[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krześle.
- Zachowujesz się jak duże dziecko.
- Dzieci nie tetryczeją... - wymamrotał, odgryzając kęs
cheeseburgera.
Laurie zaczerwieniła się i próbowała udawać irytację.
- Uważaj, co mówisz w moim towarzystwie, panie Pat Bush!
Przysięgam, że nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje. Wyraznie
zepsuł ci się charakter.
- Jestem zmęczony. Zmęczony twoim oporem. Sylwester już
minął. Jaki tym razem wyznaczysz mi termin? Wielkanoc? Dzień
Poległych?
W czasie tej przemowy przechylał się coraz bardziej przez stół.
- Posłuchaj, Laurie: przecież nie chodzi o to, że się nie znamy.
Nie wątpisz też w moją miłość. Kocham cię od prawie czterdziestu lat.
Gdyby żył Bud, i tak bym cię kochał na swój sposób, po kryjomu.
Nawet po jego śmierci zwlekałem. Nie chciałem cię urazić, nie
miałem zamiaru wykorzystywać twojego poczucia osamotnienia. W
dniu, w którym przyszło na świat dziecko Lucky ego, pocałowałem
cię na szpitalnym korytarzu. Wiesz, to był chyba najszczęśliwszy
dzień w moim życiu.
Ale ukradkowe pocałunki to nie wszystko - mówił dalej. -
Siedzenie koło ciebie w kościele, posiłki w twoim domu,
odprowadzanie cię... to też niewiele zmienia. A poza tym żadne z nas
nie staje się młodsze... - Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale
powstrzymał ją ruchem głowy. - Nie chcę już tracić czasu. Pragnę z
tobą zamieszkać, widywać cię rozebraną. Kochać się z tobą!
- Psst, Pat! Jeszcze ktoś usłyszy...
- A niech usłyszą, niech ich diabli porwą! Pragnę cię, Laurie.
Całej. Przez całe swe dorosłe życie musiałem się tobą dzielić: z moim
najlepszym przyjacielem, waszymi dziećmi, wreszcie z każdym, kogo
tylko przygarnęłaś pod swe opiekuńcze skrzydła. I teraz, do diabła,
nagle poczułem się straszliwym samolubem: chcę się stać ośrodkiem
twojego zainteresowania albo... w ogóle już nic nie chcę.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Wreszcie Laurie przerwała
milczenie:
- No, to było niezłe przemówienie!
Odgryzł kawałek zimnego, zapomnianego cheeseburgera.
- Powiedziałem ci wreszcie, co o tym myślę.
- Więc już wiem.
- Więc już wiesz.
Odłamała kawałeczek bułki i zaczęła bawić się okruszkami.
- Pat?...
- Słucham? - spytał ponuro.
- Tak siÄ™ zastanawiam...
- Nad czym?
Rzuciła mu przeciągłe spojrzenie spod rzęs.
- Czy w twoim łóżku zmieszczą się dwie osoby?
Sage dojeżdżała do obrzeży Milton Point, nucąc do wtóru
melodii płynącej z radia. Był zimny, przejrzysty poranek; wiał ostry
wiatr z północy.
Dziewczyna jednak była w pogodnym nastroju.
Minęła nowego McDonalda i zastanowiła się nad możliwością
zjedzenia tam śniadania. Postanowiła jednak jechać dalej. Tak bardzo
zależało jej na przekazaniu braciom dobrych wieści, że chciała jak
najszybciej znalezć się w biurze. Gdy wysłuchają tego, co ma im do
powiedzenia, z pewnością zechcą zaprosić ją na wytworny lunch dla
uczczenia nowin.
Na długo przed świtem wymeldowała się z motelu, gdzie
spędziła kilka ostatnich dni, łącznie z wieczorem sylwestrowym i
Nowym Rokiem, potem wyruszyła na północ. Na szczęście udało jej
się uniknąć godzin szczytu w Houston i wszystko trwało stosunkowo
krótko. Devon, od której pożyczyła auto, gdyż jej własne nadal
znajdowało się w Austin, miała nowszy i zrywniejszy samochód.
Dystans dzielący Sage od domu szybko się zmniejszał.
A może to tylko złudzenie, że czas płynie szybciej, gdyż poczuła
siÄ™ niebywale podniesiona na duchu. Spotkanie z Bel - cherem nie
mogło wypaść lepiej. Kiedy w końcu zebrała siły, by do niego
zadzwonić, doktor usłyszawszy jej głos był nieco zaskoczony, ale
tylko tyle. Zapytała, czy może z nim porozmawiać na tematy zgoła
niemedyczne. Miał pewne opory, ale ostatecznie zgodził się na
popołudniowe spotkanie. Wszystko poszło wyśmienicie.
Sage zjechała z autostrady na przedmieścia miasta i ruszyła dalej
wyboistą drogą, prowadzącą do Spółki Wiertniczej Tylera. Auta obu
braci stały zaparkowane przed budynkiem firmy, co oznaczało, że
obydwaj sąjuż w biurze. Sprawdziła jeszcze makijaż i fryzurę we
wstecznym lusterku, a potem wyskoczyła z auta i pobiegła do drzwi.
W biurze panował iście grobowy nastrój. Lucky leniwie
podrzucał piłkę baseballową. Chase wpatrywał się z napięciem w
filiżankę z kawą. Na widok roześmianej i zaróżowionej Sage, która
weszła do biura kołysząc biodrami, obaj ukazali ponure oblicza.
- Cześć, Sage.
- Czołem, mała.
- Cześć! No, coście tacy ponurzy? Mam wspaniałe nowiny!
- Już wiemy.
- Wiecie o Belcherze?
Lucky zacisnÄ…Å‚ usta.
- Taaak...
- Nie rozumiem. - Widoczny brak entuzjazmu braci sprawił, że
dobry humor Sage prysnął. - Nie powiedział wam, że zgadza się
sfinansować prototyp?
- Powiedział - przyznał Chase.
- Noto...
Lucky przerwał jej, ciskając z impetem piłkę o przeciwległą
ścianę.
- Powiedzieliśmy temu nadętemu sukinsynowi, żeby wsadził
sobie swoje pieniądze tam, gdzie słońce nie dochodzi!
Sage cofnęła się o krok i wysyczała:
- Co?! - A zatem całe to zdenerwowanie, urażona ambicja, o
której musiała zapomnieć... To wszystko na nic? - Dlaczego?! -
krzyknęła ze złością.
- Nie musisz już dłużej przed nami udawać, Sage. Wiemy, co
zaszło między tobą a Travisem. Dowiedzieliśmy się, że cię porzucił, a
podczas wielkiej fety noworocznej ogłosił zaręczyny z inną
dziewczynÄ….
- Wy... wy... - Nie potrafiła nawet zebrać myśli, a co dopiero
ubrać je w słowa.
- Jeśli nasza siostra okazała się nie dość dobra dla tego
chuderlawego gnojka, to my nie chcemy śmierdzących pieniędzy jego
ojczulka! - Lucky wstał z rozmachem, przewracając krzesło, na
którym siedział. - Jak pomyślę, że przez cały czas zawracał ci głowę,
żeby w końcu rzucić cię tuż przed świętami... - zaciśniętą pięścią
uderzył w rozłożoną dłoń - to mam ochotę zacisnąć ręce na jego
delikatnej szyjce. Harlan powiedział...
- Harlan? - Harlan! - Gdzie on jest? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl