[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zabijał świnie - robił także dużo innych rzeczy - miał
fuzję, toporek, łopatę, kilof i aparat do sporządzania świec dymnych... Nie wiem sama, z czego właściwie
powstawał ten dym - były to jakieś trujące opary z ziół i chemikaliów. Pamiętam tylko zapach tego dymu
snującego się po ziemi. Wyobrażasz sobie, jak poczuł się mój brat na
trzeci dzień - tego dnia, kiedy miał wyjeżdżać - gdy
nagle uderzył go ten zapach dymu...
Był już ubrany i gotów do wyjścia. Jego walizki zostały zapakowane i zniesione do hallu. Przyszła
Dorota, wypuściła więznia i zaprowadziła go do ciotki Zofii. W palcie i w rękawiczkach stanął obok jej
osłoniętego kotarą łóżka. Był tak blady, że ciotka Zofia, wychylając się z łóżka, zapytała żartobliwie
- yle się czujesz? Choroba morska... już na lądzie?
- Nie - odparł Chłopiec. - Tylko ten dym.
Ciotka Zofia pociągnęła nosem.
- Co to za dym, Doroto?
- Szczurołap, proszę pani - odrzekła Dorota czerwieniąc się. - Jest na dole w kuchni. - Co takiego? -
wykrzyknęła ciotka Zofia. - Chcecie
je wykurzyć dymem? - I wybuchnęła śmiechem.O Boże! Boże! - śmiała się. - Ale jeśli one ci się nie
podobają, Doroto, to przecież mogłabyś znalezć prostszy sposób. - Jaki sposób, proszę pani? - zapytała
Dorota.
Ciotka Zofia, śmiejąc się aż dołez, pomachała ręką
strojną w pierścienie.
- Trzymaj butelkę dobrze zakorkowaną! - poradziła w końcu. Jeszcze na schodach słychać było jej głośny
śmiech.
- Pani nie chce wierzyć, że one istnieją - mruczała
na pół do siebie Dorota i mocniej zacisnęła rękę na ramieniu Chłopca. - Ale zmieni zdanie, jak jej pózniej
przyniosę. . . I bezceremonialnie pociągnęła za sobą Chłopca do
hallu.
Zegar został odsunięty ze zwykłego miejsca, tak że
widać było boazerię, a dziurę w podłodze, jak to brat mój zauważył od razu, zatkano i zalepiono. Drzwi
frontowe stały otwarte na oścież, jak zwykle, i wpadało przez nie
słońce. Walizki, postawione tuż obok maty, grzały się
w złocistym blasku słońca. Drzewa owocowe osypywały
płatki na ziemię i świeciły jasną zielenią, delikatną i przejrzystą w blasku słońca. - Mamy jeszcze
mnóstwo czasu - rzekła Dorota,
spoglądając na zegar. - Powóz przyjedzie nie wcześniej
niż o wpół do trzeciej.
- Zegar stoi - rzekł Chłopiec.
Dorota odwróciła się. Była już w kapeluszu i w swym
odświętnym czarnym palcie - zamierzała odwiezć Chłopca na stację. W tym obcisłym palcie wyglądała
jakoś dziwnie i uroczyście - wcale nie jak Dorota.
- Rzeczywiście, stoi - stwierdziła.
Jej dolna szczęka opadła, a policzki zrobiły się ciężkie i obwisłe. - Trzeba go będzie nakręcić -
zdecydowała po
chwili. - Wszystko będzie w porządku, jak przesuniemy
go na poprzednie miejsce. Pan Ludwik przyjdzie w poniedziałek i wyreguluje zegar - i mówiąc to,
pociągnęła Chłopca za rękaw, powyżej łokcia.
- Gdzie mamy iść? - zapytał Chłopiec, próbując
stawiać jej opór.
Idziemy do kuchni. Mamy jeszcze dobre dziesięć
minut czasu. Nie chcesz zobaczyć, jak się będzie je łapało? - Nie! - zawołał Chłopiec. - Nie!
I szarpnął się mocno, chcąc się jej wyrwać.
Dorota spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
- A ja chcę - oświadczyła. - Chciałabym zobaczyć
je z bliska. Już on je wykurzy z tej dziury! Tak jak to robi ze szczurami. Ale najpierw, powiedział, trzeba
pozatykać wszystkie wyjścia...
I oczy jej skierowały się w stronę otworu pod boazerią.
- Jakim sposobem znaleziono ten otwór? - zapytał
Chłopiec (wyjście z dziury pod boazerią wyglądało jak
zakitowane i zalepione było prostokątem brązowego
papieru).
- Zlepy Janek już to potrafi. Stale się tym zajmuje.
Dorota wybuchnęła śmiechem - tym razem nawet
życzliwym.
- No pewnie, że się nie wydostaną! Nie będą mogły,
nie, nie! Dziurę zalano cementem, będzie trzymał mocno.
Cała bryła cementu tkwi w środku, zabezpieczona od
spodu arkuszem blachy - a tę blachę wzięło się z dachu
starej cieplarni. Felicjan i Zlepy Janek pracowali całe
wtorkowe popołudnie. Raz trzeba z tym zrobić koniec.
Dość już tych wybryków! A zegara nie wolno ruszać w pośpiechu. Nawet jak się ma więcej czasu, też go
lepiej nie ruszać. WIdzisz, jak wygląda podłoga w tym miejscu, gdzie stał? I wtedy właśnie brat mój
zobaczył - po raz pierwszy
i ostatni w swym życiu - nieco wygórowaną, jaśniejszą płytę kamiennej podłogi, nie szorowaną od lat. -
Chodzmy do kuchni - powiedziała znów Dorota
i wzięła go za rękę. - Tam też usłyszymy, jak powóz
będzie nadjeżdżał.
Lecz w kuchni, do której Dorota wciągnęła Chłopca,
panował taki hałas, że nikt by nie usłyszał turkotu kół.
- Leżeć, leżeć, leżeć, leżeć! - powtarzał Felicjan
głośno, trzymając na smyczy foksteriery szczurołapa, które wyrywały się dysząc i poszczekując. W
kuchni znajdował się również Ernest Pałeczka, policjant. Przyszedł tu najzupełniej bezinteresownie i stał
nieco na uboczu (szanował się ze względu na piastowany przez siebie urząd), w hełmie zsuniętym z czoła,
z filiżanką herbaty w ręku. Zlepy Janek szczurołap przykucnął na podłodze tuż przy dziurze. Zapalił coś
tajemniczego,
ukrytego pod kawałkiem starego worka, a gdy się zatliło, buchnął okropny zapach i rozszedł się po całej
kuchni. Teraz szczurołap zaczął dąć w miechy - pochylony, skupiony, napięty. Brat mój stał i patrzył na to
wszystko jak we śnie ("Może to był naprawdę tylko sen" - powiedział mi pózniej, w wiele lat pózniej, gdy
oboje byliśmy już dorośli). Rozejrzał się po kuchni. Za oknem widział drzewa owocowe zalane słońcem i
gałąz wiśni zwisającą nad nasypem; widział na stole w kuchni trzy puste filiżanki po herbacie, z
łyżeczkami w środku, jedna z nich nie miała spodka. Zauważył również, że wszystkie rzeczy szczurołapa
leżą
pod ścianą, w pobliżu obitych filcem drzwi do hallu jego mocno przetarte palto upaćkane gliną, sterczące
z zawiniątka sidła na króliki, łopata, fuzja, kilof... - A teraz uwaga! - zawołał Zlepy Janek.
W głosie jego zabrzmiała nutka podniecenia, ale wciąż
jeszcze nie odwracał głowy.
- Uwaga! Psy trzymać w pogotowiu i na dany znak
spuścić ze smyczy!
Dorota zostawiła Chłopca i przysunęła się bliżej dziury w podłodze. - Proszę się nie przybliżać - rzekł
szczurołap, wciąż
jeszcze nie odwracając się. - Muszę mieć dużo wolnego miejsca. I Dorota cofnęła się w stronę stołu.
Odsunęła krzesło
i mimowolnym, nerwowym ruchem uniosła nieco jedną
nogę, ale gdy pochwyciła kpiące spojrzenie Ernesta, od razu ją opuściła. - Niech się pani nie boi - rzekł
Ernest i jedna jego
brew drgnęła ironicznie. - Powiemy pani, kiedy trzeba
będzie podnieść nogę... jak przyjdzie czas!
Dorota rzuciła na niego spojrzenie pełne wściekłości. Zabrała trzy filiżanki stojące na stole i poczłapała,
gniewnie szurając nogami, w stronę zmywalni. - Wykadzą ich chyba tym dymem w końcu - mamrotała do
siebie. Słowa te usłyszał Chłopiec, gdy przechodziła obok niego. I nagle jakby wstąpił w niego nowy
duch. Rozejrzał się szybko po kuchni. Ogrodnik i policjant
zaabsorbowani byli tym, co robił szczurołap, on zaś trwał w tej samej pozycji na podłodze i nie odwracał
głowy. Szybkim, ukradkowym ruchem brat mój ściągnął rękawiczki. I teraz cichutko... cichutko... na
palcach ruszył w stronę obitych filcem drzwi. Nie spuszczał z oka grupy obok. Nad dziurą w podłodze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl