[ Pobierz całość w formacie PDF ]

transport istotom, które to robią. Z tego powodu lepiej będzie, jeśli nazwiemy
ich Wrogiem. To bardziej precyzyjne określenie, jak sądzę  rzekł, patrząc na
Alberta.
Ale Albert nie odpowiedział.
* * *
Goście nie są wcale kłopotliwi, kiedy nie trzeba ich karmić i zmieniać im
pościeli. Odkryłem, ku mojemu zdumieniu, że naprawdę lubię przebywanie w to-
warzystwie Alicji Lo, mimo że przebywała tu w towarzystwie faceta, z którego
miałem niewiele pożytku. Co było jeszcze bardziej zdumiewające, to fakt, że sam
Cassata robił się prawie znośny. Przede wszystkim rzadko kiedy chodził w mun-
durze. To znaczy, nie zauważyłem, żeby chodził. Przez większość czasu nie mia-
łem pojęcia, co miał na sobie, wątpiłem w to, aby miał na sobie zbyt dużo, gdyż
on i Alicja przebywali w jakichÅ› prywatnych dekoracjach. Kiedy jednak przeby-
waliśmy razem, miał na sobie coś nieformalnego, szorty, koszulkę bez rękawów,
garnitur w stylu safari, a raz wystąpił w eleganckim fraku. (Alicja wówczas mia-
ła na sobie lśniącą, wyszywaną cekinami sukienkę, więc pomyślałem, że to jakiś
ich prywatny żart  ale, wiecie, to było nieco zaskakujące, gdyż nigdy bym nie
234
wziął Cassaty za faceta, który jest w stanie zawracać sobie głowę sympatycznymi,
osobistymi żartami).
Jednakże, jak powiedziałby Albert, równowaga cieplna została zachowana.
Ponieważ Julio Cassata robił się bardziej znośny, ja stawałem się. . . nieznośny,
rozdrażniony, niezrównoważony i . . . tak, głupi.
Próbowałem to ukrywać. Strata czasu; cóż się może ukryć przed moją drogą
przenośną Essie? Wreszcie zaczęła dążyć do konfrontacji.
 Chcesz o tym porozmawiać?  nalegała. Próbowałem obdarzyć ją pro-
miennym uśmiechem, ale zmienił się on w ponury grymas.  Nie ze mną, do
diabła. Z Albertem.
 Ach, złotko  zaprotestowałem.  Ale o czym?
 Ja nie wiem, o czym. Może Albert będzie wiedział? Nie masz nic do stra-
cenia.
 Rzeczywiście, nic  odparłem, chcąc wyrazić zgodę. Miał to wszelako
być pewien rodzaj sardonicznej zgody, coś jak skrzywienie brwi; ale spojrzenie,
którym mi odpowiedziała, zniechęciło mnie. Powiedziałem szybko:  Zrobię to.
Albert!
Kiedy się pojawił, siedziałem i patrzyłem na niego.
Cierpliwie oddał mi spojrzenie, pykając z fajki, czekając, aż się odezwę. Essie
dyskretnie się oddaliła  chciałem sadzić, że to dyskrecja, a nie potępienie czy
nuda. Posiedzieliśmy więc sobie przez chwilę, aż dotarło do mnie, że faktycznie
chciałbym o czymś porozmawiać.
 Albercie  rzekłem, zadowolony ze znalezienia tematu do rozmowy 
jak to jest?
 Jak co jest, Robinie?
 Być tam, gdzie byłeś, zanim byłeś tutaj  rzekłem.  Jak to jest, tak się
rozpływać? Kiedy ci mówię, żebyś sobie poszedł na chwilę. Kiedy nic nie robisz.
Kiedy znów stajesz się częścią zbioru gigabitowego danych. Kiedy przestajesz
istnieć, to znaczy, ty przestajesz, zostaje tylko kupa rozproszonych części unoszą-
cych się w wielkim, elektronicznym kubełku z klockami.
Albert nie jęknął. Tylko wyglądał, jakby miał na to ochotę. Kiedy przemówił,
aż ociekał cierpliwością.
 Mówiłem ci już, że kiedy nie jestem aktywnie zaprogramowany na by-
cie twoim programem do wyszukiwania danych, różne elementy pamięci, które
wykorzystuje program  Albert Einstein istnieją we wspólnym zbiorze. Oczywi-
ście, wspólny zbiór na pokładzie  Prawdziwej Miłości jest znacznie mniejszy niż
w światowej sieci gigabitowej, ale mimo to dość duży i wykonujący wiele funkcji.
Czy o tym mówisz?
 Właśnie o tym, Albercie. Jak to jest?
Wyciągnął fajkę, co było oznaką namysłu.
 Nie wydaje mi się, żebym mógł ci to wytłumaczyć, Robinie.
235
 Dlaczego nie?
 Bo pytanie jest zle postawione. Zakładasz, że jest jakieś  ja , które potrafi
 czuć . Nie ma żadnego  ja , kiedy moje elementy są oddelegowane do innych
zadań. Skoro już o tym mówimy, nie ma teraz żadnego  mnie .
 Ale ja cię widzę  zauważyłem.
 Och, Robinie  westchnął  tyle razy już o tym dyskutowaliśmy, praw-
da? Po prostu krążysz wokół jakiegoś rzeczywistego problemu, który cię trapi.
Gdybym był twoim programem psychoanalitycznym, poprosiłbym cię, żebyś. . .
 Nie jesteś  rzekłem, uśmiechając się, ale czując, jak ten uśmiech tężeje 
więc nie proś. Zróbmy to jeszcze raz. Tym razem spróbuję dotrzymać ci kroku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl