasnęła się za nim.
Po drugiej stronie palisady znajdował się labirynt płóciennych parawanów, w którym łatwo
można było stracić orientację. Płótna; umocowane były do rozciągniętych wysoko lin.
Tkanina, z której szyto namioty, była zbyt sztywna, by ją rozedrzeć czy wspiąć się po niej.
Spody parawanów przymocowano wbitymi w ziemię kołkami. Pomiędzy kałużami tu i
ówdzie sterczały rachityczne zdzbła traw. Conan ukląkł i nadaremnie spróbował wyrwać
jeden z kołków. Stwierdził, że nie sposób podnieść spody płócien czy przepełznąć pod nimi.
Wstał, wytężając wszystkie zmysły. Jak na ironię on, któremu marynarskie doświadczenie
powinno podpowiedzieć sposób poradzenia sobie z linami i płótnem, był bezradny w
labiryncie z cyrku rodem. Ruszył powoli przez matnię.
Z tyłu rozlegały się okrzyki zachęty widzów, którzy stali na platformie. Mężczyzni w
hełmach i kobiety z warkoczykami w futrzanych szubach przyglądali się poczynaniom
Cymmerianina z wysokości trzech dorosłych ludzi. Na platformie stali również strażnicy z
łukami i włóczniami. Zgiełkliwe, szydercze okrzyki nie ustawały. Zirytowany Conan nabrał
garść błota i cisnął nią w żartownisiów, którzy błyskawicznie schowali się za palisadą.
Zrozumiawszy, że w ten sposób jedynie się ubrudzi, postanowił nie zwracać na nich uwagi.
Niebawem barbarzyńca zorientował się, że może ustalić swe położenie w labiryncie według
widocznych wierzchołków palisady. Celem matni nie było najwidoczniej, by więzień zagubił
się w nim beznadziejnie. Prawdopodobnie chodziło o to, by wytrącić go z równowagi, nim
trafi w łapy czyhającej w głębi bestii. Sasaryszka, czymkolwiek był. Conan jednak nigdy nie
oczekiwał pokornie na nadejście zguby. Zmiało pokonał pierwszy zakręt.
Znalazł się przy krawędzi płóciennej przegrody. Przystanął, by się jej przyjrzeć. Po chwili
namacał gruby rąbek z zakładką i zaczął piąć się po nim w górę. Nim dotarł do krawędzi,
kilka ciśniętych z procy kamieni z łoskotem trafiło w płótno koło jego głowy. Krótka
upierzona strzała przebiła tkaninę tuż obok wyciągniętej ręki. Zrozumiawszy ostrzeżenie,
Conan zlazł na ziemię przy akompaniamencie nowych szyderstw Hyrkańczyków.
Zagłębił się w labirynt. W którejś z bocznych alejek roztoczył się przed nim widok na
palisadę, na którą wspiął się tłumek wrzeszczących koczowników. Conan zawrócił do
pierwszego, potrójnego rozgałęzienia, wybrał inną drogę i po kilku zakrętach dotarł do
kolejnego ślepego zaułka. Palisada i tu przybrana była jazgoczącymi barbarzyńcami.
Pomyślał, że zdołałby wspiąć się na jej bale, lecz nie miałoby to sensu, bowiem natychmiast
zostałby spędzony na dół włóczniami. Zawróciwszy, ruszył kolejnym korytarzem. W
trzewiach barbarzyńcy narastał nieokreślony, pierwotny lęk przed spotkaniem z czymś
bezimiennym.
Drugie rozgałęzienie zaprowadziło go jeszcze głębiej w labirynt Conan znalazł się zapewne
blisko jego środka. Odgłos krzyków docierał do niego falami, tłumiony przez płócienne
przegrody. Jeżeli w matni znajdowało się dzikie zwierzę, bez względu na to, magiczne czy
nie, zgiełk wprawiał je zapewne we wściekłość. Z pewnością zorientowało się już, że w
labiryncie błądzi ofiara. Zachowując całkowitą ciszę, Cymmerianin przeklinał w duchu
hałaśliwych barbarzyńców i marzył o tym, by ucichli.
Znalazł się u wylotu kolejnego, dłuższego korytarza. U jego kresu widniał czwarty bok
palisady, zwieńczony szeroką, zadaszoną platformą. Czyżby legowisko bestii znajdowało się
bezpośrednio pod galerią dla uprzywilejowanych widzów?
Pod płóciennym baldachimem siadał właśnie wódz Antulla. Jego twarz miała wyczekujący,
zadowolony wyraz. Po lewej stronie miał Crotalusa, po prawej zaś& nie ustrojoną klejnotami
koczowniczkę, lecz przytrzymywaną przez dwóch wojowników Philiope. Nie dała po sobie
poznać, że dostrzegła Conana. On również nie okazał, że ją zobaczył. Skręcił szybko za
płócienną przegrodę. Nie chciał, by rozpraszał go widok jej wylęknionej twarzy.
Dopiero teraz natrafił na pierwszy ślad złowrogiego stwora. Miękka ziemia była miejscami
zryta i stratowana, jak gdyby długimi, haczykowatymi szponami. Płócienne przegrody
pokryte były smugami zaschniętego błota i krwi. W kilku miejscach tkanina i postrzępiona,
lecz dziury starannie załatano, tak że nie można wyjrzeć na drugą stronę. Najdłuższe, nie
zaszyte rozdarcie  złowieszczy ślad pazura lub kła nieznanego potwora  znajdowało się
tak wysoko, iż Conan nie mógł go dosięgnąć.
Niedługo po znalezieniu śladów bestii Cymmerianin poczuł ciężki odór rozkładającego się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl