[ Pobierz całość w formacie PDF ]

samochodu i otwierając przed młodą damą drzwiczki.
- Okropnie kontrastowe elementy mi siÄ™ przytrafiajÄ…
-westchnęła Dorotka, wsiadając, i potem, przez całą drogę,
omawiali już wczorajsze wydarzenia.
- Idę z tobą na ten ślub - postanowił Jacek. - Będę udawał
gościa, nie ma zakazu. Na przyjęcie już się nie będę wygłupiał,
ale zaczekam.
- Dajże spokój, to może potrwać, a ja muszę zostać do
końca.
- Nie szkodzi. Może skoczę gdzie na godzinkę, a potem
wracam i waruję. Nie podobają mi się te zawirowania dookoła
ciebie i nie życzę sobie, żeby cię dopadli. Nie wiem, o co biega,
ale w takie parszywe przypadki nie chce mi się wierzyć, więc
wolę trochę postróżować, chcesz czy nie chcesz.
- Chcieć, chcę - przyznała Dorotka. - Wczoraj się
naprawdę wystraszyłam. Dzisiaj już mi przeszło, ale chyba nie
całkiem. Ciągle łypię w górę, czy mi jaka doniczka na głowę
nie leci. Tylko czekaj, nie wariuj, rób to służbowo, za
pieniÄ…dze. Rozumiesz, bogata spadkobierczyni jestem,
wynajmuję sobie kierowcę, sam słyszałeś, że stać mnie na to.
Jacek doszedł właśnie do etapu, na którym to on
powinien obdarzać dziewczynę, a nie dziewczyna jego, ale
zachował zdrowy rozsądek i jakieś poczucie taktu.
- W porządku - zgodził się. - Jak mnie zamawiasz, to
odpłatnie, proszę cię bardzo, a jak ja sam z siebie, to nie twoja
sprawa. Stoi?
- Stoi...
Zlub wypadł dosyć śmiesznie, ale bez potknięć. Obydwoje
państwo młodzi wpatrzeni byli w usta Dorotki, nie zwracając
uwagi na urzędnika stanu cywilnego, on sam w końcu również
zaczął do niej przemawiać, niemniej jednak związek został
zawarty pomiędzy właściwymi osobami. Dorotka operowała
językami tak swobodnie, że Jacek poczuł zwiększony podziw.
Nie dość że piękna, to jeszcze umie...
Na przyjęciu w małej salce Europejskiego państwo
młodzi siedzieli razem, a Dorotka obok pana młodego.
Obydwoje, rzecz jasna, mówili do niej, pan młody zaś,
korpulentny Duńczyk w średnim wieku, dodatkowo
przyglądał się jej z takim zachwytem, że wręcz poczuła się
nieswojo. Dopiero pod koniec ślubnej przekąski ów zachwyt
został wyjaśniony.
- Nie przypuszczałem, że nosicie w Polsce taką biżuterię -
rzekł świeży małżonek. - Ma pani piękny naszyjnik, to
szmaragdy, znam się na tym. I widzę, że prawdziwe.
- Spadek po przodkach - wyjawiła Dorotka.
- Takie rzeczy chowa siÄ™ w bankowych sejfach. A pani
tak sobie nosi, w dzień... Bezpieczny kraj!
- Wszyscy myślą, że to imitacja. Tylko pan rozpoznał.
- Jestem jubilerem...
Korygować jego poglądu na bezpieczeństwo kraju
Dorotka nie zamierzała. Uważała, że niepatriotycznie byłoby
szkalować ojczyznę. Na szczęście zajęła go panna młoda i dalej
o naszyjniku ciotki Sylwii nie było już mowy.
Przekąska nie trwała długo, skończyła się przed siódmą,
Jacek czekał i Dorotka szczęśliwie wróciła do domu.
- Wejdz ze mną - poprosiła. - Będą pytały o ten ślub, a
widziałeś go przecież. I mniej się będą natrząsać, a nie mam
teraz do nich cierpliwości. I każą mi jeść obiad, po tym
przyjęciu nie dam rady, po cichu liczę na to, że mnie
uratujesz. Ciotka Sylwia naprawdÄ™ dobrze gotuje.
- Zauważyłem - mruknął Jacek i przyjął zaproszenie bez
żadnych złych przeczuć.
Jako pierwszą, Bieżan złapał siostrę Marcinka, która
odebrała dziecko z przedszkola i wróciła do domu dość
wcześnie, parę minut po czwartej. Zamierzała wykończyć
przygotowany już obiad na piątą, kiedy wracał z pracy jej
mąż.
Bieżan od razu zorientował się, że przeszkadza, bo z
kuchni dobiegało pyrkotanie w garnkach i skwierczenie na
patelni, a koniecznie chciał rozmawiać po przyjacielsku.
Zaproponował zatem pogawędkę kuchenną i nawet
zaoferował pomoc.
- A proszę - zgodziła się bez namysłu pani Pruchniako-
wa. - Pan obierze pomidory, już sparzyłam, umie pan
chyba...? I cebulę. Potem pokroję, a teraz tylko budyń
zamieszam i będzie wszystko.
Bieżan umiał obrać zarówno pomidory, jak i cebulę.
Potrafił je nawet pokroić, ale nie chciał popadać w przesadę.
- Pani brat był świadkiem scen, które wchodzą w skład
naszego dochodzenia - powiedział konfidencjonalnie,
wrzucając kawałki skórek do torby śmieciowej. - Rozmawiał z
paniÄ… o tych wydarzeniach, prawda?
- A co? - zainteresowała się siostra Marcinka, jednym
okiem patrząca na mleko w garnku, a drugim na Bieżana.
-Myśli pan, że do pana coś nakłamał? Od razu panu powiem,
że to niemożliwe, on do tego niezdatny. Za głupi.
- Powiedziałbym, że wysoce prawdomówny. Nie,
kłamstwa nie wchodzą w rachubę. Rzecz w tym, że, jak pani
Å‚atwo sama zgadnie, dochodzenie wymaga dyskrecji. MuszÄ™,
niestety, wiedzieć, co się rozeszło i jak szeroko, opowiadał pani
o wszystkim podobno nie w cztery oczy, tylko przy świadkach.
- Przy jakich świadkach?
- Rodzina, znajomi...
- Rodzinę niech pan od razu do archiwum odłoży, nikt nie
zwracał uwagi, chyba że Kacper, nasz najmłodszy brat... Nie,
Kacper też odpada, miał słuchawki na uszach. Znajomych nie
było, bo matka akurat... A...! Ma pan na myśli u mnie?
Owszem, sąsiadka była, to moja przyjaciółka.
- A pani sama?
- Co ja sama?
- Komuś pani o tym mówiła?
Siostra Marcinka dmuchnęła na mleko, błyskawicznym
gestem przykręciła gaz i równiutką strużką wsypała budyń,
energicznie mieszając. Zwiększyła płomień i mieszała nadal,
wolniej i z uwagÄ….
- Ja nie. Zmieszne to nawet było dosyć i takie jakieś
egzotyczne, ale nawet nie miałam kiedy i komu mówić.
Mężowi, owszem, ale nie obchodziło go. W pracy, ja pracuję w
laboratorium analitycznym, akurat mieliśmy wyjątkowo dużo
roboty, a ja nie mogę zostawać po godzinach ze względu na
dziecko, więc musiałam się zmieścić. Nosa wytrzeć nie miałam
czasu, dobrze, że nie mam kataru. Gdzie mi było do gadania...
No, już.
Zgasiła gaz pod budyniem i zaczęła przelewać gęstą masę
do małych miseczek. Bieżan skończył z pomidorami i wziął się
za cebulę. Po całych latach różnych doświadczeń i kontaktów
z ludzmi, po tysiącach zadawanych pytań i otrzymywanych
odpowiedzi, wyczuwał już bezbłędnie stosunek rozmówcy do
tematu. Ostrożność, niechęć, fałszywą szczerość i serdeczność,
obłudę, strach, pozorną gorliwość, wrogość i opór, złośliwą
chęć wprowadzenia go w błąd... Na dobrą sprawę wszystko.
Tutaj czuł najdoskonalszą obojętność i zwyczajną, dość
życzliwą uprzejmość. Pomidory obrał, przed cebulą się nie
wzdragał... Został zaakceptowany.
- A ta sąsiadka, która też słuchała...?
- Weronika? Ją to bawiło. Ona była w Stanach i znała
Amerykanów, pękała ze śmiechu, jak Marcinek opowiadał.
Głównie dopytywała się, czy widział jej kapelusze, tej babci.
Podobno niesamowite noszÄ….
- Mówiła o tym komuś?
- A skąd ja mam to wiedzieć? Może i mówiła, ale ona też
pracuje, nie zajmuje się plotkami. Chyba że w pracy... Nie
wiem.
- Powinienem ją zapytać - westchnął Bieżan i odłożył
obranÄ… cebulÄ™. - Ta jedna wystarczy...? Jak ona siÄ™ nazywa?
- Do sałatki trzeba kroić cebulę w drobną kosteczkę
-pouczyła go pani Pruchniakowa, przystępując do
wymienionej czynności. - Sam smak przechodzi i jest
nieszkodliwa. Weronika Bańkowicz, nie, teraz chyba inaczej.
Bańkowicz była z pierwszego męża, wtedy się poznałyśmy,
jako młode dziewczyny, ten mąż po roku zginął w katastrofie
samochodowej, sam był winien... A potem spotkałyśmy się
znów jako sąsiadki, okazało się, że ona tu mieszka, chyba
drugi raz wyszła za mąż, ale nie jestem pewna, może żyją
tylko tak sobie. Jeśli wzięli ślub, to niedawno... Zresztą, nie
wiem, jakoś mowy o tym nie było. Więc może wyszła. Tu
mieszka.
- Gdzie dokładnie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl