[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Musi nam się udać, pomyślał.
Prymitywny chronograf, który dostał od Mliss, wskazywał godzinę zachodu. Niestety
musieli tu zrezygnować z systemu Taprisjotowych zegarów mózgowych. Do następnego
kontaktu pozostawało jeszcze dwie godziny według tego prymitywnego urządzenia. Kontrolki
G'oka oczywiście wskazują to znacznie dokładniej, ale nie chciało mu się w tej chwili iść tego
sprawdzić.
Nie mogą nas powstrzymać.
A jeżeli mogą...?
Przypomniał mu się McKie. Jak on ich tu znalazł? A jak się tu dostał? McKie siedział
teraz w Arbuzie z Kalebanem - z pewnością jako przynęta. Przynęta!
Na co?
Szarpały nim sprzeczne uczucia - nie było mu z tym wygodnie. Złamał najbardziej
podstawowe prawo swojej rasy. Przejął na zawsze osobowość swojego gniazda i reszcie jego
członków pozostawił bezmyślną egzystencję kończącą się bezmyślną śmiercią. Pewien
pozbawiony skrupułów chirurg dokonał operacji wycięcia organu, który jednoczył go z
pięcioistną rodziną Pan Spechi poprzez cały wszechświat. Ta operacja pozostawiła blizny na
jego czole i blizny na jego duszy, ale nigdy nie spodziewał się, że pozostawiona po sobie
takie delikatne uczucie ulgi.
Nic nie może odebrać mu osobowości!
Ale jest teraz całkiem sam.
Oczywiście skończy się to wraz ze śmiercią, ale to i tak czeka wszystkich.
I, dzięki Mliss, ma teraz kryjówkę, w której żaden inny Pan Spechi go nie dosięgnie...
chyba że... ale już wkrótce nie będzie żadnych innych Pan Spechi. Nie będzie żadnego
zorganizowanego życia rozumnych, poza tą garstką, którą Mliss przywiodła tu, do Arki, wraz
z tymi szalonymi Kolonia-listami i Murzynami.
Za jego plecami Abnethe weszła w pośpiechu na taras. Jego uszy, zdolne - tak jak i
jego oczy - do rozróżniania najdrobniejszych szczegółów, usłyszały w jej krokach nudę,
zmartwienie i strach, w którym ostatnio ciągle żyła.
Cheo się odwrócił.
Zauważył, że Mliss była dopiero co u Kosmetykera. Jej śliczną twarz otaczały teraz
rude włosy. Cheowi przypomniało się, że McKie też jest rudy. Wyciągnęła się na krześlaku-
leżaku, wyprostowała nogi.
- Skąd ten pośpiech? - spytał.
- Ci Kosmetykerzy! - wybuchnęła. - Chcą wracać do domu!
- To ich tam wyślij.
- A skąd znajdę następnych?
- To rzeczywiście poważny problem.
- Nie żartuj sobie ze mnie, Cheo. Proszę.
- To powiedz im, że nie mogą wrócić do domu.
- Już im to powiedziałam.
- A powiedziałaś im dlaczego?
- Oczywiście, że nie! Co ty sobie o mnie myślisz?
- Powiedziałaś Furuneowi.
- I dostałam nauczkę. Gdzie moi adwokaci?
- Już odeszli.
- Ale jeszcze miałam z nimi parę spraw do przedyskutowania!
- Nie może to poczekać?
- Wiedziałeś, że mamy jeszcze inne sprawy. Czemu ich puściłeś?
- Mliss, lepiej żebyś nie wiedziała o sprawach, które oni chcieli przedyskutować.
- To wina Kalebana - powiedziała. - Tak musimy twierdzić i nikt tego nie będzie w
stanie podważyć. A co takiego chcieli przedyskutować?
- To nieważne. Mliss.
- Cheo!
- Jak sobie życzysz - nagle rozbłysnęły mu oczy. - Przekazali mi żądania BuSabu.
Poprosili Kalebana o głowę Furunea.
- Jego... - przerwała. - Ale skąd wiedzieli, że my...
- W tych okolicznościach to oczywiste posunięcie.
- Co im powiedziałeś? - wyszeptała. Z napięciem wpatrywała się w jego twarz.
- Powiedziałem im, że Kaleban zamknął skokwłaz G'oka w chwili kiedy Furuneo w
niego wchodził z własnej woli.
- Ale oni wiedzą, że my mamy monopol na to G'oko - w jej głosie znać było już
więcej siły. - Niech ich szlag trafi!
- Nie całkiem - odparł Cheo. - Frania transportowała McKie'ego i jego kumpli. A to
dowodzi, że nie mamy monopolu.
- Dokładnie to samo już mówiłam.
- Daje nam to idealną taktykę do gry na zwłokę. Twierdzimy, że Frania wysłała gdzieś
tę głowę, a my nie wiemy gdzie. Kazałem jej, oczywiście, odmówić wykonania tego żądania.
- Czy to... - przełknęła głośno ślinę - to im powiedziałeś?
- Oczywiście.
- Ale jeżeli przesłuchają Kalebana...
- No to może zrozumieją, co do nich mówi, a równie dobrze może nie.
- Sprytny jesteÅ›, Cheo.
- Czy to nie dlatego mnie tu trzymasz? - Trzymam cię tu dla własnych, bardzo
tajemnych potrzeb - uśmiechnęła się do niego.
- Na to liczÄ™.
- Wiesz - powiedziała - będzie mi ich brakować.
- Kogo?
- Tych, którzy nas ścigają.
Być może najbardziej podstawowym wymogiem od agenta BuSabu jest, by popełnia}
jedynie dobre biedy.
Uwaga McKie'ego na temat Furunea Prywatne akta BuSabu
Bildoon stał w drzwiach prywatnego laboratorium Tuluka, plecami do długiego
głównego pomieszczenia, w którym pracowali asystenci Wreava. Głęboko osadzone,
wielokomórkowe oczy szefa BuSabu rozpalone były ogniem nie całkiem pasującym do
wymuszonego spokoju malujÄ…cego siÄ™ na jego tak bardzo ludzkiej twarzy.
Czuł się zmęczony i smutny. Wydawało mu się, że jest zmuszony do życia w ciemnej,
ciasnej jamie, jamie do której nigdy nie zaglądają słońce i gwiazdy. Tym, których kochał i
tym, którzy go kochali groziła śmierć. Skończy się całe inteligentne życie we wszechświecie.
Wszechświat stanie się miejscem pustym i melancholicznym.
Jego humanoidalne ciało przepełnia! wielki żal: śniegi, liście, słońca - wiecznie
samotne.
Czuł potrzebę działania, podejmowania decyzji, ale obawiał się konsekwencji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl