[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kiedy Cormac przyjechał tu z Benem.
Przyjechali niezbyt dawno, może godzinę temu. A zatem to się stało w ciągu ostatniej
godziny. Tym razem również niczego nie słyszałam. Oczywiście byłam trochę zajęta.
Jęknęłam.
- No nie, znowu. Cormac spojrzał na mnie.
- Znowu? Od kiedy na twojej werandzie składa się w ofierze zwierzęta?
Wyszłam na dwór, wąchając powietrze, patrząc na ziemię i szukając śladów stóp,
czegokolwiek, co wskazywałoby, że ktoś tu był, i pomogło wyjaśnić, jak to się stało. Ale
gdyby sądzić po dowodach, krew i flaki pojawiły się znikąd. Stanęłam na werandzie i
przyjrzałam się polanie, domowi, całemu otoczeniu, które nawet w porannym świetle
zaczęło się wydawać dziwnie złowrogie. Moja chata nie była już przytulna.
2
- Chciałam przeżyć Walden, a dostałam Martwe zło - burknęłam. Stanęłam przodem do
Cormaca.  To drugi. Nie wiesz przypadkiem, co może znaczyć?
Ta scenka pozwoliła mu się w pewien sposób otrząsnąć z niedawnej traumy. Kiedy się
odezwał, w jego głosie brzmiała szczera fascynacja.
- Nie wiem. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że ktoś cię przeklął.
Tak, nawet nie chciało mi się liczyć, na ile sposobów Wróciłam do środka.
- ZadzwoniÄ™ do szeryfa.
Wyszedł na werandę, ostrożnie obchodząc truchło królika, i powiedział:
- Poczekaj, aż schowam gdzieś broń.
Przeklęta. W tej chwili to słowo było za słabe, żeby opisać moje życie.
Musiałam wyjaśnić szeryfowi Marksowi obecność Cormaca.
- To przyjaciel. Przyjechał z wizytą - powiedziałam. Marks posłał mi domyślne
spojrzenie w stylu  nie obchodzi mnie, co ludzie robią w zaciszu swoich domów". Nie
pozostawiało wątpliwości, co według niego dzieje się w zaciszu mojego domu. Cormac
stał na werandzie, oparty o ścianę, i z dystansem obserwował działania policji. Ukrył swój
arsenał - trzy strzelby, cztery sztuki krótkiej broni różnych rozmiarów i kształtów, a także
zamykane na klucz pudło wielkości walizki, w którym było Bóg wie co - pod łóżkiem.
Moim łóżkiem.
Marks i zastępca Ted powtórzyli oględziny i znalezli równie niewiele wskazówek, jak za
pierwszym razem.
- No więc, zrobię tak. Postawię tu zastępcę na obserwacji na dwie noce - powiedział
Marks, kiedy już skończył. -Zadzwonię też do znajomego z policji w Kolorado Springs. To
specjalista od satanizmu i sekciarskich obrzędów. Może będzie wiedział o jakiejś grupie,
która działa w okolicy.
- Gdyby to byli sataniści, to czy krzyż nie byłby do góry nogami albo coś w tym stylu?
Jego zniesmaczona mina stała się jeszcze bardziej zniesmaczona.
- Szeryfie, nie sądzi pan, że jestem celem przez to, kim jestem? - Powinnam raczej
powiedzieć  czym jestem".
- To możliwe. Będziemy musieli wziąć pod uwagę wszystkie fakty.
Nagle poczułam się jak czarny charakter. To był ten aspekt bycia ofiarą, który kazał
zadawać sobie pytanie, czym sobie na to zasłużyłam.
- Zaczniemy obserwację już dzisiaj w nocy. %7łyczę pani lepszego ranka. - Marks i Ted
podeszli do samochodu i odjechali, znów zostawiając mnie z jatką na werandzie.
Cormac kiwnął głową, wskazując odjeżdżający radiowóz.
- Małomiasteczkowy glina nie ma pojęcia o takich rzeczach.
- A ty masz?
- To magia krwi.
- No tak. Ale jakiego rodzaju? Kto to robi?
- A kogo ostatnio wkurzyłaś? - Miał tupet, żeby się do mnie uśmiechnąć.
Oparłam się o balustradę i westchnęłam.
- Nie mam pojęcia.
- Dojdziemy do tego. Masz łopatę i wąż ogrodowy? Zajmę się tym.
To już było coś.
- Dzięki.
Kiedy znów zajrzałam do Bena, zobaczyłam, że przekręcił się na bok i zwinął w kłębek,
szczelnie otulając kocem. Jego skóra nabierała koloru, a rany goiły się pod strupami.
Dotknęłam jego czoła: ciągle miał gorączkę. I nadal się trząsł.
W pokoju czuć było dziwny odór potu i choroby i własny zapach Bena, w którym
rozróżniałam woń jego ciuchów, wody po goleniu i pasty do zębów. I czegoś jeszcze. Jego
zapach się zmieniał, coś dzikiego i piżmowego zakradało się między zwykłe wonie
cywilizacji. Zawsze wyobrażałam sobie to jako sierść pod skórą - byt to zapach innego
likantropa, który był tutaj, w pokoju, wraz ze mną. Moje likantropiczne ja, moja wilczyca
ożywiła się, poruszyła pod moimi zmysłami, zaciekawiona. Chciała go ocenić: przyjaciel,
rywal, wróg, alfa, własne stado, cudze stado, kto?
Przyjaciel. Miałam nadzieję, że wciąż będzie przyjacielem, kiedy się obudzi.
Zmusiłam go, żeby napił się wody. Z pomocą Cormaca uniosłam jego barki,
podtrzymałam głowę i przystawiłam mu szklankę do ust. Wylało się tyle samo, ile wpadło
do środka, ale jego gardło się poruszyło - wypił trochę. Nie obudził się, ale zaczął się
wiercić, zaciskając powieki i jęcząc cicho.
Szeptałam kojąco, mając nadzieję, że nie wybije się ze snu. Musiał odpoczywać, dopóki
jego ciało nie wydobrzeje. Potem zmusiłam Cormaca, żeby coś zjadł. Nie chciał mi
powiedzieć, kiedy jadł ostatnio ani kiedy spał.
Być może parę dni temu. Usmażyłam jajka i bekon. Jeszcze nie spotkałam mięsożercy,
który mógłby się oprzeć jajkom i bekonowi. A Cormac z całą pewnością był mięsożercą.
Po śniadaniu rozwinął śpiwór na kanapie i położył się. Był jasny dzień, ale on ułożył się
na boku i zasnął natychmiast, oddychając głęboko i miarowo. Zazdrościłam mu tej
zdolności zasypiania gdziekolwiek i kiedykolwiek.
Usiadłam przy biurku, bo nie miałam innego miejsca do siedzenia, ale nie włączałam
komputera.
Zwiesiłam głowę i położyłam się na stole. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl