[ Pobierz całość w formacie PDF ]

klamce, dodał: - Ale jeżeli obawiasz się tej nadchodzącej gorszej pogody, w
szopie jest mała łódka. Możemy zaraz wypłynąć.
- Jak mała?
Obrócił się. Zciskała nerwowo książkę, ale głowę trzymała dumnie
uniesioną do góry. Mimo strachu rozważała tę możliwość, a kiedy wszedł pod
prysznic, przypomniał sobie fragment rozmowy z poprzedniego wieczoru. O
dziadku, który wypłynął na ryby i już nie wrócił.
Po piętnastu minutach wyszedł ze swego pokoju z gotowymi
przeprosinami, ale jej nie zastał. Gdy wyjrzał na werandę, zauważył Susannę
przy hangarze dla łodzi. Czy sprawdzała wielkość łódki? Wściekły był na
siebie za to, że o niej wspomniał.
Po dwóch godzinach Susanny wciąż nie było. Zaczął się poważnie
niepokoić. Przecież nie zrobiła nic głupiego. Nie tylko nie lubiła łodzi, ale
napawały ją przerażeniem. Zobaczył jakiś ruch na pomoście i mignęła mu jego
biała koszula, którą zostawił rano przed jej drzwiami. Ogarnęło go mieszane
uczucie ulgi i złości. Jeżeli natychmiast nie wróci, złapie ją burza. Jak na
zawołanie niebo jęknęło i spadły pierwsze ciężkie krople. Van natychmiast
zbiegł ze schodków i ruszył w kierunku pomostu. Dobiegł do niego po kilku
minutach, kiedy lunęło. Nim wrócili do domu, oboje byli przemoknięci do
szpiku kości. Musi zażądać od niej wyjaśnień. Wyspa jest nieprzyjazna nawet
w dobrą pogodę, a w deszczu można się zgubić, poślizgnąć, upaść. Gdy zna-
lezli się pod dachem, obrócił się do niej.
- Czy ty nie masz za grosz instynktu samozachowawczego?
Zebrała mokre włosy w dłoń. Spojrzała mu w oczy.
- Myślę, że mam. Nie wzięłam łodzi.
S
R
Do diabła. Brała to pod uwagę. Na moment ogarnął go paniczny, zimny
strach. Kiedy doszedł do niej, zauważył, że nie tylko jest przemoczona, ale
drży z zimna. Otworzył drzwi, a kiedy się nie ruszyła, wepchnął ją do środka.
- Jesteś przemarznięta. - Wskazał na nieużywaną sypialnię. - Ten
prysznic jest najbliżej. Idz i zagrzej się pod nim, a ja ci przyniosę suche
ubranie.
- Pójdę do...
- Nie kłóć się, bo cię tam sam zaniosę.
Zrobił krok do przodu, ona się cofnęła. W końcu uniosła ręce,
powstrzymujÄ…c go.
- IdÄ™. PoradzÄ™ sobie.
Van nie był taki pewien. Drżącymi rękami zaczęła odpinać koszulę.
- Poradzisz sobie z guzikami?
Wchodząc do łazienki, obróciła się, i wtedy zauważył to, co mu umknęło
przedtem, kiedy był taki zdenerwowany. Deszcz przemoczył ją tak, że koszula,
opinając jej ciało, stała się przezroczysta. Zauważył koronkowy biustonosz i
kształt jej pełnych piersi. Uda napięły mu się z pożądania tak, że nie mógł się
ruszyć.
Przez głowę przemknął mu obraz, na którym rozpinał jej guziki, oglądał
cień sutka przez koronkę, czuł pod językiem jedwabistą skórę. W końcu
powoli uniósł wzrok. Ich spojrzenia się spotkały, a ona stała, dumna i
nieporuszona, i odpowiedziała na pytanie, o którym on już zapomniał.
- PoradzÄ™ sobie.
Susanna spędziła pod prysznicem tylko tyle czasu, ile potrzebowała na
zagrzanie się. Nie mogła sobie pozwolić na rozmyślanie o tym, jak on na nią
spojrzał i jak ona spojrzała na niego. Nie będzie rozmyślała o tym, jak cienki,
S
R
przemoczony materiał przylgnął do jego umięśnionych ramion, jak wyglądałby
Donovan Keane rozebrany. Nie będzie.
Zakręciła kran, ale wciąż słyszała szum wody. Dochodził zza ściany.
Zwiadomość, że tuż obok woda ogrzewa jego męskie, nagie ciało, pozbawiła ją
wszelkiej dyscypliny na kilka parnych sekund. Zaraz jednak schwyciła ręcznik,
owinęła się starannie i wpadła do nieużywanego pokoju, żeby spokojnie
przeczekać tę burzę, jaką czuło jej ciało. Stanęła jak wryta. Na łóżku leżał
kolejny zestaw suchych ubrań dla niej, niewątpliwie przygotowany przez
Vana. Zebrała je i, nasłuchując, czy on jeszcze się kąpie, wybiegła z pokoju i
dała nura na schody. Zatrzymała się dopiero, gdy bezpiecznie dotarła do swojej
sypialni. Oddychała ciężko i to wcale nie z powodu wysiłku, tylko z powodu
białego podkoszulka i bokserek, które przyciskała do piersi.
Było w tym coś szalenie intymnego, mimo że były świeżo wyprane. Miał
je na sobie, na swoim ciele. Gdyby miała cień instynktu samozachowawczego,
rzuciłaby te ciuchy w diabły, przypomniałaby sobie, że on trzyma ją tutaj jak
więznia, że nie miał prawa robić jej uwag, że się narażała. Wiedziała jednak,
jakie miał motywacje.  Czy jest w twoim życiu ktoś, dla kogo zrobiłbyś
wszystko?".
Wczoraj, po jej apelu o szacunek, pozwolił jej odejść, dzisiaj wybiegł po
nią w deszczu, żeby mieć pewność, że bezpiecznie wróci do domu, pózniej
przygotował ubranie. To wszystko, uświadomiła sobie, stanowiło większe
niebezpieczeństwo dla jej silnej woli niż wyobrażenia tych mokrych, wspaniale
rozbudowanych mięśni.
Kolejny atak silnej wichury z ulewÄ… wstrzÄ…snÄ…Å‚ domkiem, przypominajÄ…c
o grozie tego sztormu. Ubrała się szybko we własne ubrania, które już
wyschły. Mimo wcześniejszego przekonania, że zaszyje się tutaj samotnie,
S
R
wiedziała, że wyjący wiatr zmusi ją do zejścia na dół, gdzie będzie się czuła
bezpiecznie.
Nie ma sensu unikać nieuniknionego. Na dole na pewno znajdzie coś, co
zajmie jej myśli, jakieś książki czy staromodne gry planszowe. Po co się
oszukuje? Przecież Donovan jest najlepszą rozrywką i w całości potrafi zająć
jej myśli.
Zeszła na dół. Nie traciła wiele czasu na ubieranie, dawno też już
przestała walczyć ze swoimi włosami, splatała je tylko luzno. Jedynym
ustępstwem na rzecz próżności był koloryzujący błyszczyk. A jednak jemu
udało się dotrzeć do salonu jeszcze prędzej. Rozpalał już ogień w kominku i
kiedy drewno zasyczało i rozbłysło, tak samo zareagowały jej zmysły, gdy
zobaczyła profil Donovana w złotym świetle. Co takiego było w tym
mężczyznie, z taką typowo męską urodą?
Obrócił się, słysząc ją.
- Wróciłaś do swoich ubrań - zauważył, przyglądając się. Spódnica,
sweter, rajstopy, kozaki. - Mam nadzieję, że ci wygodnie.
- Niezupełnie - przyznała. - Ale dziękuję ci za twoje rzeczy. Jeżeli jutro
też tak będzie, mogą mi się jeszcze przydać.
W zamyśleniu uniosła ręce i objęła się ramionami.
- Zimno ci? - zainteresował się Donovan. - Chodz i usiądz...
- Nie, tylko ten wiatr. Nie jestem entuzjastką tłukącego się szkła.
- ZÅ‚e wspomnienia?
Skinęła głową.
- Tak, jeden z tych wyjazdów do chatki mojego dziadka. A to naprawdę
chatka: jedno pomieszczenie z ubikacją na zewnątrz. %7ładnych udogodnień. On
chciał w ten sposób zachować przynależność do swych korzeni.
- Sam wszystko osiÄ…gnÄ…Å‚?
S
R
- Tak. - Opuściła swoje miejsce przy schodach i przeszła na środek
pokoju. - Nieruchomości, budowy, inwestycje. Więc byliśmy kiedyś w chatce,
kiedy nadeszła burza, wszystko wyło, trzęsło się i olbrzymi kawał skarpy
zwalił się na ganek. Myślałam, że nie dożyję dziewiątych urodzin.
- To byłaby szkoda - powiedział ponuro. - Myślę, że urodziny w domu
Hortonów były dużą imprezą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl