[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pustego w próżne -- w akcji spontanicznej. Obserwujcie go ogarniętego pierwotną gwałtownością. Zwróćcie
uwagę, dla kontrastu, na wypieszczone wnętrze, które stanowi tło dla tej trąby powietrznej: pokój zachowujący
jeszcze wystrój póznej Regencji, urządzany ze smakiem przez trzydzieści lat odpowiednio dobieranymi
przedmiotami: stara porcelana, skórzane oprawy, ryciny Cruickshanka. Prawdziwe muzeum. Zwróćcie uwagę na
wazę w stylu Chelsea na stoliku w stylu Sheraton, która potrącona przez kanapę, potrąconą z kolei w wyniku tej
rozpaczliwej szarpaniny, spada ze swego poczesnego miejsca i rozbija się w drobny mak na podłodze. Zwróćcie
też uwagę na złotego spaniela, który podniósłszy się ze swego ulubionego miejsca drzemki w kącie kuchni,
wpada do pokoju i dołącza się jazgotliwym ujadaniem do ogólnej kakofonii wrzasków, niemowlęcego
zawodzenia i podzwaniania antyków.
%7łona ciągnie. Mąż ciągnie. Kocyki dziecka się odwijają. Pies szczeka, chcąc przyłączyć się do zabawy.
Twarz żony się kurczy, podobnie jak twarzyczka dziecka. Mąż ciągnąc nie może pozbyć się uczucia, że odrywa
część żony. Wyszarpuje z niej życie.
I być może tak jest. Gdyż zmuszona w końcu oddać dziecko w jego silniejsze ręce, żona załamuje się, pada
na kanapę, chowa twarz w poduszki na siedzeniu, szlocha, odwraca głowę, sięga jedną ręką, zawodzi: -- To moje
dziecko, to moje dziecko...
Na co mąż, występujący już nie w roli zadziwionego pasterza, ale bezlitosnego Heroda, łapie się na refleksji: --
Cóż, przypuśćmy, tylko przypuśćmy ...
Trzyma dziecko. Bezmyślnie, instynktownie kładzie kojąco rękę na jego czole. Sz-sz-sz ... Trzyma dziecko, ale
chce trzymać żonę. Nie może trzymać żony i dziecka równocześnie. Jeśli jednak zostawi dziecko, żeby objąć
żonę, żona może dziecko pochwycić.
Podchodzi bliżej. Kładzie dziecko na wysuwanym blacie sekretarzyka z różanego drzewa, poza zasięgiem tak
żony, jak ujadającego psa. Siada na kanapie, podnosi żonę, ściska ją w objęciach, zaczyna mówić rzeczy
przedziwne:
-- Ty jesteÅ› moim dzieckiem. Ty jesteÅ› moim dzieckiem...
Możecie sobie to wyobrazić, dzieci? Wasz uczony i roztropny Cricky wypowiadający coś podobnego? Ale
przyjrzyjcie się bliżej, dzieci, wasz Cricky płacze.
Kołysze ją, to swoje dziecko, tę dawną opiekunkę swoich przedłużonych dni szkolnych.
-- Mary, wyjaśnij ...
Złoty spaniel, pozostawiony na boku, ociera głowę o kanapę, szczeka, warczy. Wasz nauczyciel historii
wymierza mu mocnego, nagłego, okrutnego kopniaka.
-- Jak? Dlaczego? Dlaczego?
-- Bóg mi kazał. Bóg ...
Ale Bóg nie przemawia już więcej. Nie wiedziałaś o tym, Mary? Dawno przestał mówić. Nawet już nie patrzy
stamtąd z góry, z nieba. Wyrośliśmy i już Go nie potrzebujemy, naszego Ojca w Niebiesiech. Sami sobie
potrafimy dać radę. Pozwolił nam robić ze światem, co nam się podoba. W Greenwich, pośród rozległego
miasta, gdzie kiedyś wybudowano obserwatorium właśnie po to, aby patrzeć na Boga, nawet się nie dojrzy w
nocy przez poświatę ulicznych latarni zawieszonych przez Boga gwiazd.
Bóg jest dla prostych, zacofanych ludzi w zapomnianych od Boga miejscach.
-- Mary, czyje to dziecko?
-- Powiedziałam ci.
-- Skąd je wzięłaś?
(Nie przestając kołysać, podczas gdy stłuczona porcelana
zaśmieca podłogę, podczas gdy na kominku zegar podróżny | wybija wpół do piątej, podczas gdy pies skamle z
rozwaloną J żuchwą, a dziecko zawodzi i wierci się niebezpiecznie na sekretarzyku.)
-- On mi kazał ...
-- Mary.
-- Już dobrze, dobrze. Zabrałam go z supermarketu. Zabrałam go z supermarketu w Lewisham.
36
O niczym
Nie przepraszaj, Price. Chociaż lepiej wypijmy i chodzmy. Mimo wszystko pijaństwo nie pomaga, co?
Wiem, co czujesz. Tak, koniec świata jest znowu w planie -- może tym razem rzeczywiście nastąpi. Ale uczucie
nie jest nowe. Znali je saksońscy pustelnicy. Znali je ci, którzy wznosili piramidy, aby dowieść, że jest
fałszywe. Mój ojciec poznał je w błotach pod Ypres. Znał je mój dziadek i ugasił samobójczym piwem. Znała je
Mary... £>tare jak Å›wiat uczucie, że wszystko w sumie może j siÄ™ sprowadzać do niczegoj
37
Le Jour de Gras
Gilotyny syczą na Place de la Revolution. Syczą już od i miesięcy i będą syczały przez parę następnych.
Kto uciszy ten syk? Kto pohamuje ich nie nasycony apetyt? I kto sprawi, że z twarzy w tłumie, który patrzy,
oblizuje wargi, szydzi i wiwa- j tuje, zniknie głodny wyraz? Tak, dzieci, ten fakt z Rewolucji Francuskiej znany
jest każdemu uczniowi. %7łe najważniejsze I były gilotyny. Dzięki temu nawet najbardziej znudzony i obojętny
chłopak zaczyna trochę interesować się Historią. Dzięk'
sykowi spadającego ostrza. A tak, stare szczerbate babska naprawdę siedziały pod gilotyną, robiąc na drutach, a
tak, zanotowano kilka przypadków wicia się, kopania --- wywracania oczami, poruszania wargami, krzyku, już
po tym, jak głowa oddzieliła się od ciała.
Chcecie popatrzeć, dzieci? Nie rzucić okiem raz, żeby zobaczyć, jak to wygląda, ale patrzeć wciąż i wciąż,
całymi miesiącami? Chcecie popatrzeć, jak rośnie stos głów w koszach? Czy już zaczyna wam się robić
niedobrze? Czy zaczynacie dochodzić do wniosku, że historia staje się nonsensem z powodu tego ssania w
żołądku, tego mrowienia w czubkach palców, tego zawrotu głowy i podcięcia kolan? To się nazywa terror,
dzieci. Uczucie, że wszystko jest niczym. Oto wasz przedmiot, wasza dzisiejsza lekcja.
Czy też wolicie odwrócić się plecami i odejść? Może zostawimy gilotyny, niech sobie funkcjonują bez nas,
może zostawimy historię jej własnemu losowi, a wy zamiast tego może byście jednak woleli bajkę?
Pozwólcie mi więc opowiedzieć (mam nadzieję, że nie będzie wam się kojarzył z tym strasznym sykiem w
oddali)
38
O wschodnim wietrze
Rodzi się na Morzu Arktycznym, na północ od Syberii. Przekrada się za północnym krańcem Uralu, pędzi
bez opamiętania przez Nizinę Północnoeuropejską i Fińską, ponownie zwiera szeregi na Bałtyku, próbuje uciąć
szyję Danii, po czym (jeśli do tego czasu stępił nieco swoją scytyjską ostrość, przywróciły mu ją fale Morza
Północnego) atakuje wschodnie wybrzeże Anglii. Niektórzy mówią nawet, że Zatoka Wash, ta otwarta rana w
grzbiecie Wielkiej Brytanii, nie jest dziełem przypływów, rzek i geologii, ale pierwszym ukąszeniem
wschodniego wiatru, wbijającego wyostrzone na krach lodowych kły w bezbronną linię brzegu.
16 -- Kraina Wód
*
Wschodni wiatr wiał szczególnie przejmująco w styczniu 1937 roku. A przynosił ze sobą nie tylko oddech
Arktyki i połowy zamarzniętej Europy, lecz także influencę, zwaną przez tych, którzy uważali się za [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl