[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie to miałamzamiar powiedzieć, do licha! Zapo-
mnijmyo tej nocy, dobrze? To była pomyłka.
- Jesteś tego pewna? - zapytał z uśmiechem, który
określiła wmyśli jakogłupawy.
janes+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
53
- Zpewnością znajdzie się ktoś wokolicy, z kimbę-
dziesz mógł nawiązać bliższą znajomość.
- To nie będzie takie łatwe. Mój domjest oddalony od
miasta i niewiele kobiet chciałoby zamieszkać na takim
pustkowiu.
- Chcesz powiedzieć, że nigdy nie... - przerwała
z obawy, że znowu znajdzie się na niepewnymgruncie.
- Nie nawiązałemznajomości z kobietą? - dokończył
za nią, potemzamilkł i wypił ostatni łyk kawy. Postawił
kubek na szafce i dokończył obojętnymtonem: - Nie, tak
nie twierdzę. Jestemprzecież wdowcem.
- Wdowcem? - powtórzyła zaskoczona.
- Moja żona umarła dwa lata temu. - Jeremiahposmut-
niał.
- Jaktosię stało?Musiała być bardzomłoda.
- Atak serca. Wszyscy w jej rodzinie mieli kłopoty
z sercem.
- Bardzomi przykro.
- Mnierównież.
Nie wypowiedziane słowa wisiały wpowietrzu. Wszy-
stko zmierzało ku gorszemu, a Bridget nie potrafiła się
zmusić dowykonania jakiegoś gestu.
- Czywy...? - zaczęła mówić pochwili milczenia.
- Nie mówmy o mnie - przerwał, patrząc uporczywie
wjej oczy. Bridget poczuła, że znowu brakuje jej tchu.
- Aco z tobą? - zapytał. - Byłaś już zamężna? - Za-
milkł, a twarz mu stężała. - Amożemasz męża?
- Oczywiście, żenie- odrzekła pospiesznie.
- Od wczoraj masz męża - odrzekł łagodnie brzmią-
cymgłosem. - Tylko że gojuż nie chcesz. Czymwłaściwie
się zajmujesz w... - zamilkł, czekając, by dokończyła.
janes+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
54
- WHouston. Tammieszkam. - Ta rozmowa jeszcze
bardziej uzmysłowiła Bridget szaleństwo, jakie popełnili.
Spędziła całą noc wjegoramionach, a nicosobieniewie-
dzieli. Nie tylkoto byłoprzerażające. Cała przygoda mogła
okazać się bardzo niebezpieczna, bo Bridget była niemal
pewna, że Jeremiah wcale się nie zabezpieczył.
Jej sercezamarło. Powinna gozapytać oto, aleniemiała
odwagi. Pózniej. Porozmawiają o tympózniej.
- Maszkogoś wHouston?Kogoś szczególnego?
- I tak, i nie.
Jeremiahsięgnął podzbaneki napełnił kubekkawą.
- Wspaniale! Czy możesz mi jednak powiedzieć, jak
mamtorozumieć?
- Niemusisz. Tonietwoja sprawa.
Widziała, jak drgnęły mu wargi, ale na szczęście nic nie
powiedział.
Nie miała siłystać, więc osunęła się na krzesłoi wresz-
cie rozejrzała się dookoła. Kuchnia była jasna: ściany po-
malowanona żółto, szafki byłybiałe. Na stole stał wazon
z kwiatami, a kredens zarzucony był mnóstwemróżnych
dokumentówi gazet. Całe pomieszczenie sprawiało wra-
żenie opuszczonegoi zaniedbanego.
- Więc co ty właściwie robisz wtymolbrzymimHou-
ston?
Znowu ją zaskoczył. Jego głos brzmiał jednak łagodnie
i całe napięcie zniknęło.
- Jestemprawnikiem.
Gwizdnął zpodziwui napił się kawy.
- Jesteś zaskoczony- stwierdziła.
- Nocóż. Nigdywżyciuniespotkałemadwokata, któ-
rynosiłby dżinsyi wysokie buty.
janes+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
55
Odprężyła się, chociaż nie miała odwagi popatrzeć na
niego. Chciała nawet spytać go, z iloma prawnikami miał
do czynienia, ale powstrzymała się. Wprawdzie żył na
pustkowiu, ale nie był głupi. Zamierzała też wyjaśnić, że
nie czuje się dobrze wtakimstroju, ale postanowiła nic nie
mówić o swoim życiu osobistym, podejrzewając, że Jere-
miahteż nic jej osobie nie powie.
Alejednopytaniemusiała zadać.
- Powiedz mi, dlaczegotozrobiłeś? Toznaczy: dlacze-
go mnie poślubiłeś? - Jej głos zadrżał. - Wiedziałeś prze-
cież, że jestempijana i nie bardzo wiem, co robię.
- Rzeczywiścieniczegoniepamiętasz?
- Tylkopytanie jakiegoś mężczyzny, czyma się zatrzy-
mać przykaplicy.
- Dobrzetozapamiętałaś. Właśnietaki był początek.
- Tyniebyłeś pijany, prawda?
- Nie.
- Niechcię szlagtrafi! - krzyknęła.
- Niekrzyczna mnie. Pocotuwkońcuprzyjechałaś?
- Przypadkiem... Założyłyśmysię.
- Niezamierzałaś brać udziałuwlicytacji?
- Oczywiście, żenie. - Bridget zaczerwieniła się.
- Todlaczegotozrobiłaś?
- Niemampojęcia. Chyba zwariowałam.
- Notomamyprawdziwykłopot, bo, jakdobrze wiesz,
moimzamiarembyło znalezć żonę i dlatego uległemna-
mowomprzyjaciół i wziąłemudział wtej zabawie.
- Tonajgłupszypomysł na świecie. Chyba nie sądzili-
ście, że te dziewczyny potraktują topoważnie.
- Oczywiście, że tak. Przecież one też szukały mężów.
Ty jesteś wyjątkiem. - Zamilkł i popatrzył na Bridget
janes+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
56
z uwagą. - Nie wszyscy na tym świecie to zepsute istoty,
które zawsze dostają to, czegozapragną.
- Jak śmiesz tak mówić? - spytał Bridget. - Przecież
nic o mnie nie wiesz.
- Wiem. Z tego, co mówiłaś, wynika, iż nie obchodzi
cię to, jak żyją inni. Tymożeuważałaś, że życietozabawa.
Ale mytutaj traktowaliśmyjebardzopoważnie.
- Aty? Nie sądzę, że sampostanowiłeś wziąć udział
wlicytacji. Koledzy musieli cię długo namawiać.
Jeremiahpobladł. Wiedział, żeBridget miała rację. Tyl-
ko nie miał odwagi jej o tympowiedzieć.
- Wygląda na to, żeobojewpakowaliśmysię wpaskud-
ną kabałę, aletoniczegoniezmienia. Zostaliśmypoślubie-
ni wobliczu Boga i zgodnie z prawemstanu Newada. -
Zamilkł i przesunął delikatnie palcempo jej ramieniu.
Starała się zignorować wrażenie, jakie wywarł na niej
jegodotyk.
- Proponuję, żebyś rozgościła się u mnie, a potemza-
stanowimysię, codalej robić. Teraz muszę się zająć zwie-
rzętami.
Odwrócił się i ruszył wstronę drzwi.
Zwierzęta! On musi zająć się zwierzętami! Bridget po-
czuła, jaknarasta wniej gniewi histeria. Wcosię wpako-
wała? Co zrobiła?
- Jeremiah!
Odwrócił się i twarzmustężała.
- Co?
- Ja... ja muszę wiedzieć. Czyużywałeś jakichś...
Zrozumiał, ocopyta, i jegotwarzzłagodniała.
- Nie, ale nie powinnaś się obawiać. Od śmierci żony
nie byłemz żadną kobietą.
janes+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
57
Wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Czuła, że za chwilę
się rozpłacze, gdy nagle zadzwonił telefon. Wyjęła z kie-
szeni chusteczkę i otarła nią oczy.
Niewiedziała, czypowinna podnieść słuchawkę.
Tiffany!Tomożebyć ona.
Niezastanawiającsię dłużej podniosła słuchawkę.
- Mieszkaniepana Davisa - powiedziała cicho.
- Dzięki Bogu!
Bridget odetchnęła zulgą.
- Tiffany, wiedziałam, żetoty!
- Chyba powinnaś mi coś wyjaśnić.
- Niejestempewna, czynaprawdÄ™ tegochcesz.
- Oczywiście! Mów, cosię dzieje?
- Jestemna farmie Jeremiaha Davisa, ale o tymjuż
wiesz. - Bridget westchnęła ciężko.
- Jakdługotamjesteś?
Cisza.
- Bridget!
- Spędziłamtucałą noc - odrzekła cichutko.
- Spałaś oczywiściena kanapiewsalonie?
Bridget nie chciała spotkać się z potępieniemze strony
przyjaciółki.
- Lepiej niepytaj.
- Maszrację. Chyba straciłaś rozum?
- Za dużowypiłam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl