[ Pobierz całość w formacie PDF ]

empatii, że krytyczne uwagi zamarły im na
ustach. Patrzyły na nią w milczeniu, ale nie
zdoławszy niczego wyczytać z jej twarzy,
powróciły do nauki. Już tylko kilka tygodni
dzieliło je od egzaminów. Zostało im jeszcze
mnóstwo pracy i powtarzania. Od wyników
egzaminów zależało, jak dalej potoczy się ich
życie. Zwłaszcza Sheila hołubiła marzenie o
uniwersytecie. Miały wiele do zyskania, jeszcze
więcej do stracenia, no i zawsze miały jeszcze
AngliÄ™.
W tym czasie Moran zamówił ogromny
ładunek wapna, który zwalono na podjezdzie.
%7łeby zaoszczędzić na kosztach, zrezygnował z
wielkiego przemysłowego rozrzutnika i sam
rozrzucał wapno za pomocą traktora i łopaty.
Dzień po dniu cofał niewielką przyczepkę pod
hałdę wapna, a potem jezdził po polu, pas za
pasem, co kilka metrów zatrzymując traktor;
rzucał zawartość łopaty na wiatr, który
zdmuchiwał biały pył na trawę. Bez względu na
to, jak ostrożnie Moran wymierzał tor rzutu,
zawsze jakiś nieprzewidziany podmuch unosił
pył z powrotem w kierunku traktora, tak że
wieczorem całe ubranie miał powalane wapnem.
Kredowa biel twarzy i rąk podkreślała zaognione
czerwone obwódki wokół oczu. Bawiła go ta
teatralna bladość.  Jestem Białym Ludem!",
straszył Rose i dzieci, uroczy jak dawniej. Rose
była zachwycona, błazenada rozluzniła napiętą
atmosferę, która zapanowała po stoczonej walce.
Wojna będzie trwała dalej, ale miejsce Rose w
domu nigdy więcej nie stanie się celem ataków.
 Jestem Białym Ludem. Jestem Białym Ludem!"
 rzucał się na nich w zabawie, a oni śmieli się i z
krzykiem rzucali do ucieczki.
Upływał dzień za dniem, mały ruchliwy
traktorek powoli wgryzał się w ogromną hałdę,
której na pozór wcale nie ubywało. Moran
przestał podstawiać łopatę pod wiatr, rozrzucał
teraz wapno, gdzie i jak popadnie, byle tylko siÄ™
go pozbyć. Niecierpliwość przynosiła ten skutek,
że raz po raz wiatr sypał mu wapnem w oczy,
pokrywając od stóp do głów białym pyłem.
Wieczorem ledwo powłóczył nogami ze
zmęczenia, miał coraz bardziej zaczerwienione
oczy, twarz oblepionÄ… wapnem, wapno w oczach,
uszach i nosie, wysuszone gardło, pozlepiane
wapnem włosy i grubą warstwę wapna na
ubraniu, a kiedy siadał do stołu, czuł się, jakby
jadł wapno.
Skończyła się ciuciubabka i udawanie
Białego Luda. Chodzili wokół niego na palcach.
Rose pochylała się nad nim z czystą troską.
 Myślisz, że będzie padać?  spytał.
 Zapowiadają, że pogoda się utrzyma.
 Jeśli zacznie padać  zauważył ponuro 
jeśli zacznie padać, hałda stwardnieje na beton i
nigdy się jej nie pozbędziemy.  I chociaż nie
zanosiło się na zmianę pogody, zaczął
przykrywać na noc malejący z wolna wzgórek
płachtą przezroczystego plastiku, którą obciążał
kamieniami.
Dziewczęta były tak przejęte zbliżającymi się
egzaminami, że kiedy Moran wracał z pola,
ledwie podnosiły oczy znad książki, za to on,
zmęczony i uwalany wapnem, raz po raz
spoglądał na pochylone nad oświetlonymi lampą
stronicami głowy swoich córek z wyrazem
melancholijnego skupienia na twarzy.
 Doszedłem do ósmej klasy w Moyne. 
Wymienił nazwiska czterech chłopców, z którymi
był w jednej klasie.  Dalej się nie dało. Byłem
tam przez dwa lata. Reszta poszła się uczyć na
księży. Joe Brady został biskupem Kolorado.
Umarł dwa lata temu. Pisywałem do niego do
samego końca. Jeśli nie zamierzałeś zostać
księdzem, musiałeś skończyć naukę na ósmej
klasie.
 Nawet jeśli miałeś pieniądze?  spytała
Rose.
 W Moyne nikt nie miał pieniędzy. 
Uśmiechnął się, obolały ze zmęczenia, cały biały
od wapna.  W ósmej klasie wszyscy uczyliśmy
się dobrze, ale to ja byłem najlepszy z
matematyki.  Wymienił nazwiska kolegów,
którzy celowali w innych przedmiotach. 
Wszyscy zostali księżmi, a potem zaczęła się
wojna i ja też rzuciłem szkołę. Dziwne, ale nigdy
nie spotkałem księdza, który by się nie bał
śmierci. Nigdy nie potrafiłem tego pojąć. To
stawia wszystko na głowie.
 W innych czasach byłbyś lekarzem albo
inżynierem  powiedziała Rose.
 Nie byłbym lekarzem.  Zadrżał,
przerażony samą sugestią, że mógłby być kimś
innym, niż jest.  Zamęczycie się na śmierć tą
nauką  zmienił temat.
 Nie, tatusiu. Powtarzamy tylko do
egzaminu.
 Od tygodni mamy piękną pogodę. Po
całych dniach siedzicie w szkole. Powinnyście
wziąć książki i wyjść na świeże powietrze.
Nie odpuszczał, dobra pogoda się
utrzymywała, i w końcu musiały wyjść na dwór.
Pojechały do Oakport Woods, zostawiły rowery
przed wielką żelazną bramą i z książkami pod
pachą ruszyły przez trawę w kierunku
zalesionego pasa nad jeziorem Oakport. Prażyło
póznomajowe słońce. Pod drzewami panował
chłodny półmrok, biło też tam zimne zródło.
 Nie wiem, po co wyprawił nas z domu. Na
samą drogę zmarnowałyśmy mnóstwo czasu.
Aatwiej nam byłoby uczyć się w domu 
narzekała Sheila, idąc przez pole.
 Taki już jest  odparła Mona.  Zawsze
znajdzie dziurę w całym.
Minęły kępę dzikich czereśni obsypanych
delikatnym białym kwieciem. Zagniewana Sheila
sadziła naprzód wielkimi krokami, Mona drobiła
w ślad za nią. Pomiędzy pniami drzew ukazała
się rozświetlona tafla jeziora, a kiedy znalazły się
na skraju wąskiego lasku, zapomniały o gniewie
na widok gęstego dywanu dzwonków pod
drzewami. %7łeby wejść w las, trzeba było brnąć w
błękicie.
 Muszą ich być tysiące.
 Miliony!
Ich stopy odciskały na dywanie z dzwonków
wyrazne ślady, jak na ciemnym śniegu,
rozgniatając na miazgę miękkie łodyżki. Położyły
podręczniki na ocembrowaniu zródła i zeszły na
brzeg. Lustro wody było idealnie gładkie. Lato
nie zastąpiło jeszcze świeżą zielenią
pszenicznosrebrnych zimowych trzcin. Rybitwy
krążyły z krzykiem nad swoimi młodymi na
otoczonej kamieniami kępie, która tworzyła
pośrodku jeziora Wyspę Mew. Na przystani
wioślarskiej Nutleya dawno nie było już łodzi. W
boku szopy brakowało kilku desek, smołowane
ściany wypłowiały.
 Nie podoba mi się tutaj  oznajmiła
Sheila.
 Pamiętasz, jak przyjeżdżaliśmy tu z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl