[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mi miasteczku od Gatoomy poprzez Que Que, aż do Gwelo, gdzie
czuję mdłości i Cia czuje mdłości tak straszne, że chce jej się krzyczeć,
a nasze oczy wyglÄ…dajÄ… jak skrzÄ…ce siÄ™ cukrowe kulki. Rozpoczynamy
gorÄ…czkowÄ… walkÄ™ na klapsy za przekraczanie niewidzialnej linii na
siedzeniu pomiędzy nami, ale jeżeli nie przerwiemy jej w tej chwili,
to Mama wyrzuci nas obie i odjedzie, a my będziemy musiały radzić
sobie w dziczy. Oupa uważa, że to wątpliwe, byśmy przeżyły tam
choćby jedną noc, takie tępe głupki jak my. Od przydrożnych picanin
kupujemy dla każdej z nas czerwono-czarny naszyjnik z modligrosz-
ka, wychylamy się przez okno i śpiewamy:  Ta ziemia jest twoją
ziemiÄ…, ta ziemia jest mojÄ… ziemiÄ…".
-  Jeżeli powiedzą ci, że powinieneś ją opuścić, nie wierz w to,
to nieprawda" - fałszuje Cia, ale w miarę jak przesuwa się obok nas
niekończąca się leśna sawanna, wiatr porywa jej głos donikąd.
Tę noc spędzamy niedaleko Que Que, w motelu składającym się
z okrągłych, krytych strzechą chat w kolorze khaki, z wnętrzami
zdobionymi kwiecistymi zasłonami i narzutami na łóżka. Taplamy się
w głębokiej emaliowanej wannie i zamawiamy z karty jajka w majo-
nezie oraz sałatkę z owoców puszkowych w syropie.
98
Kiedy docieramy do miejsca przeznaczenia, hotelu Victoria Falls,
który wygląda na opuszczony ze swoją podziurawioną kulami fasadą,
Cia i ja nie możemy wyjść z podziwu, gdyż za nią kryje się luksusowe
wnętrze z aksamitnymi zasłonami. Hotel położony jest w wiszących
ogrodach Babilonu, które przechodzą w las tropikalny okalający wo-
dospady, gdzie smugi mgły wiją się nad trawnikami. Herbata poda-
wana jest na werandzie przez kelnerów w wykrochmalonych lnianych
uniformach. Na każdym stole pojawiają się ułożone w stożek tace
z kanapkami na dole, babeczkami nieco wyżej i malutkimi lukrowa-
nymi kwadratowymi ciasteczkami na najmniejszej tacy na samej górze.
Mama mówi, że to relikt minionej epoki. Kiedy wdrapujemy się jak
pantery po balustradach wspaniałych szerokich schodów, wdycham
woń zatęchłych duchów przeszłości, które spływają z okapów jak
kurz. Spod stołów Pokoju Livingstone'a, wypełnionego podstarzałym
płótnem, srebrami i kryształami, docierają do mnie echa balów wyda-
wanych przed wielu laty.
- SÅ‚yszysz je, Cia?
-Cii!
-Co?
- Nie chcę, żeby nas usłyszały.
Jesteśmy tu, bo Tata wystąpi w telewizji. Wstąpił do Rhodesian
Action Party, bo ta partia wie, że Smith zamierza nas sprzedać. To
tylko kwestia czasu. Rhodesian Action Party musi ostrzec ludzi.
Oupa twierdzi, że już jest za pózno i każdy sakramencki dupek po-
trafi to dostrzec. I chyba jesteśmy nie tylko ślepi, ale i głusi, jeżeli nie
słyszymy powracających motywów piekielnych tańców zwycięstwa,
dochodzących z wiosek dzikusów - on nie wstydzi się przyznać, że
leży tutaj, naciągając kołdrę na głowę, słuchając dudnienia bębnów
i tupania bosych stóp w kurzu - i gwarantuje, że piekielne dzikusy
w tej właśnie chwili ostrzą swoje fanga, by upuścić trochę krwi mu-
rungu. Ma zszarpane nerwy i z tego powodu musi dostać dodatkową
porcjÄ™ ginu z tonikiem.
Jednak, mówi Oupa, to dobrze, że nasz ojciec wreszcie walczy za
RodezjÄ™, skoro nasi przodkowie przelewali krew przy jej narodzinach.
Oupa zawsze rozwodzi siÄ™ nad tym, jak nasze drzewo genealogiczne
sięga czasów powstawania Rodezji. To matka naszej babki, opowiada,
99
musiała walczyć z żądnymi krwi dzikusami, by zdobyć Rodezję dla
królowej. Na imię miała Erin i Oupa oczekuje, że ja i Cia okażemy się
jej godne. Erin i jej rodzina byli osadnikami przybyłymi jako pionierzy,
by stworzyć Rodezję. Osiedlali się w niej z powodzeniem, ale potem
wybuchła wojna.
W tamtym czasie ludzie z Mashonalandu walczyli ramiÄ™ w ramiÄ™ ze
swoimi starymi wrogami, plemieniem Matabele. Działo się tak dzięki
marzeniu wielkiego i potężnego n'anga, Ambuyi Nehandy. Przy bla-
sku ogniska Jobe opowiadał nam o słowach tej, której duch pochodzi
z początków czasu:
- Wsłuchujcie się w głosy zmarłych. W nocy rozprzestrzeniajcie
się po kraju jak ciemność i walczcie, dopóki obcy nie odejdą. Jest to
jedyny czas i musimy walczyć.
- Kim byli obcy, Jobe, kim byli?
- To wy, mała, to wy, abelungu. Ludzie pragnęli wolności w swoim
kraju, gdzie się urodzili i gdzie żyli ich przodkowie.
- Och. - Cisza. - Ale my nie odejdziemy, Jobe, prawda, Nyree? -
powiedziała Cia śmiało i potem, jakby po namyśle - Czy możemy tu
mieszkać, Jobe?
Jobe uważa, że wielu A/s już sprzecza się o to, kto przejmie ziemię,
kiedy biali odejdą albo będą martwi, i rzuca klątwy na podstępnych
sąsiadów, próbujących przejąć ich kawałek ziemi. Zapytałam:
- Dlaczego wszyscy biali będą martwi? - a Jobe odparł, że nie
wie.
Oupa mówi, że Erin i jej rodzina byli zdani na własne siły na swojej
dalekiej farmie z hordami morderczych dzikusów pomiędzy nimi
a obozem w Bulawayo, a Cia i ja mogłybyśmy każdej nocy padać na
kolana i dziękować Bogu, że przetrwali oni wycieńczającą ucieczkę
do bezpiecznego obozu, w przeciwnym razie nie byłoby go teraz tutaj
i nie opowiadałby nam tej historii. Cia i ja możemy też każdej nocy
padać na kolana i dziękować Bogu, że nie urodziłyśmy się jako munts
albo Anglosaski.
Przy schodach na werandę, pod rozłożystymi drzewami mango,
z ich ciężkimi spódniczkami trzepoczącymi delikatnie na wietrze,
stoją przykryte drapowanym lnem stoły, a wokół nich mnóstwo ka-
mer umieszczonych na trójnogach i skierowanych na stoły. Możemy
dziś do pózna nie kłaść się spać, by oglądać w telewizji Wiadomości
o ósmej.
W oczekiwaniu na program biegamy jak chochliki wśród mgieł
lasów deszczowych przy wodospadach, pływamy w rzymskim ba-
senie, dajemy ujście naszym eterycznym Ja, tańcząc dziko, miotając
się i kopiąc w rytm prymitywnych uderzeń afrykańskich bębnów,
pulsujących w nocnych ciemnościach ku uciesze kilkorga zafascyno-
wanych obcokrajowców, którzy ośmielili się wkroczyć na tę cudow-
ną, opuszczoną ziemię. Tej nocy Cia zasypia przed Wiadomościami
o ósmej, zwinięta na twardym fotelu ze skórzanym oparciem w hote-
lowym holu, i nie ogląda na czarno-białym ekranie Taty, który siedzi
na skraju ozdobionego płótnem stołu i ostrzega wszystkich, zanim
będzie za pózno.
Potem odwiedzamy dziwny księżycowy krajobraz Matopos, two-
rzony przez ogromne granitowe kopuły, zdobione osobliwymi forma-
cjami skał, które stanowią dla nich przeciwwagę, i zasypane kulami
giganta tam, gdzie przewróciła się iglica skalna.
Na szczycie Malindidzimu, gdzie rozpościera się pod nami sawan-
na, pozujemy nieśmiało do fotografii przy grobie Rhodesa, Cia stara
się pięknie uśmiechać do obiektywu, ale bezwiednie przyjmuje nieza-
pomniany wyraz szelmowskiej, zadufanej w sobie chińskiej małpki.
W drodze do domu Cia i ja prowadzimy cichą zaciętą walkę na
naszej stronie tylnego siedzenia. Celowo wysuwam rękę za linię, z pal-
cem wskazującym wystającym z mojej zwiniętej dłoni. Przekraczam
granicÄ™. Cia spokojnie obserwuje moje poczynania. Potem wciskam
palec w jej udo, koniuszek palca zagłębia się w jej miękkie ciało.
- Mamo, ona mnie dotknęła! - Cia woła zwycięsko.
W tym momencie coś strzela w silniku peugeota. Słyszymy zło-
wróżbną stłumioną eksplozję, a po chwili spod maski wydobywa
się dym. Samochód szarpie i zjeżdża na skraj drogi, gdzie umiera,
próbując złapać powietrze.
Kucamy nieruchomo na poboczu wśród wystających korzeni
starego baobabu, wsłuchując się w ciszę, rozdzieraną przenikliwym
zawodzeniem cykad, i czekamy na powrót Taty. Pobiegł do najbliższej
wioski po pomoc, ale ponieważ znajduje się ona w odległości kilku ki-
lometrów, nie wróci przed zapadnięciem nocy. Kiedy cienie wydłużają
101
się, Mama każe nam wsiąść z powrotem do samochodu i nie pozwala [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl