[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drabinki sznurowej  to właśnie jej linę trzymał w ręku  skoczył więc pierwszy w górę.
Udało mu się schwycić zerwaną linę. Ale na drabince nie łatwo mu się było utrzymać:
miotająca się nieustannie gruba belka rei starała się go strącić przy każdym przechyleniu
zataczajÄ…cej siÄ™ barki.
Ktoś chciał przejść obok niego po wąskiej drabince do miejsca awarii, usunął się więc
na bok, by dać mu drogę. Okazało się to jednak niemożliwe.
 Trzymajcie się mocno!  krzyknął mężczyzna używając jego ramienia zamiast
szczebla drabinki.
Po głosie poznał White a; wytężył wszystkie siły, by utrzymać na ramieniu te sto
pięćdziesiąt funtów żywej wagi. Gdy White zniknął w ciemnościach, Dick znowu podjął
walkę z reją: końcem kurczowo trzymanej w rękach liny starał się przywiązać ją do drabinki.
I to także się nie powiodło  reja była zbyt ciężka i nieuchwytna, a lina nieustannie ściągała
go w dół, tak że z trudem utrzymywał równowagę. Nagle White zawołał coś z góry. Po chwili
dopiero zorientował się, że musi wraz z liną dotrzeć do niego. Mimo wszelkich wysiłków
ostra lina wymykała się z zaciśniętej pięści, kalecząc dłonie. Zdarta skóra sprawiała
straszliwy ból; już miał zamiar pozbyć się tej zabójczej liny, gdy nagle przyszło mu na myśl
założyć ją za pasek i mocno zawiązać  może się nie wymknie.
Udało się, pasek wytrzymał. Nareszcie miał wolne ręce. Nie zważając na ból schwycił się
mocno szczebla i ruszył za Whitem, który tymczasem przygotował na maszcie odpowiednie
umocnienia. Mimo iż ciężka reja całym swym ciężarem ściągała go w dół, chłopak zgięty
wpół dotarł wreszcie do White a. Wspólnymi siłami udało im się jakoś umocować reję.
Tymczasem marynarze na dole zrefowali odpowiednio żagiel.  Alas aż po burty niemal
pełna wody wyprostowała się z trudem pod zrefowanym, powtórnie ustawionym żaglem.
Załoga pospiesznie wyczerpywała wodę z łodzi.
Dick pewien, że praca na górze trwała z godzinę, ogromnie się zdziwił, gdy Harry
wyjaśnił mu, że od chwili awarii do powtórnego postawienia żagla upłynęło zaledwie dziesięć
minut.
Wypadek z żaglem nie miał poważniejszych następstw: Dick pokaleczył ręce, paru ludzi
z załogi za dzikie harce barki zapłaciło guzami i skaleczeniami, z których najpoważniejsze
było złamane żebro Freda Harpera. Sczęściem nikt nie zatonął  morze porwało tylko jedną
baryłkę wody i skrzynię sucharów.
 Zwietnie wybrnęliśmy z tej historii!  cieszył się Harry.
 No, myślę!  potwierdził Dick. Jako marynarz wiedział znacznie lepiej od przyjaciela,
jak blisko byli śmierci.  Miał szef rację mówiąc, że już ktoś się postara o zmianę
oporządzenia barki. Nawet ten chyba, kto ją budował, nie poznałby jej dzisiaj!
Okazało się pózniej, że w twierdzeniu tym było sporo przesady, na razie jednak nikt tego
nie mógł przewidzieć.
Dick gwarząc z Harrym o przebytym niebezpieczeństwie opatrywał okaleczone dłonie.
Równocześnie Brent rozpoczął przy sterze naradę z Whitem. Doświadczony marynarz
twierdził, że dotarli już do czterdziestomilowej bramy wodnej, otwierającej między wyspami
Roti i Sawu wyjście na morze Sawu. Pogoda była wyśmienita dla przeprowadzenia ich
planów: wprawdzie wiatr zmniejszył się nieco, lecz mimo to barka pod zrefowanym żaglem
płynęła z szybkością co najmniej dwunastu mil, jak na oko obliczał White. Na zasnutym
chmurami niebie nie było księżyca, morze po niedawnej burzy falowało jeszcze mocno, kto
więc nie musiał koniecznie wypływać, na pewno tkwił w porcie. Zdaniem White a nie było
powodu obawiać się japońskich okrętów strażniczych  zresztą jeszcze przed świtem barka
będzie już daleko na morzu Sawu, którego brzegi tworzą wielkie wyspy Sumba, Flores
i Timor.
 Jak pan sądzi, czy uda nam się jeszcze w ciągu nocy dotrzeć do cieśniny Sumba? 
spytał Brent.
 Do cieśniny Sumba?...  w głosie White a zabrzmiało nietajone zdumienie.  Tam
pan chce płynąć? Ależ tam wszędzie roi się od Japończyków!
 Nie tylko chcę, ale i muszę!  odparł krótko Brent.
 Przed świtem wykluczone. To najmniej jeszcze sto mil drogi, a przy takim wietrze
trzeba liczyć osiem do dziesięciu godzin. Będziemy tam około południa... o ile w ogóle
dopłyniemy...
Brent wydobył z nieprzemakalnej torby mapę i poprosił White a, by mu poświecił.
Chwilę studiowali ją obaj, potem zdecydowali trzymać się północnych brzegów wyspy
Sumba, gdzie zgodnie z mapą, na przestrzeni przeszło stu mil  od przylądka Tapi aż
po osadę Waingapu  była jedna tylko wioska Melolo. Wybrzeża, przeważnie gęsto pokryte
lasem, tworzyły tu stromo opadające w morze urwiska. Zdawało się mało prawdopodobne, by
Japończycy na tak niedostępnym terenie utrzymywali jakieś większe posterunki.
Wstawał pochmurny, szary dzień  nad mocno jeszcze wzburzonym morzem snuła się
lekka mgła. W odległości jakichś dziesięciu mil od barki, po lewej stronie, ukazał się brzeg.
Był to niezaprzeczony dowód wielkiego kunsztu marynarskiego White a  utrzymał
wyznaczony kurs podczas burzliwej nocy tylko z pomocą kompasu. Teraz z uśmiechem
zadowolenia przyjmował od Brenta wyrazy uznania. Twierdził, że barka znajduje się jakichś
trzydzieści mil powyżej przylądka Tangi, niezbyt daleko od osady Melolo. Do czasu
ominięcia tego małego portu należałoby raczej trzymać się z dala od brzegu. Wydał też
sternikowi odpowiednie rozkazy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl