[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Poniżej pułkownik zobaczył majaczące cienie helikopterów z wystającymi lufami
karabinów. Oddziały Borozeniego ruszyły już do ataku. Dowodzenie na polu bitwy było jak
gigantyczna gra planszowa. Podobało mu się to.
Do małego mikrofonu przed sobą powiedział:
- Tu mówi pułkownik Nehemiasz Rożdiestwieński, zaczynamy atak.
Zacisnął szczęki i poczuł, jak sztywnieje mu szyja. Skinął na pilota, obserwując, jak ten
operuje dzwigniami. %7łołądek podszedł mu do góry, gdy śmigłowiec zaczął pikować. Pęd
powietrza z wirnika rozpraszał unoszącą się mgiełkę. Mgła gęstniała. Rożdiestwieński i jego
ludzie mogli więc działać z zaskoczenia.
Dojrzał już wyłaniającą się przed nimi w dole fabrykę. Była to jedyna przemysłowa
budowla w mieście, położona na jego drugim końcu.
- Tam, w dół! - krzyknął pułkownik w mikrofon przymocowany do hełmu. - Lećmy
tam!
Następnie przełączył system nadawczy tak, aby ludzie Borozeniego i inni piloci mogli
go słyszeć:
- Tu Rożdiestwieński, kierujemy się w stronę fabryki w zachodniej części miasta. Tylko
KGB ma prawo wstępu na teren kompleksu fabryki, a do hal mogą wejść tylko ci ze stopniem
wyższym od CX Siedem. Kruszcie wszelki opór.
Spojrzał przez szybę. Raca poszybowała, a potem eksplodowała.
 Jakby idioci świętowali nasz atak - pomyślał.
- Znajdzcie miejsce wystrzelenia tych rakiet. Przerwijcie to. Jak ocenił, fabryka była
mniej niż milę przed nimi. Znowu przemówił do mikrofonu, ale przełączając tylko na pilotów:
- Tu Rożdiestwieński. Oddział komandosów, przygotować się do ataku. Niech piloci
zajmujÄ… pozycjÄ™.
Jego maszyna została w tyle, podczas gdy pół tuzina bojowych helikopterów z
otwartymi drzwiami uformowało się w okrąg około stu stóp nad ogrodzeniem fabryki.
Pułkownik ujrzał pierwszą spuszczoną linę. Komandosi w ciemnych mundurach - jak
dziesiątki pająków po nitkach pajęczyny - zaczęli spuszczać się po linach.
- Dobrze! - wyrzucił z siebie, nieświadomy, że mówi do mikrofonu.
Pierwsi żołnierze byli już na ziemi, ustawiając się w półkole, z karabinami i lekkimi
pistoletami maszynowymi gotowymi do strzału. Ostatni komandosi byli w drodze na dół.
- Wycofać maszyny! - zacharczał do mikrofonu. - Zajmijcie pozycje dwieście jardów
od płotu wokół fabryki - zwrócił się do swego pilota. Lotnik przytaknął. Maszyna obniżyła
pułap lotu.
Rożdiestwieńskiemu zaschło w ustach, spociły mu się dłonie. Postawił kołnierz
wiatrówki i sprawdził swój AKM, który trzymał na kolanach. Nigdy wcześniej nie brał udziału
w bitwie.
Helikopter zakołysał się schodząc w dół i w końcu wylądował. Lekkie uderzenie rzuciło
pułkownika do przodu. Oficer odpiął pasy. Otworzył drzwi i wyskoczył blisko oddziałów ko-
mandosów. Po chwili otoczyli go żołnierze KGB z jego osobistej ochrony.
- Wchodzimy do fabryki. Za mną! - Ruszył biegiem, pamiętając cały czas o trzymaniu
karabinu gotowego do strzału.
Brama kombinatu była zamknięta na łańcuch i masywną kłódkę.
- Cofnijcie się - podniósł karabin i strzelił w zamek.
Huk wystrzału zagłuszył dzwięk kul odbijających się od metalu. Zamek pękł. Podszedł
do niego, wyjął łańcuch, czując pomimo rękawiczek gorący metal.
- Otwórzcie bramę.
Umocowana na łańcuchach brama o długości dwunastu stóp stała otworem.
Rożdiestwieński wszedł do fabryki Morris Industries i jak sądził - do historii. Wysoko nad nim
wybuchła barwna, niebiesko-czerwono-żółta raca. Podbiegł do podwójnych, zamkniętych
drzwi. Znów uniósł karabin i strzelił w zamek. Rozległ się alarm antywłamaniowy.
- Idioci! - krzyknął pułkownik i nacisnął klamkę otwierając drzwi. Byli już w środku.
Hala była w zasadzie rzędem połączonych budynków.
- Doki załadowcze! - krzyknął.
Materiały, których szukał, powinny być w dokach. Pózniej będzie czas na dokładne
przeszukanie działu produkcji. Przez drutowaną szybę okien wpadało światło. W biegu spojrzał
w jedno z okien. Dostrzegł teraz więcej rac wybuchających na tle nieba.
 Szaleńcy - pomyślał o mieszkańcach miasta.
Dobiegł do końca długiego korytarza, z trudnością łapiąc oddech. Rozejrzał się.
- Tędy, szybko!
Z każdą chwilą coraz bardziej coś przynaglało go do działania. Czuł to wyraznie, choć
nie mógł tego zrozumieć. Wtem ujrzał przed sobą masywną bramę z falistej blachy. Pomiędzy
nią a korytarzem, który przemierzali, stały skrzynie wielkości trumien. Zatrzymał się i oparł
ciężko o ścianę, sapiąc ze zmęczenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl