[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyjdzie za Peadera, to może...
Posuwali się powoli naprzód, do przepaści na skraju wyspy. Isabel nie miała nawet
pewności, czy Sean pamięta wypadek. Na pewno nie był na tamtym miejscu od lat, ale siostra,
choć nie potrafiła wytłumaczyć czemu, właśnie tego ranka poczuła, że po prostu muszą się tam
oboje wybrać. Mewy wylatywały spod brzegu urwiska i wybuchały chrapliwym śmiechem nad
głową Isabel, która z coraz większym trudem przepychała wózek po kamieniach. Chmury
strzępiły niebo, a wiatr nadawał powietrzu szklistość. Ptaki szybowały wysoko, opadały i znów
wznosiły się cudownymi łukami, jakby latały po niewidzialnych szlakach Bożego serca.
Zdyszana i zarumieniona z wysiłku, Isabel zablokowała hamulce wózka i usiadła na skałach.
Wstrząsnęła głową, uwalniając usta od zatykających je włosów, i spojrzała na brata.
 Wiesz, gdzie jesteśmy?  spytała.  Przyszliśmy tutaj tamtego dnia po szkole.  Popatrzyła
na morze.  I wtedy właśnie wszystko zaczęło się psuć.
Sean przekrzywił się na jedną stronę w wózku i utkwił wzrok w dalekim horyzoncie.
 Od tamtej pory było mi zle. Tak jak tobie. Pragnę tylko jednego, żebyś wyzdrowiał. %7łebyś
wstał i powiedział  sie masz, dziewczyno albo coś w tym rodzaju. Poszlibyśmy do domu,
opowiedziałabym ci o Peaderze, a ty byś mi pomógł. Wiem, że tak.
Słowa uleciały z wiatrem. Siedząc na skale, Isabel raptem uświadomiła sobie, że przyszła tu
z nadzieją na cud. Na to właśnie czekała, czekała na chwilę, kiedy Bóg znowu będzie przechodził
koło urwiska i jednym skinieniem uzdrowi Seana. Wówczas jej pęknięty świat zrósłby się, a
małżeństwo z Peaderem stałoby się słodkim rajem, jaki sobie wymarzyła. To byłby znak, na
który czekała.
 Poprosił mnie o rękę  powiedziała.  Wiem, że o tym wiesz. Mama myśli, że właśnie
dlatego gorzej się poczułeś.
Czy to prawda, Sean? Ja wcale nie wiem, czy za niego wyjdę. Jeszcze się nie zdecydowałam.
Czasem go kocham, a czasem nie. Chyba więc nie powinnam za niego wychodzić. Jak uważasz?
Sean ani drgnął, więc Isabel już nic więcej nie mówiła, tylko przeczekiwała płynący wolno
poranek i wypatrywała na niezmiennym zachodnim horyzoncie jakiegoś znaku zbliżającego się
Boga. Od czasu gdy opuściła wyspę, przestała chodzić do kościoła i nie odmawiała
zwyczajowych modlitw. Nadal wierzyła, że Bóg jest gdzieś tam, w niezbadanych przestworzach
nieba, i być może w tej chwili nawiedza życie jakiegoś nic nie podejrzewającego, niewinnego
człowieka. Przesądność w równym stopniu co wiara kazała jej trwać na skraju urwiska w nadziei
na jakiś znak, na coś, co rozwiąże zagmatwany węzeł życia. Minęła jedna godzina. Potem druga.
Zrobiło im się zimno. Nawet mewy dały za wygraną i odleciały. Zrób coś, zrób coś, zrób, błagała
w duchu Isabel, zanosząc nieme wołanie pod niebiosa, żeby się rozwarły i spuściły łaskę. Zrób
coś, zrób.
Nic nie nadeszło prócz popołudnia, głodu i duchów rozpaczy. Sean nie wydawał żadnego
dzwięku i siedział bez ruchu, z oczami utkwionymi w pustkę z takim zachwytem, jakby otaczały
go anioły.
7
Isabel dała Bogu szansę. Po południu wróciła do domu, ciągnąc Seana na wózku z tyłu, i
poprzysięgła sobie, że jeżeli na drugi dzień będzie ładnie, to znów zawiezie go w to samo
miejsce.
Tak też zrobiła.
Odprawiała jakby obrzęd czuwania i przez tydzień pobytu w domu codziennie rano opatulała
Seana kocem i wypychała wózek przez drzwi. Matka patrzyła na to, domyślała się wszystkiego i
w milczeniu bolała nad rozpaczliwą miłością i nadzieją, które paliły serce córki. Widziała w tym
fragment nieszczęsnej zagadki życia, nieprzeniknionej tajemnicy: dlaczego jest to, co jest, i
dlaczego staramy się dopasowywać i łączyć wydarzenia tak, by splotły się w cienką tkaninę
sensu. Bez słowa wsuwała pod koc paczuszkę z herbatnikami, rozumiejąc, że Isabel robi to, co
musi, a tkwiące w człowieku pragnienie, żeby kogoś uleczyć, jest silniejsze od ognia.
Odprowadzała oboje błogosławiącym spojrzeniem, klękała przy kuchni i odmawiała modlitwę.
Kiedy Isabel i Sean mijali szkołę, Muiris zadał uczniom ćwiczenie i zaczął wyglądać przez
okno. Patrzył na swoje dzieci z rozdartym sercem, samemu odczuwając żałosną nadzieję Isabel
równie mocno jak przed laty, gdy wypadek syna zdruzgotał mu życie. Ile on się wtedy naklęczał,
błagając o zmiłowanie. Teraz ból był nawet większy, bo Muiris wiedział, że pragnienia Isabel są
płonne, modlitwy na nic się nie zdadzą, a czuwanie nad urwiskiem żłobi co dzień nową rysę w jej
niewinnym sercu. Ze względu więc na nią, w równym stopniu co na Seana, pragnął odmiany na
lepsze i kiedy córka z synem oddalili się, prowadził lekcje nieobecny duchem, układając w
myślach modlitwę o to, żeby on sam padł martwy, a jego syn ozdrawiał i stanął na nogach.
Uczniowie skończyli ćwiczenia, a nauczyciel wciąż bujał w obłokach. Zaczęli więc mazać
ławki i strzelać poplamionymi atramentem papierowymi kulkami. Niektóre z cichym pac! trafiały
w wiszący z tyłu klasy obraz, który Isabel zatytułowała  Skarb  wspaniałe zgiełkliwe morze w
drewnianej ramie, namalowane przez Williama Coughlana.
W klasie zapanował niezły rwetes i Muiris był zmuszony oderwać się od rozmyślań o synu i
córce. Zmignął spojrzeniem jak batem i kiedy głowy pochyliły się potulnie, zaczął rozważać
rozmaite układy z Bogiem. Dzień dłużył się, chmury powoli zbijały się w grozną masę, a morze
kłębiło się bez końca. Nie było od tego ucieczki i w takich chwilach, myślał Muiris, o wiele
gorzej jest żyć na małej wysepce. Otaczające ją ze wszystkich stron morze było jakby
niespokojnym, niezgłębionym sercem %7łycia, a pytania, które zadawał, wpadały weń jak
kamienie. Zapragnął, by przed oczami roztoczył mu się inny widok, i nagle kazał uczniom
odłożyć pióra i wysłuchać opowieści o Mojżeszu i Morzu Czerwonym. Zaczął opowiadać 
mimo że starsi uczniowie już raz słyszeli tę historię  i w mgnieniu oka wyobraził sobie, jak
morze między ich wysepką a lądem rozdziela się, wyobraził sobie tamtą biblijną potrzebę i
modlitwę, która rozcięła wody jak nóż; miał przed oczami Isabel i Seana na szczycie urwiska,
wózek lśniący w świetle wietrznego dnia, Isabel błagającą o jakiś znak, a potem ta zapierająca
dech, podniosła chwila,  pomyślcie tylko  rzekł  pomyślcie tylko  powtórzył, nachylając się
nad katedrą, i zamaszystym ruchem wskazał otaczający ich życie Atlantyk, trzymając rękę tak, że
Cronin i O Flaherty wstali z miejsc i wyjrzeli wyczekujÄ…co przez okno.
 I w tym momencie  skrzywił się na ogrom wiary, jakiego to wymagało  gdy wszystko
obróciło się przeciwko nim, gdy ogarnęła ich czarna rozpacz, a świat zdawał się bezbożnym
padołem, na którym mogło dojść już tylko do straszliwego rozlewu krwi, właśnie wtedy, chłopcy
i dziewczynki, morze się rozstąpiło i zostali uratowani.
Wcześniej zakończył lekcje i został sam w pustym budynku, słuchając oddalających się
okrzyków podekscytowanych dzieci i patrząc na ciemniejące szare morze. Popołudnie było
chłodniejsze niż poprzedniego dnia, a mimo to nie widział jeszcze Isabel i Seana wracających
znad urwiska. Siedział na swoim miejscu i czuł, jak ogarnia go bezrozumny strach, że stało się
coś okropnego. Miał pod oknem zamykaną na klucz szafkę. Podszedł teraz do niej, wyjął butelkę
i nalał sobie kieliszeczek whiskey. Wypił, stojąc koło obrazu, który przypominał mu o miłości
żony, i starał się opanować strach. Dlaczego wciąż spodziewam się jakiejś tragedii?  zapytał
siebie w duchu. Nie potrafił uściślić, skąd brały się te złe przeczucia, ani ich nazwać, a whiskey [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl