[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Całkowicie się myli. Nikt na święcie nie potrafi
ustawić Tate'a O'Briena.
Kiedy szli do wyjścia, przysięgała sobie, że nie
spojrzy na Tate'a. A jednak nie mogÅ‚a siÄ™ po­
wstrzymać. Ale on był zajęty. Zmiał się z czegoś, co
powiedziała Fran i nawet nie zauważył badawczego
wzroku Marnie.
Z płonącymi policzkami szła za Lance'em. Wyszli
na zewnątrz i skręcili w boczną uliczkę, na której
zaparkowali samochód. Szli w milczeniu zajÄ™ci wÅ‚as­
nymi myślami.
Noc była przepiękna. Niebo migotało niezliczonymi
gwiazdami. Przez moment Marnie wpatrywała się
w nie, potem przystanęła i westchnęła. Chciałaby
móc przestać myśleć o swoim prześladowcy.
Była tak zajęta własnymi uczuciami, że nawet nie
zauważyÅ‚a samochodu podjeżdżajÄ…cego do krawęż­
nika... Potem było już za pózno.
Drzwiczki otworzyły się i z samochodu z szybkością
błyskawicy wyskoczył zamaskowany mężczyzna. Nie
zdążyli się nawet odwrócić. Mężczyzna doskoczył do
Lance'a i pociÄ…gnÄ…Å‚ go w kierunku samochodu.
Marnie stanęła jak wryta. Sparaliżowana strachem
nie mogła się poruszyć ani krzyczeć. Po chwili jednak
ocknęła się i krzyknęła głośno:
- Lance! O mój Boże, Lance!
Lance walczył z napastnikiem.
- Marnie, uciekaj, uciekaj! - krzyknął słabo, bo
mężczyzna wciskał mu właśnie kawał szmaty do ust.
- Puść go! - wrzasnęła Marnie.
- Zamknij się! - warknął mężczyzna, wpychając
Lance'a jak worek na przednie siedzenie samochodu.
- Przestań! - krzyczała Marnie.
Napastnik nie zwracał na nią uwagi.
Wiedziała, że fizycznie jest słabsza od tego silnego,
brutalnego mężczyzny, ale nic nie mogÅ‚o jej po­
wstrzymać. Niespodziewanie zaatakowała go od tyłu,
wbijając paznokcie w jego goły kark.
Zachwiał się i głośno zaklął. Odzyskał równowagę
i usiłował chwycić jej ręce.
- Do cholery, kobieto!
Czuła ucisk w gardle, a gorące łzy niemal ją
oślepiały, ale nie puściła napastnika. Zwinęła dłonie
w pięści i waliła nimi na oślep.
- Ty bydlaku, zostaw...
Więcej powiedzieć nie zdołała. Mężczyzna nagle
obrócił się i uderzył ją w skroń. Powstrzymało ją to na
sekundę, ale zaraz potrząsnęła głową i znów go
zaatakowała. Chwyciła maskę, która niespodziewanie
się rozdarła. Na ułamek sekundy stanęła twarzą
w twarz z bandytÄ….
Potem łkając zatoczyła się do tyłu.
- Zatrzymaj jÄ…, ty idioto! - wrzasnÄ…Å‚ drugi męż­
czyzna siedzący za kierownicą. - Ją też bierzemy.
Napastnik wyciągnął obie ręce i chwycił Marnie
stalowym uściskiem za ramiona.
Oddychanie sprawiało jej ból. Skroń w miejscu,
gdzie została uderzona, boleśnie pulsowała. Dłonie
bolały od razów, jakie mu zadawała. Mimo to walczyła
dalej jak dzikie, ranione zwierzÄ™.
Nie pozwoli im zabrać Lance'a. Nie pozwoli im
zabrać siebie. Ale czas działał na jej niekorzyść.
Wiedziała, że jeszcze kilka sekund, a wepchną ją do
samochodu razem z Lance'em.
Głosy? Czyżby słyszała głosy? Tak, i kroki. Kroki
dudniące po chodniku. Serce jej załomotało.
- Pomocy - wyjeczała desperacko, starając się
uwolnić, z uścisku mężczyzny.
- Puść ją! - ryknął ten drugi. - Musimy zwiewać.
Szybko!
Zaszokowana Marnie już nic nie słyszała. Poczuła
tylko gwałtowne, brutalne pchnięcie do tyłu.
- Marnie! Marnie!
SpojrzaÅ‚a w górÄ™ bez sÅ‚owa, w milczÄ…cym prze­
rażeniu.
- Tate - wyszeptała w momencie, gdy padała na
ziemię. Poczuła jeszcze, jak szorstka powierzchnia
chodnika rani jej kolana.
ROZDZIAA PITY
- Och, Tate.
Podniósł ją z chodnika poobijaną, krwawiącą
i z podartym ubraniem. Marnie łkając przytuliła się
do niego.
- Lance... musisz pomóc. On... - przerwaÅ‚a. Od­
dychała z trudem, płytkim, urywanym oddechem.
- Marnie, gdzie jest Lance? - W głosie Tate'a
brzmiącym tuż przy jej uchu słychać było napięcie.
- Czy w tym samochodzie, który odjechał?
Marnie stała i w osłupieniu wpatrywała się w niego.
Czekała, aż jej mózg zacznie normalnie funkcjonować.
Nic jej nie przychodziło do głowy. Była przerażona.
Cała się trzęsła. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko
prawda. Zmusiła się, by opanować drżenie.
Podtrzymująca ją dłoń zacisnęła się mocniej.
- Lance! - krzyknął Tate. Twarz miał wykrzywioną
strachem. - Gdzie jest Lance?
Panika w jego głosie wreszcie przedarła się przez
otumanione zmysły Marnie.
- Oni... zabrali Lance'a -jęknęła.
- Sukinsyny!
Dziewczyna z rozpaczą kręciła głową.
- Starałam się... starałam się pomóc mu, ale nie
mogÅ‚am. - W jej gÅ‚osie znów pojawiÅ‚o siÄ™ nie kontrolo­
wane, dziecinne łkanie. - Oni... chcieli mnie też zabrać.
- Jacy oni? - Tate zaczął potrząsać Marnie.
- Dwóch mężczyzn. Zabrali go... i odjechali.
Słyszała, jak Tate gwałtownie wciąga powietrze.
Potem obmacał jej ramiona.
- Czy nic ci się nie stało?
- Wszystko... w porządku - skłamała. Starała się
nie myśleć o rwącym bólu w nogach.
Odsunął ją od siebie na odległość ramienia.
- Nieprawda - powiedział spoglądając na nią.
Krew przesiąkła przez rajstopy i spływała po nogach
Marnie, od kolan w dół.
Zaklął cicho i poprowadził ją ku restauracji. Blada,
drżąca, kurczowo trzymała jego rękę.
 Back Porch" wyludniła się. Właściciele stali na
zewnÄ…trz z rozszerzonymi strachem oczyma i szeptali.
Zatrzymało się także kilku przechodniów. Stali teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl