[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pierwszej próbie rozlegał się wrzask bólu, a potem krzyki po
niemiecku. Piątego dnia Carlos przyglądał się z winnicy, jak uniosła
nad głowę swoje bezcenne skrzypce Guarneri w zamiarze roztrzaskania
ich o podłogę. Zamiast tego jednak opuściła je i przytuliła do
piersi, łkając. Tamtego wieczoru, w kawiarni, Carlos opowiedział
Manuelowi o scenie, której był świadkiem. Manuel sięgnął po słuchawkę
i poprosił telefonistkę o podanie mu numeru firmy European Artistic
Management w Londynie.
Dwa dni pózniej we wsi zjawiła się niezbyt liczna delegacja -
Angielka Fiona, Amerykanin Gregory oraz ponury Niemiec, Herr Lang.
Ka\dego ranka Gregory zmuszał rekonwalescentkę do kilkugodzinnego,
wyczerpującego treningu, który miał pomóc w odzyskaniu siły i
sprawności dłoni. Popołudniami Herr Lang stał nad nią w pokoju
ćwiczeń i od nowa uczył grać na skrzypcach. W ten sposób powoli
odzyskiwała utracone umiejętności, chocia\ nawet ogrodnik Carlos nie
wątpił, \e nie była ju\ takim samym muzykiem jak przed wypadkiem.
W pazdzierniku delegacja mogła ju\ odjechać. Kobieta ponownie
została sama. Jej dni biegły w takim samym przewidywalnym rytmie jak
dawniej, chocia\ teraz uwa\niej prowadziła czerwony skuter i nigdy
nie wyszła na spacer po wzgórzu bez wcześniejszego sprawdzenia
prognozy pogody.
Potem, w dzień Wszystkich Zwiętych, znikła. Carlos zwrócił
uwagę, \e kiedy odje\d\ała land-roverem w stronę Lizbony, miała przy
sobie tylko torebkę z czarnej skóry. Nie wzięła skrzypiec. Następnego
dnia poszedł do kawiarni i powiedział Manuelowi o tym, co widział.
Manuel pokazał mu wzmiankę w  International Herald Tribune . Ogrodnik
nie znał angielskiego, tote\ Manuel przetłumaczył tekst.
- Zmierć ojca to potworna tragedia - skomentował Carlos. -
Ale morderstwo... To coś znacznie gorszego.
- Fakt - przyznał Manuel i zło\ył gazetę. - Powinieneś jednak
usłyszeć, co się stało z matką tej biednej kobiety.
Carlos właśnie pracował w winnicy, przygotowując drzewka do
nadejścia zimy, kiedy powróciła z Zurychu. Zatrzymała się na
podjezdzie, aby rozpuścić włosy na wietrze wiejącym od morza, a potem
znikła w willi. Chwilę pózniej Carlos ujrzał, jak szybko przechodzi
obok okna pokoju na pierwszym piętrze. Nie zapaliła światła. Zawsze
ćwiczyła po ciemku.
Gdy zaczęła grać, mę\czyzna opuścił głowę i powrócił do
pracy, rytmicznie tnąc gałązki sekatorem, zgodnie z rytmem uderzeń
fal na pla\y. Skrzypaczka wybrała jeden z często wykonywanych
utworów: mistyczną, porywającą sonatę, zapewne zainspirowaną przez
samego diabła. Od czasu wypadku nie potrafiła jednak nale\ycie zagrać
tego dzieła. Carlos przygotował się na nieuchronny wybuch... Po
pięciu minutach jego sekator zamilkł, a on sam podniósł wzrok ku
willi. Muzyka była tak kunsztowna, jakby w domu grali dwaj
skrzypkowie, a nie jeden.
Powiało wieczornym chłodem. Delikatna morska mgiełka powoli
skradała się po zboczu. Carlos podpalił stos zielska i przykucnął w
pobli\u płomieni. Nadchodziła pora trudnych taktów utworu,
zdradzieckiej sekwencji coraz ni\szych nut. Z uśmiechem pomyślał, \e
to diabelski fragment. Ponownie przygotował się na najgorsze, tego
wieczoru jednak wybuchała tylko muzyka, opadając w gwałtownym tempie
ku cichej konkluzji pierwszej części.
Na kilka sekund zapadła cisza, a potem zabrzmiała druga
część. Carlos spojrzał na wzgórze. Willę oświetlały pomarańczowe
promienie zachodzącego słońca. Maria krzątała się na dworze,
zamiatając taras. Ogrodnik zdjął kapelusz i uniósł go w powietrze.
Zamarł w oczekiwaniu, a\ Maria dojrzy jego znak: krzyki lub inne
hałasy nie wchodziły w grę, gdy ich chlebodawczyni ćwiczyła. Po
chwili Maria odwróciła głowę i znieruchomiała z miotłą w ręku. Carlos
wymownie rozło\ył ręce: Jak myślisz, Maria, czy tym razem wszystko
pójdzie dobrze?. Kobieta splotła dłonie i podniosła wzrok ku niebu:
Dzięki Ci, Bo\e.
Racja, pomyślał Carlos, przypatrując się, jak dym z jego
ogniska tańczy na wietrze. Dzięki Ci, Bo\e. Dzisiaj mamy dobry
wieczór. Pogoda nam sprzyja, winnica jest gotowa na nadejście
chłodów, a Nasza Panienka ze Wzgórza znowu gra swoją sonatę.
Cztery godziny pózniej Anna Rolfe opuściła skrzypce i uło\yła
je w futerale. Natychmiast ogarnął ją osobliwy nastrój - połączenie
wyczerpania i niepokoju, które odczuwała po zakończeniu ka\dej sesji
ćwiczeń. Poszła do sypialni i poło\yła się na chłodnej kołdrze,
szeroko rozkładając ręce i nasłuchując własnego oddechu oraz szumu
wieczornego wiatru, szemrzącego pod okapem. Opadło ją nie tylko
zmęczenie i niejasny lęk, ale tak\e coś, czego nie czuła od bardzo
dawna. Podejrzewała, \e to satysfakcja. Sonata Tartiniego zawsze
nale\ała do jej numerów popisowych, lecz od wypadku podstępne
kombinacje i niełatwe podwójne tony przerastały mo\liwości jej dłoni.
Tego wieczoru zagrała utwór wyjątkowo sprawnie, najlepiej w całym
okresie rekonwalescencji. Zawsze \ywiła przekonanie, \e nastrój
znajduje odzwierciedlenie w grze. Złość, smutek, niepokój - wszystkie
te emocje dochodziły do głosu, gdy dotykała smyczkiem strun
skrzypiec. Zastanawiało ją, czemu uczucia uwolnione po śmierci ojca
pozwoliły jej ponownie zagrać sonatę Tartiniego.
Nagle ogarnęła ją potrzeba ruchu. Usiadła wyprostowana,
ściągnęła mokrą koszulkę i wło\yła bawełniany sweter. Przez kilka
minut kręciła się bez celu po pokojach, a to włączając lampę, a to
opuszczając \aluzje. Gładkie podłogi z terakoty chłodziły jej
rozgrzane, bose stopy. Całym sercem uwielbiała to miejsce, jego
bielone ściany i wygodne fotele obite płótnem. Zupełnie nie
przypominało ono domu na Zurichbergu, gdzie się wychowała. Pokoje
były przestronne i widne, a nie małe i ciemne, meble [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl