[ Pobierz całość w formacie PDF ]

koncentracyjne. Oglądał twarze wewnątrz, za ogrodzeniem z drutu kolczastego. Przekonał się,
że większość ludzi to starcy i przeważnie wydają się być %7łydami, jak on sam. Było to jednak
tylko odczucie, wiedział o tym. Być może wcale nie byli %7łydami; może tylko uzbrojone straże
i drut kolczasty sprawiały na nim takie wrażenie - widział filmy o obozach koncentracyjnych w
czasie II wojny światowej. Zdecydował, że przynajmniej niektórzy musieli być %7łydami.
Będąc nocą w mieście, zsiadł cicho z motocykla i przemknął się ukradkiem, omijając
patrole komunistów kubańskich. Domu, w którym mieszkali jego rodzice, nie było. Stał
wprawdzie budynek - jeśliby można zań uznać dach i trzy ocalałe ściany - ale po pożarze i
widocznym splądrowaniu. Nie było ich tam. Sprawdził całe sąsiedztwo, usiłując przypomnieć
sobie, które domy należały do znajomych jego rodziców. %7ładnego adresu nie był pewien, ale i
żaden dom w sąsiedztwie nie wydawał się zamieszkały ani nadający się do zamieszkania.
- Muszę - wyszeptał do siebie, odrywając wzrok od drogi i patrząc na gmatwaninę linii,
które wykreślił w piasku długim ostrzem noża. Był jeden duży obóz, większy niż kilka
pozostałych razem wziętych. Gdzieś tam w środku, wmawiał sobie, mógł być ktoś, kto znał
jego rodziców i może wiedział, co się z nimi stało. Jeśli nie żyli, musiał o tym wiedzieć. Na
pewno.
Obozy koncentracyjne, przekonywał siebie, zostały utworzone po to, by pilnować ludzi
wewnątrz, a nie na zewnątrz. Młody człowiek uśmiechnął się. Może po oględzinach głównego
obozu i zorientowaniu się, co jest w stanie zdziałać, będzie mógł uwolnić niektórych więzniów.
Rourke by tak zrobił, zdecydował.
ROZDZIAA XIX
Rourke zatrzymał Harleya na piasku. Mógł teraz ocenić, jak bardzo Rosjanie musieli
być rozproszeni. Teren plaży został ogrodzony drutem kolczastym, ale w zasięgu wzroku nie
było widać żadnych wart.
- GÅ‚upcy - mruknÄ…Å‚.
- Co mówisz? - zapytała Sissy, siedząca z tyłu na motorze, rozluzniając uchwyt wokół
tułowia Johna, gdy tylko się zatrzymali.
- Mówię, że Rosjanie są głupi, zostawiając wybrzeże, jak widać, nie strzeżone... Choć
dla nas to dobrze - stwierdził. Co prawda nie było jakichś szczególnych przyczyn, jednak nie
przepadał za tą dziewczyną.
- Aha - powiedziała wymijająco, prawie bezgłośnie.
- Aha - powtórzył jak echo, patrząc na przybrzeżne fale. W szarym zmierzchu dostrzegł
światełko mrugające od morza. Rourke sięgnął do pasa pod kurtką, gdzie chwilowo trzymał
latarkę. Rozejrzał się po plaży. Następnie, przesunąwszy włącznik naprzód, wcisnął guzik,
puścił i znów przycisnął. Nadał serię sygnałów długich i krótkich, a po chwili światło na morzu,
które zdawało się już bliższe, zasygnalizowało odzew umówionym wcześniej kodem, który
uzgodnił z Reedem przez radio. Wyłączył latarkę i podał ją Sissy.
- Włóż ją do tamtej bocznej kieszeni.
- Gdzie?
- W plecaku, Sissy, w plecaku.
- Dobrze - rzekła. - Czy to był samolot?
- Owszem, samolot-amfibia.
- Chcesz zostawić tutaj motocykl? - zapytała z dającym się wyczuć napięciem w głosie.
Siedząc zbliżający się samolot, pomyślał, że pewnie nadal mocuje się z latarką przy plecaku.
- Nie, zabieram go ze sobą. Oni mogą zbliżyć się na tyle, abym mógł wciągnąć go na
trap i do samolotu. Motor nie powinien się za bardzo zamoczyć. Zresztą mogę oczyścić go z
soli i wody, kiedy tylko wystartujemy.
- Nie możesz po prostu zdobyć innego motocykla? - indagowała.
- A po co? Ten nie jest zły.
- Ale czy to nie duży kłopot... To znaczy, czyścić go, wciągać na pokład? Nie lepiej...
- Miałaś swoje ulubione przedmioty codziennego użytku, kiedy jeszcze istniały? Pióra,
zapalniczki, takie rzeczy?
- Tak, chyba tak - odparła, tonem jakby nieco obronnym.
- No to miałaś szczęście. Ja nie miałem. - Rourke nie dodał nic nadto. Dwusilnikowy
samolot-amfibia podpłynął już na fali do brzegu. John ruszył Harleyem w dół piaszczystego
zbocza na jego spotkanie.
ROZDZIAA XX
- W Miami Beach mieszkało tak wielu kapitalistów... Uczyniłem właściwie,
konfiskując najładniejsze budynki wzdłuż plaży i czyniąc z nich kwatery dla Armii Ludowej.
Natalia uśmiechnęła się, śledząc tłustą, nieco spoconą twarz Diego Santiago. Pamiętała
jego akta. Diego - zgadzało się, ale Santiago było nazwiskiem przybranym od czasu, gdy wspiął
się na prominenckie stanowisko w hierarchii kubańskich komunistów.
- Generał Santiago? - zapytała.
- Si, major Tiemerowna - odparł.
Uśmiechnęła się doń ponownie, po czym spojrzała przez werandę i ponad plażą ku
atramentowej czerni, okalanej białą pianą przyboju.
- Czy to wszystko pana nie rozprasza? Przyznam, że mnie by rozpraszało - oświadczyła
i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Pani mogłaby mnie rozpraszać, seniorita. Korzystam z tego domu, ponieważ jest
centralnie położony; spełnia moje oczekiwania. Poza tym lubię pływać. To jedyny sport, na jaki
mi pozwala mój napięty harmonogram zajęć. Być może będąc tu u nas, pani i pułkownik [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl