[ Pobierz całość w formacie PDF ]

koniec drugiego tygodnia powstania kierownictwo wysłało mnie ze Starówki, do szpitala na
Nowogrodzkiej, abym ją sprowadził. Nie znałem szczegółów, ani powodów, dla których
 Olkowi aż tak zależało, aby stawiła się w sztabie.
Pózniej, kiedy dni Starego Miasta były już policzone, pomagałem jej w przedostaniu się
na %7łoliborz. Tam, z tego co wiem, trafiła do szpitala. W trakcie kiedy przebywaliśmy razem
mówiliśmy nieco o  Chudym Gienku Podlaskim. Krążyły opinie, że był jej chłopakiem,
niektórzy mówili nawet, że ktoś z kierownictwa udzielił im ślubu, ale w tej sprawie pewności
nie mam.
Wiem, że w pierwszych dniach powstania ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo
wychodzili ze skóry żeby go odnalezć. Róża powtórzyła mi zasłyszaną w szpitalu opinię, że
widziano go na Powiślu, a w dniu wymarszu ze Starówki, o zmierzchu, podczas ostrzału,
 Narcyza wskazała mi sylwetkę mężczyzny wśród ruin, grzejącego do Szkopów z automatu.
 Czy to nie Gienek?
Widziałem go przez sekundę, mogę stwierdzić jednak, że jeśli to nie był on, to facet miał
sobowtóra. A może zadziałała potęga sugestii. W każdym razie, chwilę potem tuż obok nas
eksplodował pocisk i wszystko przykrył kurz. Jeszcze w kanale Narcyza powtórzyła ze dwa
razy:
 Jestem przekonana, że to on.
Na %7łoliborzu widywaliśmy się sporadycznie. Z tego co wiem, cały czas poświęcała
rannym. Rankiem dwudziestego dziewiątego września Niemcy przypuścili szturm na %7łoliborz.
Zalała nas prawdziwa lawina ognia. Od huku detonacji drżała ziemia, a mury trzęsły się w
posadach. Potem ruszyły czołgi i piechota zmotoryzowana. Nasze punkty dowodzenia
przestały istnieć. Domy i pojedyncze punkty oporu przechodziły z rąk do rąk. Sztabowcy jak
żołnierze walczyli na barykadach.
Natarcie zostało jednak odparte, a pod wieczór walki ustały. I wtedy zobaczyłem po raz
pierwszy od dość dawna pańską matkę, chodziła wśród żołnierzy AK i rozpytywała o jakiegoś
 Hektora . Nie znała nazwy oddziału, którym dowodził. Udzielano jej różnych odpowiedzi.
Podobno jakieś odosobnione grupki pozostały na terenie zajętym przez Niemców, w klasztorze
sióstr Zmartwychwstanek, także w zakładach Opla. Na mój widok  Narcyza zmieszała się i
zaczęła twierdzić, że szuka kuzyna, z którym widziała się wczoraj, i który nad ranem wyruszył
w bój. Z jej zachowania wynikało, że ów kuzyn musi być jej bardzo bliski... Odprowadziłem ją
do szpitala i z własnej inicjatywy dorzuciłem, że  nic nikomu nie powiem albo coś takiego.
Wszyscy mówili o zaplanowanej ewakuacji. Dowództwo AK na czele z  %7ływicielem
zdecydowało się skapitulować. Wkrótce miało się zacząć składanie broni, Niemcy zapewniali
im status jeńców wojennych. Pojawiły się jednak wątpliwości, czy dotyczyć to będzie również
Armii Ludowej.
Nasi dowódcy,  Aleksander i  Zenon , zdecydowali, że przebijamy się przez Wisłę.
Kościuszkowcy z praskiego brzegu mieli dać nam wsparcie artyleryjskie i zapewnić łodzie.
Rosjanie z kolei obiecywali sztuczną mgłę. Około 22 w rejonie ulicy Dygasińskiego zebrało
się blisko pięćdziesiąt ludzi z AL. Większość znałem, ale zorientowałem się, że brak wśród
nich Róży. Zawróciłem więc i rowem łącznikowym wróciłem pod szpital. Na Krasińskiego
AK-owcy właśnie składali broń. Różę znalazłem w grupie lżej rannych.
 Na co ty jeszcze czekasz?!  krzyknÄ…Å‚em.
 Chyba powinnam tu zostać  spoglądała w stronę grupy kapitulujących żołnierzy, dla
których wojna właśnie się skończyła..
 Oszalałaś  zawołałem z całą mocą.  Jako komunistkę rozwalą cię bez litości. Idziemy!
Pociągnięta, poszła za mną bezwolnie. Zaraz dołączył do nas starszy strzelec Karczoch,
dwóch lżej rannych i jeszcze dwaj powstańcy, nieznani mi osobiście, którzy korzystając z
zawieszenia broni, jakoby przedostali się z Marymontu. Na Dygasińskiego było już pusto. Zza
Wisły grzmiały armaty, ale jeśli miało to być zapowiadane wsparcie, skutek tej kanonady nie
mógł być wielki. Równocześnie ścichł ostrzał wału, tylko księżyc świecił wielki i zimny.
Zaczęliśmy biec. Być może Niemcy sądzili, że ewakuacja jest zakończona, bowiem pierwsze
strzały rozległy się dopiero, gdy znalezliśmy się na szczycie walu, ktoś krzyknął i upadł. Nie
zatrzymałem się. Biegnąc, obserwowaliśmy srebrzystą Wisłę i całą flotyllę łódek. Wszystkie
odbiły już od brzegu.
 Zaczekajcie, zaczekajcie  zaczął wołać Karczoch. Ale kto mógł go wysłuchać.
Dopadliśmy wodę. I przypadliśmy do mokrego piachu. Wszędzie dookoła walał się porzucony
sprzęt, broń... Zaczęliśmy machać rękami w stronę odpływających. Ale nie było z ich strony
reakcji. Co i rusz w powietrzu gwizdały kule.
 Co robimy?  zapytała Róża.
Rozglądałem się bezradnie, na prawo od nas widać było wrak statku osiadłego na
mieliznie, na lewo pusto. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl