[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Cmee& ntarz?& To ja wysiadam  zdecydował.  Ja tu mieszkam
przy cmentarzu  objaśnił.
Zaczął niezgrabnie gramolić się z tramwaju. Potknął się na oślizłym
stopniu wagonu i, straciwszy do reszty równowagę, runął twarzą w
miękki puch śniegu. Wsparł się na rozcapierzonych dłoniach,
podciągnął kolana i dzwignął się na czworaki. Ale wtedy opadła mu na
oczy czapka.
Z początku motorniczy ze stoickim spokojem obserwował te
bezowocne praktyki, ale gdy pasażer zniechęcony wysiłkiem
znieruchomiał na śniegu, z nogą umieszczoną zbyt blisko torów, z
westchnieniem przywołał konduktora.
 W płaskorzezbę  zaopiniował konduktor, oglądając ze
znawstwem pijaka.
 Co z nim zrobić?  zmartwił się motorniczy.  Chyba brać z
powrotem? Niech jezdzi!
Ale konduktor wyszedł z wozu, pochylił się nad pijakiem i pomógł
mu wstać.
Dotarli wreszcie, nie bez trudu ze stron obu, do najbliższych
sztachetek. Tu tramwajarze pozwolili mu na samodzielność,
przyglądając się przez chwilę, jak sobie radzi. Ale radził sobie zupełnie
dobrze, widać było, że ma dużą praktykę w poruszaniu się przy
pomocy płotu. Uspokojeni co do los pasażera, szybko wracali do wozu.
Nie zdążyli dojść do tramwaju, gdy dogonił ich utytłany w śniegu
pijak. Ostatnie kilka metrów, gdzie nie było się o wesprzeć, przebył,
raczkując. Chwycił motorniczego za poły kożucha.
 Duch& straszy  zakwilił przerażony. Tramwajarze mieli już tego
dość. Konduktor potrząsnął kłopotliwym pasażerem i zagroził, że teraz
nie odprowadzą go nawet do płotu.
 Deliryk  sapnął ze złością motorniczy.
 Jak Boga kocham, duch&  Pijakowi ze strachu minęła czkawka.
 Jęczy& jak Boga kocham!  walnął się w pierś pijak.
Tramwajarze spojrzeli na siebie, poruszył ich niekłamany strach w
tonie pijaka. Zostawili go swemu losowi i poszli szybko jego szlakiem.
Zza cmentarnego parkanu dobiegł cichy jęk. Przez chwilę
nasłuchiwali. Jęk powtórzył się.
 Jest tam kto?!!  zawołał motorniczy. Zrobiło mu się nieswojo w
tej pustce zasypywanej śniegiem.
 Ra& tuj& cie  jęknął ktoś zza parkanu.
Rozejrzeli się za jakimś wejściem. Ale już znalazł się obok nich
pijak. Widocznie powietrze otrzezwiło go, poruszał się o własnych
siłach. Wskazał furtkę.
Nim dotarli do miejsca, z którego docierał głos, pijak już klęczał nad
leżącym, przysypanym śniegiem człowiekiem.
 Koleś, wstań  przekonywał.  Zamarzniesz albo cię zabiorą do
 żłobka & Wstań  usiłował dzwignąć leżącego.
Ale mężczyzna nie mógł wstać ani o własnych siłach, ani przy
pomocy tramwajarzy. Był ciężko pobity. Miał twarz zalaną zakrzepłą
krwią, pokaleczone ręce i bezwładne nogi.
 Kto cię tak urządził, koleś?  dowiadywał się ze współczuciem
pijak.
Mężczyzna z wysiłkiem poruszył opuchniętymi wargami.
Motorniczy ściągnął z siebie kożuch i rozpostarł go na ziemi. Razem
z konduktorem ułożyli na nim rannego i ponieśli go na tak
zaimprowizowanych noszach wprost do tramwaju.
Ułożyli go na podłodze wozu. Rozejrzeli się bezradnie.
Czerniakowska była pusta.
 Trzeba jechać  zdecydował motorniczy.  Może znajdzie się na
Sadybie jakiś samochód.
Kiedy tramwaj ruszał, wgramolił się do niego pijak.
 Będę za świadka  oznajmił tramwajarzom.
 To trzymaj mu głowę  polecił konduktor  żeby nie rzucało.
Motorniczy szybko poprowadził wóz. Nie zatrzymywał się na
mijanych przystankach.
Na Sadybie nie było żywej duszy.
Tramwaj błyskawicznie objechał pętlę i pomknął w kierunku miasta.
W oszklonej budce dyspozytorskiej MPK dyżurny popijał z kubka
gorącą kawę. Nad elektrycznym piecykiem grzał czerwone dłonie
milicjant. Płaszcz miał wilgotny od roztajałego śniegu.
Tramwajarze z rumorem wpadli do dyspozytorni.
 Gorącej kawy?  zaproponował dyżurny, wskazując wielki
niklowy termos.
Konduktor i motorniczy otoczyli sierżanta.
 Ludzi mordują na tym pustkowiu, a milicji ani śladu  powiedział
porywczo motorniczy.
Krótko, trochę bezładnie opowiedzieli swoją przygodę. Do
dyspozytorni wtoczył się pijak.
 Jęczy&  zawiadomił. Spostrzegł milicjanta.  Panie władzo, jak
on jęczy& nie mogę  ścisnął skronie rękoma.
Sierżant łączył się telefonicznie z Pogotowiem Ratunkowym.
 Mówi posterunkowy Nr& proszę o skierowanie karetki& tak,
ranny&
Następnie porozumiał się z dyżurnym komisariatu na Sadybie.
 Przeniesiemy go tutaj  zdecydował milicjant, odkładając
słuchawkę.
Tramwajarze z milicjantem pośpieszyli do wozu. Kożuch
motorniczego jeszcze raz spełnił rolę noszy.
W budce dyspozytora milicjant przyjrzał się twarzy rannego. Leżący
mężczyzna otworzył jedno zapuchnięte oko  drugie tonęło w wielkim,
fioletowym sińcu.
 Stary znajomy  skrzywił się milicjant.  Kto cię tak urządził,
Złoty Polo?  Pytanie było czysto retoryczne.
Z wyciem syreny zatrzymała się przed budką dyspozytora karetka
pogotowia, a w chwilę pózniej nadjechał milicyjny radiowóz.
Ranny został zabrany i niebawem karetka pogotowia ruszyła z
powrotem. Motorniczy poprowadził dalej swój tramwaj. Pozostał
konduktor  miał wskazać miejsce, w którym znalezli rannego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl