[ Pobierz całość w formacie PDF ]
razy tyle czasu co zbieg.
Patrzyłem na to wszystko i nagle przyszło mi na myśl, że ratując życie tego bie-
daka, mogę sobie pozyskać sługę i towarzysza, co zdawało się być nawet zrządzeniem
Opatrzności.
Zbiegłem tedy śpiesznie na dół, chwyciłem oparte o skałę muszkiety i ruszyłem
co sił naprzeciw zbiega. Droga wiodła w dół ze wzgórza, przeto w ciągu kilku minut
zdołałem oddzielić sobą ściganego od pogoni. Krzyknąłem zbiegowi kilka wyrazów
i jąłem czynić gesty przyjacielskie, gdyż wiedziałem, że samych słów nie zrozumie, co
go jednak przeraziło wyraźnie gorzej jeszcze od wrogów, którzy tymczasem nadbiegli.
Chwyciwszy muszkiet za lufę obaliłem jednego z nich ciosem w głowę.
Kula byłaby go pierwej dosięgła, ale chciałem uniknąć huku, który mógł zwabić
resztę bandy. Nie brałem pod uwagę, że dzieli mnie znaczna odległość od miejsca,
gdzie ucztują, więc ani strzału słyszeć, ani dymu widzieć nie mogą.
Drugi dzikus przystanął przerażony upadkiem towarzysza. Gdy zaś podbiegłem
ku niemu, położył strzałę na cięciwie łuku. Nie miałem innego wyjścia, jak strzelić,
gdyż trafiłby mnie niezawodnie. Zabiłem go na miejscu.
Biedny zbieg patrzył ze strachem, jak w jednej chwili załatwiłem się z jego obu
wrogami i sądził niezawodnie, że teraz kolej na niego. Krzyknąłem nań ponownie
i zachęciłem gestami, by się zbliżył.
Zrozumiał dobrze, podszedł parę kroków, ale przystanął znowu drżąc na całym
ciele. Pewny był, że zostanie wzięty w niewolę i zabity jak tamci.
Robinson Crusoe
39
Dawałem mu znaki przyjacielskie, jakie tylko wymyślić byłem w stanie, on zaś
zbliżał się z wolna, stając co krok, potem zaś ukląkł pokornie, dziękując w ten sposób
za uratowanie życia.
Uśmiechnąłem się doń i poleciłem przyjść całkiem blisko. Uczynił to na koniec,
ukląkł przede mną i ująwszy mą stopę, postawił sobie na karku, co znaczyło, że chce
być odtąd mym sługą i niewolnikiem.
Podniosłem go, objąłem i zacząłem głaskać, słowem na wszelkie sposoby starałem
się przekonać go o mych przyjacielskich uczuciach.
Czekała mnie jednak inna jeszcze robota.
Dzikus zwalony na ziemię ciosem kolby zaczął się poruszać, gdyż był tylko ogłu-
szony. Pokazałem go memu ocalonemu, ten zaś wyrzekł parę słów. Co prawda, nie
zrozumiałem ich, ale wzruszyły mnie one bardzo, albowiem były to pierwsze od lat
dwudziestu pięciu słowa ludzkie, jakie usłyszałem.
Nie stało jednak czasu na rozmyślania, gdyż dzikus usiadł i zaczął się rozglądać
tak groźnie wokoło, że biedny zbieg znowu zaczął drżeć. Wymierzyłem doń z dru-
giego muszkietu, ale ocalony zaczął mi dawać znaki, bym mu pożyczył mej szpady.
Chwyciwszy ją, przyskoczył do nieprzyjaciela i jednym cięciem odrąbał mu głowę.
Zdziwiło mnie to wielce, gdyż sądziłem, że mój protegowany nie miał dotąd w rę-
ku broni siecznej, z wyjątkiem chyba drewnianego miecza, o czym już wspomniałem.
Potem jednakże dowiedziałem się, że owe drewniane miecze dzikich są tak twarde,
ostre i ciężkie, iż można nimi odcinać ręce, nogi i głowy nawet za jednym ciosem.
Dokonawszy tego, wrócił do mnie mój protegowany uśmiechnięty tryumfalnie
i położył mi u nóg broń oraz głowę nieprzyjaciela.
Nie mógł pojąć, jak zdołałem z takiej odległości bez łuku zabić napastnika i po-
prosił gestami, bym mu go pozwolił obejrzeć. Skinąłem głową, on zaś podbiegłszy
do zabitego zaczął go obracać, zdumiony krągłą raną pośrodku piersi, w której nie
tkwiła strzała.
Zabrał łuk i strzały nieprzyjaciela i wrócił do mnie, ja zaś obróciłem się w zamiarze
wracania do fortecy, dawszy mu przedtem do poznania, że ma iść ze mną, oraz że
niedługo możemy mieć na karku całą bandę napastników.
Dziki spytał mnie gestami, czy ma pogrzebać ciała zabitych, by inni ich nie zo-
baczyli. Pochwaliłem go skinieniem, on zaś wziął się zaraz do roboty. Niesłychanie
szybko wykopał rękami w ziemi dwie dziury i zagrzebał w nich zwłoki, tak że cały
obrządek nie potrwał dłużej nad kwadrans.
Zaprowadziłem mego protegowanego do domu, to znaczy na razie nie do fortecy,
ale do nowej mojej jaskini w głębi wyspy. Tutaj dałem mu chleba, pęczek rodzynków
i dzbanek wody. Rzucił się łapczywie na chłodny napój, potem zaś na pożywienie,
z czego wywnioskowałem, że musiał długo pościć. Gdy się orzeźwił, wskazałem mu
legowisko ze słomy ryżowej i koców, dając gestami polecenie, by spoczął. Usłuchał
natychmiast i zaraz zapadł w głęboki sen.
Mogłem się teraz dokładnie przypatrzyć memu towarzyszowi. Był to piękny, oka-
zały mężczyzna, o członkach silnych i elastycznych, niezbyt rosły, ale harmonijnie
zbudowany, w wieku około lat dwudziestu sześciu. Wyraz twarzy jego nie był wca-
le dziki, ani zuchwały, przeciwnie, nawet szczery, śmiały i męski, zaś uśmiech, jaki
przedtem już dostrzegłem, świadczył o serdeczności godnej każdego cywilizowanego
Europejczyka. Włosy miał długie i czarne, ale nie wełniste, jak Murzyn, czoło sze- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona startowa
- Eden Robins, Ariana Dupre, Karen McCullough Beneath a Christmas Moon (pdf)(1)
- Banachek Psychological Subtleties
- Arthur Conan Doyle Sprawa czerwonego krć™gu
- Merritt Jackie Antologia Dzieci szczęÂścia Gwiazdkowe podarunki 03 Marzenie Maggie
- Kwasniewski Aleksander Dom wszystkich Polska
- Krall Hanna Okna
- 20. Roberts Nora Czarny Koral
- Jim Farris Mage 3 The Arc of Time
- Leiber, Fritz FGM 2 Swords Against Death
- Alan Dean Foster To The Vanishing Point
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- acapella.keep.pl