[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pierwszym kilometrze pożałował swojej brawury.
Roland czekał na nich u wylotu drogi, jakby intuicja podpowiedziała mu, że przyjaciel
zmęczy się długą drogą. Na jego widok Max zatrzymał się, żeby siostra mogła zejść z roweru.
Usiłował wyrównać oddech, rozmasowując jednocześnie zdrętwiałe mięśnie.
- Wyglądasz, jakbyś się skurczył o jakieś pięć centymetrów - powiedział Roland.
Max uznał, że szkoda mu sił na odpowiadanie na zaczepki. Alicja tymczasem bez
słowa wsiadła na rower Rolanda. Chłopak, nie ociągając się, ruszył przed siebie. Max
odczekał chwilę, po czym nacisnął na pedały i pojechał pod górę za przyjacielem. Wiedział
już, na co przeznaczy swoją pierwszą pensję - kupi sobie motocykl.
* * *
Niewielka jadalnia domku latarnika, ze ścianami i podłogą z ciemnego drewna,
pachniała świeżo parzoną kawą i fajkowym tytoniem. Właściwie pozbawiona była ozdób -
poza nielicznymi żeglarskimi przyrządami, których Max nie zdołał zidentyfikować.
Znajdowały się tam potężna biblioteka, piecyk, w którym paliło się drewnem, i stół przykryty
ciemnym aksamitem. Jedynym luksusem, na jaki pozwolił sobie Victor Kray, były stare fotele
z wyblakłej skóry.
Roland wskazał przyjaciołom fotele, sam zaś usiadł między nimi na drewnianym
krześle. Czekali tak może pięć minut, prawie nie rozmawiając. Z piętra dochodziły ich kroki
dziadka Rolanda.
W końcu leciwy latarnik ukazał się w drzwiach. Max wyobrażał go sobie zupełnie
inaczej. Victor Kray był mężczyzną średniego wzrostu, o jasnej cerze i gęstej srebrnej
czuprynie; jego twarz nie zdradzała prawdziwego wieku.
Jego zielone przenikliwe oczy zlustrowały niespiesznie dwoje nowych przyjaciół
wnuka, jakby tropiły ich myśli. Max, nie mogąc znieść tego drążącego spojrzenia, uśmiechnął
się nerwowo. Victor Kray odwzajemnił uśmiech.
- Jesteście pierwszymi gośćmi, których przyjmuję od wielu lat - odezwał się latarnik,
zasiadłszy w jednym z foteli. - Musicie mi wybaczyć brak towarzyskiego obycia. Zresztą,
kiedy ja byłem mały, uważałem, że cała ta etykieta i kurtuazja to zawracanie głowy. I myślę
tak nadal.
- Nie jesteśmy już mali, dziadku - zaprotestował Roland.
- Dla mnie mali są wszyscy młodsi ode mnie - odparł Victor Kray. - Więc ty jesteś
Alicja. A ty Max. Nie trzeba być geniuszem, żeby się tego domyślić, co?
Alicja uśmiechnęła się ciepło. Poznała go dopiero przed chwilą, ale jego ironiczny ton
już zdążył przypaść jej do gustu. Max tymczasem przyglądał się uważnie twarzy leciwego
latarnika, starając wyobrazić go sobie zamkniętego przez lata w tej latarni - jedynego
strażnika sekretu  Orfeusza .
- Wyobrażam sobie, co może teraz kłębić się w waszych głowach - powiedział Victor
Kray. - Zastanawiacie się pewnie, czy to, co widzieliście, a może zdawało się wam, że
widzieliście, w ciągu ostatnich dni, naprawdę się zdarzyło. W gruncie rzeczy miałem
nadzieję, że nie będę musiał rozmawiać na ten temat z nikim, nawet z Rolandem. Ale w życiu
nie zawsze dzieje siÄ™ tak, jak chcemy.
Nikt się nie odezwał.
- No dobrze. Do rzeczy. Najpierw musicie powiedzieć mi wszystko, co wiecie. I jeśli
mówię wszystko, to wszystko. Z najdrobniejszymi szczegółami, choćby wydawały się wam
nie wiem jak błahe. Zrozumiano?
Max popatrzył na siostrę i przyjaciela.
- To może ja zacznę?
Alicja i Roland przytaknęli. Victor Kray dał mu znak, by rozpoczął swoją opowieść.
* * *
Przez następne pół godziny Max opowiadał ostatnie wydarzenia ze wszystkimi
szczegółami, jakie zdołał sobie przypomnieć. Stary latarnik słuchał go w skupieniu i wbrew
oczekiwaniom Maxa wydawał się wierzyć każdemu jego słowu. Nie wyglądał też wcale na
zdziwionego.
Kiedy Max skończył, Victor Kray sięgnął po fajkę i zaczął nabijać ją z całym
ceremoniałem.
- Niezle - mruknął pod nosem. - Całkiem niezle.
Wreszcie zapalił fajkę i chmura pachnącego słodko dymu zasnuła jadalnię. Victor
Kray, rozkoszując się pierwszym szczypiącym haustem, rozsiadł się w fotelu. Pózniej, patrząc
po kolei w oczy każdemu z trojga przyjaciół, zaczął mówić...
* * *
- Jesienią skończę siedemdziesiąt dwa lata i chociaż mogę się pocieszać, że nie
wyglądam na swój wiek, każdy rok ciąży mi na ramionach jak głaz. Dopiero z upływem lat
zaczyna się dostrzegać pewne rzeczy. Teraz wiem na przykład, że życie dzieli się zasadniczo
na trzy etapy. Najpierw człowiek nawet nie myśli o tym, że się zestarzeje, że czas płynie i że
od pierwszej chwili, od samych narodzin, zmierzamy do wiadomego końca. Kiedy mija
pierwsza młodość, wkraczamy w drugi okres i uświadamiamy sobie, jak kruche jest nasze
życie. To, co z początku jest tylko bliżej nieokreślonym niepokojem, przybiera na sile, stając
się wreszcie morzem wątpliwości i pytań, które towarzyszą nam przez resztę dni. I w końcu u
kresu życia rozpoczyna się trzeci etap, okres pogodzenia się z rzeczywistością. Wówczas nie
pozostaje nam nic innego, jak tylko zaakceptować naszą kondycję i czekać. Poznałem wiele
osób, które ugrzęzły w którymś z tych stadiów i nigdy nie zdołały przejść do następnego. To
tragiczne, możecie mi wierzyć.
Victor Kray przerwał, sprawdzając, czy słuchają go z należytą uwagą. Chociaż tak
było, z ich wzroku wyczytał, że nie do końca wiedzą, o czym właściwie mówi. Zamilkł na
chwilę, zaciągnął się fajką i uśmiechnął do swojej kameralnej publiczności.
- Każdy z nas musi się nauczyć podążać samotnie tą drogą do końca, prosząc Boga, by
nie pozwolił mu z niej zboczyć. Gdybyśmy byli zdolni zrozumieć tę prostą prawdę już na
początku życia, nie musielibyśmy przeżywać wielu niedoli i nieszczęść tego świata. Ale, i jest
to jeden z największych paradoksów, dostępujemy tej łaski dopiero wtedy, gdy jest już za
pózno. Koniec wykładu.
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego wam to wszystko mówię. Otóż dlatego, że
czasem, niezwykle rzadko, może raz na milion, trafia się ktoś bardzo młody, kto pojmuje, że
życie jest drogą, z której nie ma powrotu, i uznaje, że to gra nie dla niego. To tak, jak
oszukiwać w grze, która się nie podoba. W większości przypadków szybko zostaje się
zdemaskowanym i zabawa skończona. Ale od czasu do czasu kanciarzowi się udaje. A jeśli w
grze chodzi nie o kości ani karty, lecz o życie i śmierć, nasz oszust może być naprawdę
bardzo niebezpieczny.
Wiele lat temu, kiedy byłem w waszym wieku, los postawił na mej drodze jednego z
największych oszustów, jakich nosiła ziemia. Nigdy nie dowiedziałem się, jak się naprawdę
nazywał. W ubogiej dzielnicy, w której mieszkałem, wszyscy mówili o nim Kain. Nazywano
go Księciem Mgły, gdyż, jak niosła wieść, zawsze wynurzał się spośród gęstej mgły
spowijającej nocą ciemne zaułki, by przed nastaniem świtu ponownie rozpłynąć się w mroku.
Kain był przystojnym młodzieńcem; jego pochodzenie pozostawało dla wszystkich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl