[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Hwarowe-go Lasu przed jej domem koczowało już kilkuset mężczyzn, a po następnych
dwóch tygodniach aresztu domowego zaistniała konieczność ewakuowania aktorki w miejsce
znane tylko szefowi Straporu. Taki był wynik eksperymentów Linra Amcina, jej brata, z
działaniem wizji na podświadomość. Sam Linr ukrywa się do dziś. Strapor ścigał go dotąd,
dokąd nie okazało się, że widziano go w Sov na Salvirze. Próba pertraktacji o wydanie zbiega
nie mogła się powieść. Na Salvirze, a zwłaszcza w Sov lub Phlora, każdy mógł znalezć azyl i
był mile widziany. Natomiast na pewno nie traktowano równie miło kogoś, kto chciał stamtąd
wyjechać i łatwo by policzyć na palcach osoby, którym udało się wydostać stamtąd w ciągu
ostatnich lat. Linr był ścigany za spowodowanie rozstroju nerwów stu trzydziestu czterech
osób, które wniosły do tej chwili skargę. Film wyświetla się dalej i codziennie przybywa
skarg. Jedynym szczęśliwym zbiegiem okoliczności jest fakt, że wyłączność na eksploatację
tego dzieła posiada Hemiglen. Film nie może być zatem rozpowszechniany. Wyświetla się go
teraz w małej salce Center Pilidor Hemiglen, wielkiego pałacu rozrywki przy rondzie Hiar.
Powoli zbliżali się do Coloi, tego superwęzła komunikacji i usług. Coraz częściej
czkającego i dławiącego się tłokiem i masą towarową. Już z daleka witały ich żywiołowe,
ruchome reklamy biur podróży wędrujące wzdłuż chodników, nachalnie szepczące do ucha,
kuszące zapachem floreyskiego lata czy mrozów Lagarenu. W oczy natrętnie pchały się setki
metrów wystaw, kolorowych, świecących, błyszczących, mieniących się, agresywnych i
przepysznych, obłudnie delikatnych, interesownie przystrojonych w najlepsze piórka. W
niebo bił gwar i zapach stłoczonych ciał. Nieprzerwany ciąg stradów sunących przez
wielopoziomowy węzeł na wszystkich wysokościach i we wszystkich kierunkach, wiszące
chodniki, pomniki dzwiękowe i uliczne orkiestry - to wszystko stanowiło atmosferę Coloi.
Restauracji i kawiarni spotykało się tutaj niewiele. Tu przede wszystkim sprzedawało się i
kupowało. Przeważały giełdy różnego autoramentu i różnej klasy. Tutaj można było w ciągu
maksimum, dwudziestu minut nabyć każdą rzecz, jaka komukolwiek przyszła do głowy, jeśli
tylko istniała na tym świecie oraz jeśli oczywiście, miało siłę czym zapłacić.
Wcześnie rano panował w Coloi względny spokój. Dopiero co otworzono sklepy z
żywnością, owocami i kwiatami. Rozpoczynały właśnie sprzedaż budki z ognistymi lodami i
słodkimi patykami oraz sklepy z gazetami. Sprzedawcy erbasate rozpalali ogień w
paleniskach. Automatyczne sklepy żywnościowe i bary funkcjonowały oczywiście całą dobę.
Tak samo stacje paliwowe, biura podróży i hoteliki, które służyły jako miejsce krótkich,
trwających jedną noc lub kilka godzin postojów. Jeśli ktoś zamierżał zatrzymać się dłużej,
przenosił się do hotelu w starym Delanie, rozrywkowej Dasinie lub rekreacyjnych dzielnicach
Hocompe czy w centrum finansowo-administracyjnym Aminis.
- Chyba coś zjemy? - zaproponował inspektor.
- I napijemy się na pocieszenie - wzbogacił propozycję Dager.
- Znam tu taki mały barek - zachęcał Agis.
- Automatyczny? - spytał Dager.
- Tak, automatyczny.
- To świetnie. Prowadz! - Dager zatarł skostniałe dłonie.
Barek mieścił się między dwoma biurowcami, łączył budynki ze sobą. Wyglądało to
dość oryginalnie. Jednopiętrowa kamieniczka wpleciona między dwa potężne wieżowce.
Barek nazywał się Czerwony Brzdąc. Weszli do środka, starannie zamykając za sobą drzwi.
Panowało tu przyjemne ciepło. Rząd skrzynek-pojemników zapewniał dość swobodny wybór.
- Ja przede wszystkim zjem przyzwoitÄ… kanapkÄ™ ze szczypiorkiem i baczkiem -
powiedział Ins Off.
- Dla mnie - odezwał się Agis - gorący bralion z kamowymi rurkami.
- Ja się tylko napiję - zakończył Dager. - %7łółte copeauskie i zielone broglijskie. A co
dla was?
- Dla nas to samo - zarządził Agis. - Po trzy gorące szklaneczki.
Sprawnie operując guzikami wydobyli ze skrzynek to, co chcieli, i przenieśli się w
głąb salki. Usiedli w rogu na wysokich krzesłach. W barze prócz nich siedziała tylko jakaś
pyzata dziewczyna o prawie purpurowej skórze, a więc na pewno nie Vollanka. Mogła
pochodzić z południowego Piu. Napychała właśnie pyzate, purpurowe policzki bułką z
shanką, zapijając to wszystko obficie skwaśniałym mlekiem ousy. Odkąd weszli już trzeci raz
kursowała po ten napój do pojemnika.
Inspektor skrzywił się z niesmakiem. Nie cierpiał kwaśnego mlekousaku, zresztą
słodkiego także. Na myśl o tym świństwie robiło mu się niedobrze. Na wszelki wypadek
usadowił się tyłem do Piunelijki. Agisowi to nie przeszkadzało.
- Ale purpurowa - skonstatował. - Uuhmm - cmoknął zachwycony i łyknął żółtego z
Copeau.
Ciepło trunku rozlało mu się po piersiach i zaraz potem uderzyło do głowy. Dager
łyknął także.
- Wspaniałe - mruknął Off przechylając szklanicę.
Przez chwilę jedli w milczeniu, dokładnie przeżuwając kęsy. Inspektor skończył
kanapkę zakropioną obficie czerwonym sosem i wytarł usta.
- Spróbuję dodzwonić się do Taquanary - powiedział wstając od stolika.
- I kup gazetę - rzucił za nim Dager. Ins Off energicznie zatrzasnął za sobą drzwi
barku i natychmiast rozpiął płaszcz. Na ulicy zrobiło się już gorąco. Wiatr się zmienił i
powietrze było zupełnie suche, ciepłe. Automat stał na rogu. Powiedział numer i czekał
chwilę, miętosząc jakieś śmieci w kieszeni. W słuchawce rozległ się sygnał połączenia.
- Chciałem rozmawiać z Taquanarą. Mówi Off.
- Już łączę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl