[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Witaj, Niobe - powiedział spokojnym tonem, wyraznie
poruszając ustami. - Opiekujesz się tymi gęśmi? Wyglądają
na zdrowe i dobrze odżywione. Chciałem ci podziękować
za wodę, którą nam przyniosłaś. To byłaś ty, prawda?
Dziewczynka uśmiechnęła się radośnie i z entuzjazmem
skinęła głową, naśladując głos gęsi, a gdy Tullio syknął jak
gÄ…sior, zachichotaÅ‚a. Na koniec skÅ‚oniÅ‚a siÄ™ kilka razy i od­
biegła do swojego stada.
- Zdobyłeś przyjaciółkę. - Helena rozpogodziła się,
a w jej oczach pojawiÅ‚ siÄ™ taki wyraz, jakby Tullio byÅ‚ opóz­
nionym w nauce uczniem, któremu wÅ‚aÅ›nie udaÅ‚o siÄ™ opa­
nować trudną odmianę greckiego czasownika.
- Odrobina uprzejmoÅ›ci nikomu jeszcze nie zaszkodzi­
ła - odparł lekko, myśląc zarazem, że pomocnica sybilli
nie była jednak posągiem pozbawionym serca. Jej troska
o Niobe była szczera, nie na pokaz.
- Sybilla też tak uważa.
110
- Ma tu wielkÄ… wÅ‚adzÄ™. - Tullio popatrzyÅ‚ za odlegÅ‚Ä… po­
staciÄ… Niobe, wspominajÄ…c walki, które toczyÅ‚ w dzieciÅ„­
stwie, by chronić siostrę. - Z pewnością wielu wieśniaków
domagało się śmierci tego dziecka.
- Moja ciotka wierzy, że życie każdego z nas należy do
bogów. Zawsze miała duże wpływy na tej wyspie i zawsze
popierała dobro, a ja chciałabym czynić to samo.
- Jak długo to jeszcze potrwa?
Gdy spojrzała na niego z paniką, Tullio zrozumiał, że
trafiÅ‚ w czuÅ‚y punkt. Helena nie byÅ‚a tak pewna siÅ‚y i zna­
czenia świątyni, jak mogłoby się wydawać.
- Co przez to rozumiesz?
- Piraci stajÄ… siÄ™ coraz grozniejsi w tej części Morza Zród­
ziemnego. MajÄ… coraz wiÄ™cej okrÄ™tów, wciąż werbujÄ… no­
wych ludzi. - Pochylił się i zapytał cicho: - Jak sądzisz, ile
jeszcze czasu minie, nim uznają, że nie potrzebują twojej
ciotki ani jej bogów?
Patrzył na nią uważnie. Z oddali dobiegało gęganie gęsi.
- Tak, trzeba rozważyć ten problem... - Helena ruchem
gÅ‚owy wskazaÅ‚a na Å›cieżkÄ™. - Musisz już wracać. Twoi lu­
dzie na pewno na ciebie czekajÄ….
RuszyÅ‚ przed siebie. Gdy siÄ™ obejrzaÅ‚, Helena z zamyÅ›lo­
nym wyrazem twarzy nadal stała w tym samym miejscu.
Czy mogÅ‚a mu zaufać? To pytanie nie opuszczaÅ‚o Hele­
ny, gdy wracała do świątyni, kierując się w stronę komnat
sybilli. Niobe, która zwykle baÅ‚a siÄ™ obcych, do Tullia od­
nosiła się bez lęku.
Dochodziła do tych samych wniosków, co on. Piraci po-
111
czynali sobie coraz Å›mielej, a ich szacunek dla Å›wiÄ…tyni sta­
le się zmniejszał. Ile jeszcze czasu pozostało, nim całkiem
zlekceważą autorytet sybilli i zaatakują wybrzeże Italii albo,
co gorsza, przestaną składać daniny?
ZdarzyÅ‚o siÄ™ już wiele drobnych incydentów, widocz­
nych dla każdego, kto miał oczy na swoim miejscu. Androceles
wyrazni
e dążyÅ‚ do konfrontacji ze Å›wiÄ…tyniÄ…. Dlacze­
go ciotka Flawia nie przegoniła go, kiedy po raz pierwszy
przywiózł jej spleśniałe ziarno? A potem za każdym razem
posuwał się trochę dalej.
SÅ‚owa Tullia zwiÄ™kszyÅ‚y jeszcze obawy Heleny, a dodat­
kowo jej lęk wzbudzała świadomość, że ciągle wynajdywała
jakieś preteksty, by go zobaczyć. Powtarzała sobie, że chce
tylko sprawdzić, czy Rzymianie zachowują się właściwie,
ale nie była w stanie oszukać samej siebie.
Na stole zastała kolejny zwój od Androcelesa. Szybko
przebiegła wzrokiem rządki pisma. Treść była taka sama jak
poprzednio, to znaczy kapitan z szacunkiem przypominał jej
o obietnicy wykonania wieszczych obrzędów, z jedną jednak
różnicą, a mianowicie dołączone było uprzejme zapytanie, jak
czuje siÄ™ sybilla. ByÅ‚ to subtelny, choć caÅ‚kiem czytelny syg­
nał, że Androceles, podobnie jak Tullio, podejrzewał kłopoty
zdrowotne Flawii. Helena nerwowo oblizała wyschnięte usta.
Kapitan tylko snuł przypuszczenia, bo gdyby miał pewność,
już by podjął jakieś stanowcze kroki, jak długo jednak będzie
jeszcze się wahał? Czas nie był jej sprzymierzeńcem. Helena
wiedziała, że musi coś postanowić, nie może biernie czekać
na rozwój wypadków, bo to prosta droga do klęski.
- Skończyliśmy naprawę południowego muru. Czy masz
112
dla nas jeszcze jakieÅ› zadania? Zdaje siÄ™, że wschodnia Å›cia­
na spichlerza również wymaga remontu.
PodniosÅ‚a wzrok i zobaczyÅ‚a Tullia. SkórÄ™ miaÅ‚ opa­
loną na ciemnobrązowo, tunika sięgała tylko do połowy
ud. Sprawiał wrażenie człowieka godnego zaufania, przy
którym można czuć się bezpiecznie. Zawsze pojawiał się
w chwilach jej słabości.
Uciekła wzrokiem i skupiła się na leżących na stole
zwojach.
- Sybilla jest wdziÄ™czna za to, co ty i twoi ludzie robi­
cie dla świątyni. Cieszy ją również, że przestrzegacie zasad
gościnności.
- To my jesteśmy wdzięczni za szansę, jaką dostaliśmy.
- Jego oczy przenikały ją na wylot. - Bardzo chciałbym
pokazać sybilli naszą pracę. Mam nadzieję, że choćby na
chwilę oderwie się od swych obowiązków i rzuci okiem na
to, co zrobiliśmy.
- Nie jestem pewna, czy znajdzie na to czas - odrzekła
szybko. - O tej porze roku sybilla jest bardzo zajęta.
- KoÅ„czy siÄ™ nam zapas kamieni, a potrzebujemy ich, że­
by wyremontować poÅ‚udniowy spichlerz. Bez wzmocnie­
nia nie wytrzyma silniejszej burzy.
- Już ci mówiłam, że to niemożliwe - odrzekła z lekkim
zniecierpliwieniem. - Nie wolno wam wychodzić poza ob­
ręb świątyni. Tylko w ten sposób możemy zapewnić wam
bezpieczeństwo.
- SÄ…dzÄ™ raczej, że obawiasz siÄ™ ucieczki. - Ich spojrze­
nia spotkały się. Tullio przeszedł przez salę i ujął dłoń
Heleny. - O co chodzi? Wyznaj mi, czego siÄ™ obawiasz.
113
PoczuÅ‚a siÄ™ dziwnie nieswojo, a zarazem jego dotyk dzia­
łał na nią kojąco. Ten Rzymianin emanował siłą i spokojem.
Czy odważyłaby się mu zaufać? Komuś przecież musiała.
Obawiała się, że jeśli nie porozmawia z kimś szczerze, to
wkrótce oszaleje. Niobe podeszła do Tullia bez lęku, a jej
ciotka zawsze powtarzaÅ‚a, że spoÅ›ród wszystkich ludzi Nio­
be jest najbliżej bogów i rozumie ich wolÄ™. Czyżby bogo­
wie pchali ją w stronę Rzymian? Tullio zasłużył na więcej
niż tylko suche podziękowanie. Zdecydowała, że zabierze
go do groty i tam pomodli siÄ™ do bogini o dalsze przewod­
nictwo.
- Chodz ze mnÄ….
Zanim zdążyÅ‚ zareagować, wyszÅ‚a z sali, przemierzy­
ła korytarz i przycisnęła ukrytą w ślepej ścianie dzwignię.
RozlegÅ‚ siÄ™ cichy trzask i otworzyÅ‚y siÄ™ drzwiczki, za któ­
rymi znajdowaÅ‚o siÄ™ wykute w skale przejÅ›cie. Tullio zapa­
miÄ™taÅ‚ miejsce, którego dotknęły palce Heleny: dwa wgÅ‚Ä™­
bienia tak małe, że gdyby nie wiedział, czego szukać, nie
zauważyÅ‚by ich. ZakieÅ‚kowaÅ‚a w nim nadzieja. Praca wy­
konana przez jego ludzi zaczynaÅ‚a już przynosić owoce, po­
wstaÅ‚a szansa, by przeciÄ…gnąć HelenÄ™ i caÅ‚Ä… wyspÄ™ na stro­
nÄ™ Rzymu.
Zaczęli się wspinać wąskimi schodkami wykutymi
w skale.
- Dokąd mnie prowadzisz? - zapytał, ale Helena szła
przed siebie bez słowa. - Nigdy nie znalazłbym tej drogi
bez ciebie.
W kilku miejscach ścieżka biegła po równym terenie,
potem znów zakręcała i wiodła pod górę. Niektóre odcinki
114
były bardzo strome. Tullio przez chwilę zastanawiał się, czy
można by wykorzystać tÄ™ drogÄ™ do ucieczki, odrzuciÅ‚ jed­
nak ten pomysł, gdy pokonali ostatni zakręt i znalezli się na
samym szczycie umocnień. Pod ich stopami rozciągały się
wszystkie zabudowania Å›wiÄ…tyni, a wyżej, po prawej stro­
nie, kamieniste zbocze wznosiÅ‚o siÄ™ aż do lazurowego nie­
ba. Ten widok potwierdził wcześniejsze podejrzenia Tullia.
ZwiÄ…tynia byÅ‚a doskonaÅ‚Ä… fortecÄ…, praktycznie nie do zdo­
bycia. Gdyby Kwintus mógÅ‚ to zobaczyć, z pewnoÅ›ciÄ… po­
rzuciłby wszelką myśl o ucieczce. Nic dziwnego, że sybilla
miała tak wielką władzę nad całą wyspą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl