[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pola wyprawił wóz muzykantów wiezć mający. Za nim ustawił parokonną bryczkę państwa młodych;
potem te, którymi według zwyczaju jechać mieli rodzice pana młodego, dwie swanie i dwaj swatowie.
Teraz następowała kolej na pierwszego drużbanta. Więc Kazimierz Jaśmont sam za uzdę poprowadził
swego pięknego, czarnego konika ładną uprzężą połączonego z bryczką na majowozielony kolor
pomalowaną, po czym już ustawianiem ordynku zajmować się przestał, bo co do dalszego jego ciągu,
żadne przepisy nie istniały. Kto łaskaw czy też zaproszony, pojedzie sobie, jak zechce, na czele czy z
tyłu, osobno czy hurtem - wszystko jedno. Kto niełaskaw albo nie zaproszony, pozostanie lub uda się w
inną stronę, a grzeczności i obyczajowi nie ubliży. Tylko jeszcze u końca orszaku jechać koniecznie
powinien brat panny młodej z kuframi i skrzyniami wyprawę jej zawierającymi. To już niezbędne. Jeżeli
brata nie ma, najbliższy krewny spełnić tę czynność musi. Ale Elżusia miała kilku braci, z których
najstarszego obowiązkiem było wiezć za orszakiem weselnym wyprawę siostry. Już też na drabiniastym
wozie w zielonej uliczce stojącym Julek umieścił dwa kufry z bombiastymi wierzchami na zielono
pomalowane i gapiowatym głosem upominał się o trzeci, którego przecież długo mu nie dawano. Panna
młoda z pomocą matki i swań kończyła napełniać go skarbami, które z sobą uwiezć miała: kraciastymi i
pasiastymi spódnicami, fartuchami, kilimkami własnej roboty, motkami uprzędzionych przez siebie nici
lnianych i wełnianych, ścianami utkanych też w domu grubszych i cieńszych płócien. Kazimierz Jaśmont
od bryczek wracając tu i ówdzie po zagrodzie się okręcił, aż u zamkniętych drzwi domu stając z całej
siły zawołał:
- A teraz, panny drużki i panowie drużbantowie, pożegnanie pannie młodej zaśpiewajmy!
W mgnieniu oka po obu stronach drzwi utworzyły się dwie gromadki, jedna z młodych mężczyzn, druga
z dziewcząt złożone. Nie byli to konieczne sami drużbowie i drużki, ale wszyscy, którzy pożegnanie
panny młodej na pamięć umieli i śpiewać chcieli. Chór męski, w którym wyraznie wyróżniały się: cienki
dyszkant pierwszego drużbanta, piękny głos Jana i tak basowe, że prawie grobowe buczenie
Domuntów, na nutę butną, urywaną, prawie rozkazującą rozpoczął:
Siadaj, siadaj, moje kochanie,
Nic nie pomoże twoje płakanie,
Nic płakanie nie pomoże:
StojÄ… konie, stojÄ… wrone,
Już założone!
Jak uciął, umilkli. Po kilku zaś sekundach chór dziewcząt, nad którym rej prowadził donośny i jak
srebro dzwięczny głos pięknej Osipowiczówny, a który przerzynały słabe, cieniutkie, lecz czyste głosiki
małych Siemaszczanek, wzbił się smętną, przewlekłą nutą:
Jeszcze nie będę siadała,
Jeszczem ojcu swemu nie dziękowała.
Dziękuję ci, miły ojcze,
%7łem u ciebie chodziła w złocie,
Teraz nie będę!
Mężczyzni huknęli znowu tą samą co pierwej rozkazującą strofą. Dziewczęta zaś odpowiedziały:
Jeszcze nie będę siadała,
Jeszczem swej matce nie dziękowała.
Dziękuję ci, moja matko,
%7łem żyła przy tobie gładko,
Teraz nie będę!
Po trzecim rozkazie siadania odpowiedz brzmiała:
Jeszcze nie będę siadała,
Jeszczem swemu bratu nie dziękowała.
Dziękuję ci, drogi bracie,
%7łe mieszkałam w jednej chacie,
Teraz nie będę!
Tu rozwarły się ze stukiem drzwi od sieni i panna młoda wysoki próg przeskakując spod czarnej
wełnianej sukni białą pończoszką błysnęła. Zapłakana, zakłopotana, wśród śpiewających, na nikogo nie
spojrzawszy, przebiegła, między śliwowe drzewa wpadła i płótno kużelne wąskimi pasami u brzegu gaju
rozesłane z trawy ściągać zaczęła. Zciągała, zwijała, śpiesząc się bardzo, aż na koniec z jednym
zwojem nie dobielonego płótna pod ramieniem a dwoma w ramionach z powrotem ku domowi biec
zaczęła. Wszyscy z niejakim zdziwieniem na nią patrzali. Kazimierz Jaśmont palcami pstryknął.
- Szyk gospodynia! I na weselnych godach o kużelu nie zapomniała!
Stojący za nim Michał Bohatyrowicz wąsa w górę podkręcając zaśmiał się:
- A jakże! gdyby ją aniołowie do nieba zabierali, to ona by patrzała, czy nie ma jeszcze czego z ziemi
uchwycić.
- To nie tak jak panna Cecylia, która wczoraj taką śliczną stążkę z szyi sobie zdjęła i przyjaciółce
nijakiego przystrojenia nie mającej podarowała! - zawołał kruczowłosy Aadyś Osipowicz na błękitnooką
CecylkÄ™ StaniewskÄ… rozkochanym wzrokiem spoglÄ…dajÄ…c.
Po czym nagle huknęli znowu:
Siadaj, siadaj, moje kochanie,
Nic nie pomoże twoje płakanie.
Nic płakanie nie pomoże:
StojÄ… konie, stojÄ… wrone,
Już założone!
A dziewczęta odpowiedziały:
Jeszcze nie będę siadała,
Jeszczem stołom, ławom nie dziękowała.
Dziękuję wam, stoły, ławy,
%7łeście były zawsze białe.
Teraz nie będziecie!
Dziękuje wam, rodzone progi,
%7łe chodziły po was moje nogi,
Teraz nie będą!
Julek trzecią skrzynię w wielkie kwiaty pomalowaną wspólnie z braćmi z domu wynosił i na wóz
windował.
Na drodze u wyciągniętych szeregiem bryczek i wozów podniosła się wrzawa pożegnań, pocałunków,
zaprosin, przywoływań, nawet sprzeczek. Nie tak to łatwo było wszystkich w porę i w należytym
porządku usadowić. Muzykanci kłopotu nie sprawiali, pierwsi umieścili się na przodującym wozie i
smyczki wysoko wznieśli, aby je w czas, a ostro, na struny móc spuścić. Ale pan młody gdzieś się w
ostatniej chwili zawieruszył, więc siedząca już na bryczce Elżusia wniebogłosy wołała: "Franuś!
Franuś!", a gdy nadbiegł, mocno strofować go zaczęła. Potem Giecołdowa, kwaśna i zmarszczona, bo
papierosów jej zabrakło, nie chciała siadać na bryczkę Starzyńskiej, z którą jechać była powinna, i
upierając się przy jechaniu swymi końmi i ze swoim mężem, głośno i szydersko dowodziła, że wszystkie
te porządki i ordynki są przesądami nigdzie już z wyjątkiem prostych i ciemnych ludzi nie
zachowywanymi. A gdy na koniec pierwszy drużbant mocą ukłonów i otworzeniem na oścież zasobnej
papierośnicy dumną swanię ułagodził i do zajęcia przypadającego jej miejsca nakłonić zdołał, nowe
przeciwności zaszły w gronie odprowadzających państwa młodych drużek i drużbantów. Ta z tym, a ten
z tą jechać żądał; tu było za ciasno, tam niewygodnie... Kazimierz Jaśmont na chwilę cierpliwość
stracił, ręką machnął, zrozpaczonym wzrokiem po szlaku drogi powiódł i nagle nieopisana błogość na
twarz mu spadła. Z głębi okolicy ścieżkami wśród płotków wijącymi się szła, na drogę weszła i ku
gromadzie dokoła bryczek stojącej skierowała się - Domuntówna. Nikt jej nie spostrzegł oprócz
Jaśmonta, który też asystę, ordynek i wszystko, co żyło, opuszczając na jej spotkanie pośpieszył. Ona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl