[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trochę przestrzeni... - znowu pomyślała w niej tamta, weselsza i szczuplejsza w biodrach.
Od tego dnia robiła codziennie jedno zdjęcie: kobiet okładających się w kolejce do S$a$m-
u drucianymi koszami (zauważyła, że ludzie w kolejkach stoją coraz bliżej siebie; kiedyś dbali o
odrobinę przestrzeni dookoła, teraz są tłumem nie podzielonym na jednostki), Julki, wołającej, że
niechcianość dziedziczy się po matce, buta Grzesia P. po powrocie na dawne miejsce na pianinie - i
tak dalej.
Miała nadzieję, że jest dobra dla swojego męża. Stała w kolejkach, robiła obiady z trzech
dań, a po sfotografowaniu w płaszczyznie frankfurckiej poziomej dziennej porcji czaszek,
pomagała w farbiarni. Mieli sporo roboty, bo buty były na kartki i ludzie rzucili się farbować stare
obuwie. Celina nauczyła się zmywać skąrę, robić podkład z mleczka kauczukowego i wiedziała,
kiedy dodać do farb oleju tureckiego, a kiedy parę kropli rycyny. Było jej żal spuchniętych i
popękanych rąk Janusza. Jego kurtki już nie pachniały wiatrem, tylko acetonem i olejami.
Współczuła mu: nie mógł spędzić życia z Paulą i nie miał nikogo, w czyjej obecności stwarzałby
siebie. Było jej przykro, że nie mógł spędzić życia z Paulą.
Myślała niekiedy, że dobrze byłoby fotografować przeszłość. Oni na peronie dworca - oni
na rowerach, rankiem, nazajutrz po maturalnym balu - oni po obu stronach szafy, jeszcze nie
wiedząc, że są... Nie miała pojęcia, dlaczego wyłaniali się zawsze we troje z tych nie zrobionych
zdjęć i była ciekawa, skąd sączył się ich smutek. yródło smutku powinno być na fotografiach
widoczne, jak zródło światła na obrazie. Postanowiła poaptrzeć na miejsca w których mogłaby
zachować się przeszłość.
Kupiła cytryny, bo po ostatnim zapaleniu płuc ojciec potrzebował witamin, i poszła na
Puławską.
Drzwi były uchylone, ojciec siedział w pokoju za stołem.
- Dostałam cytryny! - krzyknęła; nie lubił, kiedy kupowała cytrusy u prywaciarzy po tysiąc
sześćset; zawsze mówiła, że rzucili kubańskie, akurat jak ona przechodziła koło sklepu.
- Zostaw drzwi otwarte - powiedział szybko. - Może nimi wejść prorok Eliasz...
- Ach, tak - powiedziała Celina, wróciła do przedpokoju i uchyliła drzwi.
Ojciec nosił wizytowe ubranie, na głowie miał beret. Na białej serwecie stały dwie zapalone
świece, dwa kieliszki z wienm, maca, chrzan. - Coś tu jeszcze powinno być, tylko nie pamiętam...
Uśmiechnął się zakłopotany.
- Przydasz się. Siadaj i zadawaj mi pytania: "Czym różni się ta noc od wszystkich nocy..." -
Zawahał się - nie wiem, czy ty w ogóle powinnaś pytać...
- A czym różni się ta noc? - zapytała, ale jej przerwał.
- Nie tak. Ma nisztana chalajla chaze... Albo nie trzeba. Co ciebie może obchodzić, czym
różni się ta noc...
- Ale czym się różni? - zaczęła nalegać Celina.
- Tym, że dziś w nocy %7łydzi zostaną wyprowadzeni z Egiptu... - otworzył leżącą na stole
biblię. - "Była to noc, w której czuwał Pan, aby wyprowadzić je..." Zresztą nie wiem, czy tak się
odpowiada.
- Zapytaj tego z brodą - poradziła. - Pewnie do tej pory nauczył się być %7łydem.
- Pamiętam z dzieciństwa - ciągnął ojciec. - Do rana nie wolno było wyjść z domu, gdyż -
znów sprawdził cytat - "Pan przechodzić będzie, aby uderzyć Egipcjan". Nalewali wino, uchylali
drzwi i mówili, że nadejdzie prorok. A ja patrzyłem w stronę drzwi przez cały wieczór.
- I co?
- Nic. Nie nadchodził. Nie wiedziałam jeszcze - uśmiechnął się do Celiny - że, jak nauczał
rabbi Menachem Mendel z Kosowa - Eliasz przybywa do nas sercem, nie drzwiami. Jako
najmłodszy zadawałem prowadzącemu te pytania - ma nisztana chalajla... Słuchaj. Jeżeli jestem
sam przy stole, czy mogę i zadawać pytania i odpowiadać?
- Pojęcia nie mam - speszyła się Celina. - Na pewno jest to gdzieś wyjaśnione w waszych
księgach.
- Księgi, myślisz, przewidziały, że ktoś siedzi za stołem zupełnie sam w święto Pesach? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl