[ Pobierz całość w formacie PDF ]

A w dodatku nie było przy nich towarzyszy Móriego.
Rozdział 17
Kiedy zbliżali się do rzeki, Erling i Tiril jechali obok siebie. Tu w dole droga była
wystarczająco szeroka na dwoje jezdzców. Móri znajdował się dość daleko przed nimi.
- Nasz drogi czarnoksiężnik zmienił się, a pod pewnymi względami nie zmienił w
ciągu tych czternastu lat - stwierdził Erling. - Najwyrazniejszą odmianą jest to, że nosi teraz
normalne, zwyczajne ubrania. Jak widzę, zrezygnował z tej swojej brunatnej peleryny.
- O, ale wciąż ją ma - rzekła Tiril zarazem złośliwie i czule. - Jest już taka zniszczona,
że przez dziury widać niebo, ale wiesz, jak to jest z ubraniem, które człowiek kocha. Trudno
się z nim rozstać.
- Wiem - uśmiechnął się Erling. - Ale też wydaje mi się, że Móri jakby wydoroślał,
dojrzał. I stał się spokojniejszy. Te lata z tobą dobrze mu zrobiły, Tiril.
- Dziękuję ci! Erling mówił dalej:
- Najpierw zauważyłem, że nie wygląda już tak strasznie jak dawniej. Już nie budzi
skojarzeń z brunatną grozą z innego świata. Ale wczoraj i dzisiaj to znowu dawny Móri.
- Tak, zauważyłam, że zarządca i jego żona z początku rzucali na niego pełne lęku
spojrzenia. Pojęcia nie mam, co go teraz przeraża. Ale nie ulega wątpliwości, że to coś działa
na ponurą stronę jego osobowości.
- Trudno ci się z nim żyje?
- Nie, skąd! - zaprotestowała. - On kocha dzieci i mnie. Wspaniale rozumieją się z
moją matką. Ale, oczywiście, miewa trudne chwile. Jakieś koszmary, napady lęku. Podróż
przez królestwo umarłych odcisnęła piętno na jego świadomości i to jest już nieodwracalne,
Erlingu. Te koszmary to dla niego okropna rzecz, a ja jestem bezradna!
- Rozumiem. Ale co się stało z jego towarzyszami? Zauważało się ich dawniej tak...
chciałoby się rzec, wyraznie w jego pobliżu, choć przecież to niewidzialne istoty.
- Masz rację. Często bardzo mi ich brakuje, bo wiesz, człowiek przyzwyczaja się
nawet do okropieństwa, a one miały też wiele pozytywnych cech. Były zabawne, obdarzone
poczuciem humoru, a ich obecność dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Tak, naprawdę mi
134
ich brak. Dawno temu otoczyły Theresenhof ochronnym kręgiem i zniknęły. Było to
dokładnie wtedy, gdy nadały Dolgowi to dziwne imię. Chociaż teraz nie wydaje mi się ono
wcale takie niezwykłe. Wiesz, imię może charakteryzować człowieka, a z drugiej strony
człowiek przydaje charakteru imieniu. Zrastają się w jakiś sposób w jedno. Gdyby teraz ktoś
chciał przechrzcić Dolga, to bym go pewnie nie rozpoznała - uśmiechnęła się zakłopotana.
- Wasze pozostałe dzieci są, zdaje się, całkiem normalne, prawda? Może tylko trochę
zbyt aktywne. Ale bardzo zabawnie jest słuchać ich rozmów. Ileż one mają fantazji! Za to
twój najstarszy syn mnie fascynuje. Wydaje się taki nieskończenie obcy. Jakby przybył z
jakiejś odległej gwiazdy.
- Bardzo ci dziękuję za te piękne słowa o moim synu - powiedziała Tiril lekko
ochrypłym głosem. - Niektórzy ludzie w naszej okolicy skłonni są raczej twierdzić, że ktoś
taki jak on musiał wypełznąć spod ziemi. Gwiazdy, to brzmi o wiele lepiej.
- Jaki on jest? Mówi przecież niezbyt wiele.
- Nie wiem, Erlingu. To grzeczny chłopiec, nigdy nie mieliśmy z nim żadnych
kłopotów ani zmartwień. Ale od czasu do czasu po prostu nas przeraża. Wie tak dużo. Uczy
się wszystkiego w lot, ale nie tylko to, on zdaje się . rozumieć również sprawy okultystyczne.
Wie z góry, co się stanie. Poza tym Nero i on rozmawiają ze sobą. No nie, nie za pomocą
słów, ale rozumieją się nawzajem dokładnie tak, jakby używali słów, należą jakby do jednego
gatunku. Oni obaj opiekują się na przykład naszymi szalonymi blizniakami i... - Tiril. umilkła
na chwilę, a potem mówiła dalej zdławionym głosem: - Dolg popatrzył, na mnie tego dnia,
kiedy wszyscy troje opuszczaliśmy . Theresenhof. To spojrzenie, Erlingu! Nie powiedział nic,
ale jego oczy wyrażały najgłębszy smutek. Najpierw myślałam, że jest mu przykro, bo
chciałby pojechać z nami, ale to nie dlatego. Sprawiło mi to dojmujący ból, Erlingu, i mało
brakowało, a byłabym zrezygnowała z wyjazdu. Ale chęć przeżycia przygody zwyciężyła.
Roześmiała się, jakby chciała zatrzeć przykre wspomnienie.
- Czy pamiętasz, jak się kiedyś skarżyłam, że tyle podróżujemy? A teraz od dawna
tęsknię, by gdzieś pojechać.
- O, to przecież naturalne. Teraz masz taki miły dom i wiesz, że zawsze możesz do
niego wrócić. Ale z tego, co mówisz, wnioskuję, iż przez te lata prowadziliście bardzo
spokojne życie?
- Tak. Z początku nie mieliśmy nawet odwagi wyjść poza ten ochronny krąg, o którym
ci mówiłam. Pózniej czasami gdzieś wyjeżdżaliśmy, ale niedaleko i na krótko.
- Byliście przyjęci u dworu?
135
- My nie, ale cesarz i jego małżonka, a także siostry, mamy niekiedy u nas bywają.
Tylko najbliżsi krewni mamy, więc jest naturalne, że my się w Hofburgu nie pokazujemy.
Wiesz przecież, jacy są dworzanie. Mają większe poczucie godności niż sam cesarz.
- Owszem. A czy twoja matka nie cierpi z powodu izolacji?
- Nie. Myślę, że nie. Czuje się z nami bardzo dobrze.
Erling rzekł w zamyśleniu:
- Jej życie było całkowicie pozbawione miłości, dopóki nie pojawiłaś się ty, Móri i
dzieci.
- Wiem, co masz na myśli. Takiej miłości jak pomiędzy mną a Mórim mama nigdy nie
przeżyła. Tylko ten jeden jedyny raz... Ale on okazał się niewart jej uczucia!
- Rzeczywiście. Nie widziałem nigdy tego biskupa, ale to, co o nim słyszę, nie brzmi
szczególnie zabawnie.
Tiril westchnęła.
- Często sobie myślę, że moja wspaniała, dobra ma - powinna jeszcze spotkać jakiegoś
interesującego mężczyznę z dobrej rodziny. Ona jednak nigdy nie wyjeżdża z domu. Mówi,
że nie ma ochoty. Erlingu, spójrz, Móri na nas czeka, chyba ma nam coś do powiedzenia.
Niepokój w oczach czarnoksiężnika był uderzający.
- Co się stało? - zapytał Erling. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qus.htw.pl