[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Przepraszam, że cię uderzyłam, Jacqueline! - rzekła niezwykle słabym, lecz wyraznym głosem. -
Bałam się... że Bóg zabierze mnie... do siebie... zanim... będę miała szansę powiedzieć ci... jak bardzo
mi wstyd... że tak się... uniosłam! Wybacz mi... proszę!
Jej głos był słodki, a choć taki słaby, Jacqueline miała jednak pewność, że słychać go było także na
korytarzu. Zorientowała się, że dwa męskie głosy ucichły, gdy Sheila wypowiedziała pierwsze słowo.
Piękność zaczerwieniła się po same uszy. Stała jak wrośnięta w ziemię, niezdolna poruszyć się ani
przemówić, ani nawet opanować twarzy, która wyrażała jedynie konsternację. Zauważyła, że dwie
pary bosych nóg przeszły przez korytarz i stanęły na progu. Czuła, że utkwione w niej były dwie pary
poważnych oczu.
Chyba po raz pierwszy w życiu Jacqueline nie miała nic do powiedzenia i nie mogła znalezć żadnej
dowcipnej odpowiedzi na te proste przeprosiny.
- Lepiej nie mów nic więcej - poprosił Sheilę doktor.
- Powiedz, że jej przebaczasz, Jacqueline - rozkazała babcia, nawet nie odwracając głowy, a Betty
odsunęła się, ustępując Jacqueline miejsca przy łóżku, i spojrzała na nią znacząco.
Jacqueline zrobiła krok w przód i pochyliła się nad Sheilą, po czym rzekła dziwnym, jak gdyby
należącym do innej osoby głosem:
- Już dobrze, kochana, nie myśl o tym więcej! Powiedziała  kochana", jakby to była dawka lekarstwa,
którą należało przełknąć. Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, wiedziała jedynie, że nie żywiła do Sheili
żadnych przyjaznych uczuć. Chciała po prostu raz na zawsze skończyć z tą okropną sprawą i dobrze
się zaprezentować przed zebranymi. Spróbowała zawrzeć w swym głosie nieco wesołości i odzyskać
pewność siebie, która dotąd nigdy jej nie opuszczała, ale coś wydawało się nie być w porządku. Miała
wrażenie, że w pokoju jest obecny jeszcze ktoś. Zastanawiała się, czy to nie śmierć czeka na
zakończenie tej ceremonii. Z obawą spojrzała w stronę doktora, który wciąż trzymał rękę Sheili. Czy
on też to czuł? Jeżeli Sheila zacznie konać, ona wybiegnie z pokoju z krzykiem. Nie zniesie tego
dłużej. Próbowała wymyślić jeszcze coś, co sprawiłoby, aby akceptacja przeprosin zabrzmiała
bardziej przyjaznie, ale zabrakło jej słów. Nie mogła nawet zebrać myśli. Czuła się, jak gdyby stała
przed stołem sędziowskim i bała się bardziej niż kiedykolwiek w życiu.
Ale ku swemu wielkiemu zdziwieniu odkryła, że nikt o niej nie myśli. Jedynie ta nieznana Obecność
kryjąca się w ciemnym kącie za doktorem, może śmierć, wydawała się zwracać na nią uwagę i
Jacqueline ledwie powstrzymała się od drżenia.
Ona, która uwielbiała jak najkrótsze suknie i nie wstydziła
się obnosić przed światem swego ciała w najbardziej skąpym z możliwych kostiumów kąpielowych,
ona, która prawie się obnażała w wieczorowych kreacjach, kiedy dostąpiła przebaczenia od
dogorywającej dziewczyny, uważanej przez nią dotąd za wroga, nagle poczuła, jak bardzo mała i
brzydka jest jej dusza.
Gdyby zazdrość i egoizm mogły przyjąć widzialną formę, zobaczyłaby je jako obrzydliwe, śliskie
stwory czołgające się u jej stóp i spoglądające na nią złymi oczyma.
Uświadomiła sobie, że może teraz wymknąć się z pokoju, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Dwaj mężczyzni dopili kawę i wrócili do przerwanej rozmowy. Na co czekali? Nie odważyła się
zapytać. Przeszła obok nich ze spuszczonymi oczyma i zamknęła się na klucz w swoim pokoju. Miała
dziwne uczucie, że za chwilę wybuchnie płaczem. Nigdy nie płakała. Nie zdarzało się jej to nawet w
dzieciństwie. Zwykle zmuszała innych do płaczu.
Podeszła do okna i wyjrzała w stronę czarnego, rozkołysanego morza. W szyby waliły ciężkie krople
deszczu. Przypomniała sobie wypowiedziane przez siebie słowa i ogarnął ją gniew. Jak mogła dać się
postawić w takiej sytuacji!
Nie czuła dłużej obecności śmierci. Starała się przeanalizować własne uczucia i stwierdziła, że przede
wszystkim odczuwa wściekłość.
Jakie prawo miała ta dziewczyna, wykopana z nie wiadomo jakiej dziury, aby ją przepraszać?
Przeprosiny wyszły już z mody. To przeżytek! Nikt już nikogo nie przeprasza, chyba że chce dać
komuś odczuć swoją wyższość. W ten właśnie sposób Sheila chciała ją skompromitować, rzucić na
kolana i splunąć na nią! Chciała pokazać różnicę między nimi na oczach domowników i sąsiadów.
Ach! A może Sheila wcale nie była taka purytańska. Może była bardziej przebiegła niż się po niej
spodziewano. Może wcale nie była chora i słaba, a była po prostu świetną aktorką. Może nawet ta
przerażająca istota czająca się w kącie wcale nie była śmiercią. Może to po prostu diabeł mieszkający
w Sheili śmiał się do rozpuku, że ona, Jacqueline, była zmuszona zniżyć się do przyjęcia przeprosin!
Skoro matka tamtej była śpiewaczką czy aktorką, może nauczyła córkę swoich sztuczek.
Jacqueline karmiła swoją złość podobnymi myślami, aż w końcu przypominała rozszalałe morze za
oknem. Potem usłyszała jakieś głosy w holu, zapewne pożegnania. Czy to doktor wychodzi?
Uchyliła drzwi.
U szczytu schodów zobaczyła owiniętego w koc Angusa.
- Nie, Malcolmie - mówił. - Nie musisz przyjeżdżać samochodem. Po prostu przebiegnę przez plażę.
Nie zobaczy mnie nikt prócz ryb, a wątpię, czy nawet im chce się wypływać takiego wieczora. Tak, na
pewno sobie poradzÄ™. To bzdura!
Jacqueline natychmiast wkroczyła na scenę z wdzięcznym uśmiechem.
- Naturalnie ja cię zaraz odwiozę - oświadczyła, zaglądając mu w oczy. - Chyba nie pozbawisz mnie
przyjemności towarzyszenia bohaterowi dnia, prawda?
Ze złością zauważyła, jak Angus poważnieje, po czym usłyszała jego chłodną odpowiedz.
- To niezwykle miłe, panno Lammorelle, ale naprawdę nie musi się pani fatygować w taki deszcz.
Wydaje mi się, że pada mocniej niż przedtem. Wraz z kuzynem przejdziemy wzdłuż plaży.
- To żaden problem - zaszczebiotała Jacqueline, nie zwracając uwagi na jego ton. - I tak miałam
zamiar wyjść. Uwielbiam taką wietrzną pogodę. Poza tym muszę załatwić coś na stacji. Malcolm
może zabrać się z nami.
Nagle w drzwiach pojawiła się Betty, obrzucając Jacqueline złym spojrzeniem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl